Dziś znów, jak w każdy poniedziałek, miałem ścianę płaczu- przyjęcia mieszkańców.
Problemów różnych- 100 tysięcy, ale o jednym tu nadmienię.
Opowiem o ok. 50-cio letniej matce niepełnosprawnego 20-sto (!!!) letniego dziecka, któremu poświęciła ona 20 lat swojego życia. 20 lat nieszczęścia. Życie oddane innemu człowiekowi.
Dziecko (?) nie można zostawić same na dłużej niż pół godziny.
Choroby: nowotwór mózgu i innych bez liku. Niepełnosprawność ruchowa, umysłowa, emocjonalna (agresja)… W 20-sto letnim mężczyźnie umysł 5-cio latka. Mąż porzucił nieszczęście. Światło odcięte, za niepłacone rachunki za wodę, śmieci, prąd…. Rentę zabiera komornik. Nie ma litości.
Pomoc z Ośrodka Pomocy Społecznej się nie należy: za wysokie dochody z zasiłku socjalnego na dwie osoby (!!!), które w 95% przeznaczane są na leczenie, chemię, wyjazdy pod Warszawę 2 razy w miesiącu. Wspólnota mieszkaniowa nie chce pokrywać kosztów za niepłacone rachunki sąsiadów. Łzy. Głód. Rozpacz. Cierpienie.... Miłość matki do dziecięcego ciężaru uczy pokory. Wszystkie moje problemy bledną przy łzach matki. Brak nadziei na cokolwiek. Jak żyć? Jak pomóc? Prawnych możliwości brak. Pozostało czekanie na śmierć, która może jedynie ulżyć? Matka jednak walczy, choć widać obłęd bezradności w oczach. Sam nie wiem co robić. Jak pomóc? Spłacić z własnej kieszeni 1500 zł zaległego czynszu?
Dam radę. Ale co z innymi dramatami? I tak zacząłem się zastanawiać, czy temu 20-sto letniemu dziecku te słynne 500 zł nie jest bardziej potrzebne niż milionom innych? Ale to już nie jest dziecko, choć matka mówi- synu. No i mam na 100% przed sobą służbowo nieprzespaną noc.