Znaki I
Rozpoznajemy cię
wyszeptaną w piśmie na
skrzydłach motyla
w rozpędzie
niebiańskich liter
tęczy
w pasie ognistego meteoru
w twej tajemnej dłoni
poruszającej wskazówkę
przeciwko sercu motyla
przeciwko naszego sercu
rozpoznajemy cię
Wędrówka
Wędrujesz
przez świat
Zapraszają cię krajobrazy
drzewa wzgórza rzeki
pozdrawiają cię
kiwają na do widzenia
Miasta mówią ci witamy
pałace malowidła statuy
witają cię
mówią do widzenia
Wędrujesz
przez czas
on wskazuje na
trzy litery
leżą na twoich wargach
potrafisz je odczytać
Niebo I
Zdjęło swoje maski
nocne chmury zakazują
gwiazdom
patrzeć
na siostrę ziemię
Śni
że jego nieskończona czerń
nosi żałobę z powodu słońca
śni ludzi na ziemi
którzy śnią je w błękicie
W nieprzenikliwej ciemności
liczy swoje mieszkania
ma ich być siedem
ale to się nie zgadza
nieskończenie więcej
Liczy w nieskończoność
Kolory I
Na zielono rzezam drzewa
tworzę liliowe dziewczyny
błękitne wiersze
Jaskrawo barwię śnieg
słońce na żółto
na ciemno noc
Wyłamuję srebrzyste rzeki
z wody światła
i złociste góry
z blasku nieba
Nigdy nie odpoczywam
na brązowo barwię ziemię
chleb
Schronienie
Uciekam się
do ucieczki
Wciąż
wyprzedza mnie
na przeciąg oddechu
Podróżuję za nią
na astralnym okręcie
Między dwoma fiordami
na ostrzu świetlistej wody
zatrzymuje się
chwilę
i śpiewa
Wspinaczka do góry
Każda góra
z metalowych drzew
Wsiedliśmy
na wznoszące się słońce
Objęci przez szczyt
staliśmy w purpurowym świetle
na wierzchu świata
Pod nami
krążył szmaragd ziemi
powietrze śpiewało hymn
do jaśniejącego błękitu
Straciliśmy wagę
o imiona
nasze ciało było okiem
nasz oddech wypił
oddech krajobrazu
Na czatach II
Weź z sobą
parę słonecznych promieni
kiedy robisz rundę
przez ciemności
Nie zapomnij
wziąć z sobą słowika
i róży
na pociechę
dla zapomnianych
Późno
w laboratorium
czatuje
już śmierć
Na skraju
Żyją na skraju
wiersza podczas gdy dzień
odlatuje
na ciemnej chmurze
a ludzie ukradkiem
dają sobie znaki
Na skraju wiersza
przypomina się sen
o rozmowie którą
się zapomniało
owe współbrzmiące szczegóły
w blasku słowa
i jego cieniu
Nowy Rok III
Wielkookie
dziecię
pchnięte
na arenę
jeszcze nie odcięte
jeszcze nie ochrzczone
Kto wytłumaczy
to znamię na jego policzku
gwiezdną grę jego oczu
Będzie
matadorem
jakie chytre
jakie mocne
Wieloma bykami
mierzyć
jego życie
Dom
To znaczy
mieć dom
W zmurszałym belkowaniu
mrówki założyły
państwo
drogi z woli i drewna
Masa perłowa
wyrzucona na brzeg
nie nadaje się
na ściany
Gdzie miasto
pogrąża się w nicości
modliliśmy się do żelaza
Nasza
bezdomność
Słońce II
Podczas gdy piszę
noc
znika we mnie
nie bez śladu
czuję jak bije młotem
w moich wierszach
Dzień
pisze inne wiersze
jego najpiękniejszy
deklamuje mi
słońce
mogę tylko
zgodzić się zdumiona
nigdy nie
uda mi się
taka pieśń jasności
Burza II
Ta cisza
przed burzą
Nagle
uderza w nią
błyskawica
i ona pada
Cisza pada
na ofiarę grzmotu
Burza
załamała wszystko
zanim padła
Nie rezygnuję
Nie
rezygnuję
z kwiatów i muzyki
z mojego gniewu
z powodu głodu tysięcy
z uśmiechu człowieka
z ostrych i delikatnych słów
z istnienia
w niepojętym świecie
Chętnie zrezygnuję
ze śmierci
która ze mnie
nie zrezygnuje
Drzewa
Święte kolumny
zakorzenione stulecia
w myślenie ziemi
tworzą cienie
ze słonecznego źródła
Każde drzewo wybrane
wzbogacić powietrze
swoim oddechem
odpoczywając
w przybieranej wadze
Ale niepokój
warg listowia
te gry mowy
poza
stwardniałą korą
Zegar
Zegar pędzi
mój czas
w nigdzie
walczę o przestrzeń
z dwunastopalcym
zerem
Szklane domy
wieże zegarowe
lud ma wypełnione
wszystkie ręce
ziemio
jestem moim ludem
Drzewa rosną do korzeni
pierścienie w drewno
moje mięso z papieru
Zegar przeżuwacz
wyżera mi z ręki
kartkę za kartką
Isolde di Brissago
Podnieta i ślad
Wyrosłe z wody
sitowie tarasy i liany
Cierpliwie
w zielonym krysztale
Lago Maggiore
brzękające krzemienie
każdy popchnięty w swój los
Palmy
liście ogromne jak pragnienie
bycia wiecznym
Wyspa
ziemska lub
dziedzictwo z Edenu?
Zegar słoneczny
kręci cieniem
od liczby do liczby
ktoś podejrzany skraca
nasze godziny
Punkt zapalny
Spotykamy się
w punkcie zapalnym
Kwitnie w krysztale
naszej ocalałej
miłości
Znasz oddalenie
do następnej bliskości
matko moje dziecko
Kometa
Wielka kometa
zakrzywionych szabel
obwieściła wojnę
Rozpruła powietrze
przecięła wszystkie nitki pokoju
rozpadł się
wzór melodii
Nasz lęk wleciał
do gniazda
najmroczniejszej gwiazdy
tam lęgną się
czarne myśli
Cicha noc
Ktoś mówi że śpiewam
nie śpiewam powiadam
piękny ten goździk w szkle
oddycha jeszcze
bajka skończona
Śnieg już czarny
pod oknem
Cicha noc wiele głosów
ściana za ścianą
Na tej kartce
cień
jest moją dłonią
ona zapisuje noc
jest cieniem mój partner
nagli muszę się pakować
mój czas odjeżdża
Szczęście III
W poszukiwaniu
czterolistnej koniczyny
twoje oczy wędrują
po łące
W miastach
kwitnie kamień
Także w Ameryce
istnieją zielone wyspy
W twoje oczy wpadają
wodospady Niagara
Gdzie powietrze gdzie
rośnie ten listek
szczęście
Wydalony księżyc
Nigdy przedtem
księżyc nie
psuł się szybciej
Rozpuszcza się
jak cukier w herbacie
Zaufał nam
beztrosko nakreślił koło
wokół ślepego światła:
dziecko
Wydalony
z naszego snu
bez ojczyzny
krąży pod
bezbożnym niebem
poplamiony
naszym snem
Lato
Zielone
niezliczone skrzydła
topoli
pieszczone wiatrem
Słońce
otwiera drzwi
Przychodzą
kolorowe duchy
w sieci z powietrza
Nie narodzona siostra
śle miłosne pozdrowienie i znak
Kto śpiewa
Zaklęty ptak
na wierzbie
Przeznaczenie
Cztery razy
puka do twoich drzwi
jak Piąta Beethovena
grozi twemu oddechowi
o każdej porze roku
Ułóż różę
ze słów
jej krótkotrwałe przeznaczenie
Saniami ze śniegu
wyjedź
ku twojej rozstrzygniętej
przyszłości
Przesuwaj śnieżnego człowieczka
od domu do domu
uśmieje się
nad przeznaczeniem
niepojętego świata
Kredowe koło
Wystąp z kredowego koła
z powrotem daj
matce to dziecko
Czas
rwie się w sobie
aż do wiosny
pozwala rosnąć
miłości
Latem obok
przelatują żwawo
kwietne anioły
Weź z jesiennej dłoni
jabłko
nie jest zabronione
zanim nie pożre go
zima
r
Architekci
Dom z fantazji
dach myśli
Nie
wyrazy z piany sylab
Wiosna która stara się
o ciebie barwami
aorta lata
w twoim uchu
dla ciebie kwitnie jesień
wynalazco zimy tak biała
jest bowiem siła twojej wyobraźni
Tak oni są jeszcze
założycielami mieszkań
niematerialnych
za betonem i szkłem
wznoszą przestrzeń
dla nas wszystkich
Wyklarowane
Jak szybko
wszystko się zapomina
Ptasie łajno
spada na ślad nogi
Pozwól nie woda skoczy
z wszystkich rynien
aż do gwiazd
tak podobne do siebie
stoją w kałużach
w górze i w dole
Potem
wyklarowane światło
trawi drozd
człowiek
Delikatnymi nożami
Oddech przy oddechu
światłem i prochem
przychodzimy do młodych
kwiatów stare pokolenie
jakie młode jakie stare
jest ulotne serce lwiej paszczy
Prochem jest zawsze to
co pozostaje wśród błękitu
ten powszechny dzwon
Noże i gwiazdy połknięte
z naszej dłoni
ognisty pysk pożarł strach
Oddech przy oddechu
światłem nicością
przychodzimy do młodych kwiatów
stare pokolenie
lunatycy
pewnego kroku
przychodzimy nocami
z delikatnymi nożami miłości
wycinamy księżyc
z prochu
Cmentarz
Tutaj
nie pada jabłko
Ziemia dzieli się
na regularne prostokąty
dobrze żyje z robakami
Drzewa nie opłakują
swoich ukorzenionych palców
pozdrawiają śpiące czaszki
Coraz głębiej
opuszczają się szkielety
w pamięć ziemi
pod czerwonymi kwiatami
i niezapominajkami
Od ust do ust
Od ust do ust
chleb codzienny
drogo nas kosztuje
Młyny z wiatru
utraciły spód
na drabinach chmur
okna wznoszą się ku nicości
Daj czego nie masz
miłość sąsiadowi
na skrawku kory
pożywi się bieda
Co tracimy
zaoszczędzamy
cień za cieniem
w zagrzebanym dzbanie
rdzewieją
przedawnione monety
Słowa ryb modlą się
od ust do ust
Amen błogosławi
Czasowość
Światło
Światło
nie ma tajemnic
Podróżuje
z otwartymi walizkami
Celnicy
mają lżej
przy sprawdzaniu
wystawia się im
ze śmiechem
pozwala grzebać
w krajobrazach
umieszczonych
w bagażu
Kiedy idzie spać
wartę trzyma Moor
nad jego odwróconą twarzą
Nadzieja V
Co czynić kiedy noc
rzuca ci się w ramiona
w jej ramiona bowiem
rzuca się burza
Próżnia
daleka jak świat
Powszechne oko wszystkich gwiazd
zamknięte
wiatr w napięciu trzyma
noc
Wstrzymaj oddech
aż noc
nie położy cię w ramiona
świtowi
I lipowe drzewa
Tak wiele nie zamieszkałych domów
tak dużo popękanych murów
taka obfitość ludzi bez domu
Iskrzące się żyrandole
w pustych salach
rozbity śmiech
wapiennych aniołów
Tak wiele słów
spętanych
rozpętanych
W powietrznej trumnie
twoje stracone lata
Nagle
słowo embriona
raj chwili
w gęstej przestrzeni
zabroniona
dozwolona
żądza
I lipowe drzewa pachną
jak dawniej i teraz
Wiesz
Wiesz
ziemia jest czarna
Słyszysz
zgiełk wojen
widzisz we wszystkich krańcach
zniszczone miejsca
tam płacze twoje serce
Wiesz
ziemia jest
zielona i pstra
Twoje oczy lustro
chwytają
kwitnącą ziemię
raduje się twoje serce
Czyż nie
kochasz
naszej złej wspaniałej
ziemi
Tabletka nasenna
Weź jedną tabletkę na sen
i czekaj
Jeśli sen nie przyjdzie
weź drugą
Musi ci się udać
obudzić się we śnie
zobaczyć anioła Michała
lub szczęśliwą parę zakochanych
albo mężczyznę na księżycu
Musisz przeczekać
kilka wieczornych godzin
we śnie
w wierszu
przeklinając życie
lub wysławiając je
wedle zasług
Przełożył Andrzej Pańta
© by Fischer Taschenbuch Verlag
© for the Polish Translation by Andrzej Pańta