Pisanie o polityce międzynarodowej to niełatwa sprawa. Potrzeba sporo samozaparcia- lektury, wciąż lektury! Po polsku i w innych językach, wymieniać ich nie będę bo większości naszych rodaków nazwy te nic nie powiedzą. 3/4 nadwiślan nie czyta, z tych czytających jakieś 10 procent interesuje się politykę, z tej grupy domyślnej wyśledzić jednostki sięgające wzrokiem poza piekiełko na Wiejskiej- mission impossible. Nie chcę popadać w marazm, kwestii czytania ze zrozumieniem w naszym narodzie nie poruszę. Usunę z pamięci także obrazy wtórnych analfabetów i retoryki ad personam, negacji bez argumentu i spiskowych brzóz teleskopowych.
Pisząc o polityce międzynarodowej nie można liczyć na zbyt wiele odsłon, chyba że temat pokryje się z chwilowym, społecznym zapotrzebowaniem: kongres Czeczenów, wizyta Miedwiediewa, Anodina. Tak, wtedy czołówki i chwila pozornej nadziei, że ktoś to czyta. Anodina, no właśnie… Wschód to najgorsza specjalizacja z najgorszej specjalizacji publicystycznej, jaką są wieści z zagranicy. Przecież w każdej rodzinie zesłaniec, Sybirak a Rosja zawsze ta sama…
Szacunek czytelnika w tym fachu zresztą żaden- w tematyce międzynarodowej bardzo łatwo bowiem zostać obcym agentem wpływu. Nie mówię tu tylko o oczywistościach jak KGB, ale także o lewactwie i faszyzmie. Pisząc dla Krytyki Politycznej Sierakowskiego, Fundacji „komucha” Kwaśniewskiego a jednocześnie do neoendeckiej Myśl.pl czy konserwatywno-narodowego wPolityce.pl, zaznałem rozkoszy socjalfaszyzmu.
Przekroczyć barierę sieci publicyście ds. międzynarodowych trudno. Polski papier nie łaknie zagranicy, prasa ma zresztą swoich znawców tematu wciąż bez końca klonujących depesze PAP-u. Pewien szef działu międzynarodowego znanej gazety powiedział mi zresztą: „to ma babcia Józia rozumieć”. Nie lepiej sprawy międzynarodowe wyglądają w ich matecznikach, w krajowych think-tankach. Bieda piszczy nawet w tych sponsorowanych z pieniędzy ukraińskich oligarchów.
Zresztą czy posłowie wiedzą co to think-tanki?
Próba rekonstrukcji odpowiedzi na zadane uprzednio pytanie:
„Zbyszku będziesz europosłem, ucz się angielskiego” powiedział prezes. Potem poszedł dać mamie dietę (mama ma konto) i podyktować eunuchowi tekst swojego wpisu na bloga. Prezes nie wie co to think-tank. I nie czyta tych co piszą o zagranicy. Po co? Jak ktoś zapyta o zagranicę to odpowie lakonicznie i „rzeczowo”: „uważam, że chcieli lądować; wina po stronie wieży; nie ma rekompensat za Katyń”. To wystarczy, do tego nie trzeba publicystów międzynarodowych.
Prawda?
Piotr A. Maciążek
PS. Jeśli nie zgadzasz się z prezesem sprawdź ten link.