W roku 1938 nasze ówczesne władze wojskowe zastanawiały się czy lance ułańskie utrzymać jeszcze na uzbrojeniu kawalerii czy może już zdjąć z uzbrojenia? Tego typu „dylematów” można się jeszcze wiele doszukać w archiwach przedwojennych. A przecież jeszcze w latach 1921-24 generał Rozwadowski proponował powołać w armii 100 tys. korpus zmotoryzowany, wspartą lotnictwem który by pełnił rolę „sił szybkiego reagowania”.
Obserwując dzisiejsze poczynania naszych władz politycznych i wojskowych na myśl przychodzi mi powiedzenie iż historia uczy iż nikogo jeszcze niczego nie nauczyła. Od 20 lat nasze czynniki polityczne nie są w stanie ustalić kierunków i celów modernizacji polskiej armii. A poczynania wszystkich sił politycznych w sprawie wojska, które znalazły się u władzy od roku 1989, można co najwyżej określić cyrkiem. I choć wielu ministrów zarzekało się iż wojsko jest ich miłością to ta miłość była raczej jednostronna. Za dyletanckie podejście do spraw szkolenia wojska oraz regulaminów wojskowych w czasie pokoju paru, ministrów i generałów MON zapłaciło już głową w katastrofie smoleńskiej. Gdyż jeśli spojrzymy na ten problem, to każdy z nich tak samo się przyczynił do demontażu bezpieczeństwa lotów najwyższych władz Państwowych. To za ministra Szmajdzińskiego zlikwidowano podział pilotów w 36 pułku na trzy klasy umiejętności pilotażowych. To za kolejnego ministra Szczygły ograniczono szkolenia (!) pilotów na Tu-154! Za ministra Klicha rozkład sił powietrznych był już na tyle posunięty że nawet kolejne katastrofy Bryzy i CASY-y pod Mirosławcem nie zadziałały ostrzegawczo na władze wojskowe. Do większej więc tragedii musiało dojść, tym bardziej iż jak pokazały wstępne wynik kontroli Komisji Milera nadal procedury i regulaminy wojskowe nie były przestrzegane. I jak tu wierzyć iż władze polityczne są w stanie zapewnić bezpieczeństwo narodowi jak same sobie nie są w stanie go zapewnić?
Rozkład Wojska Polskiego trwa już przynajmniej od 20 lat. Zaczęła go „humanizacja” wprowadzana we wczesnych latach 90-tych w jednostkach wojskowych. Można było jej wprowadzanie przyrównać do nauki wilka, wegetarianizmu. Bo jak pamiętam ze swojej służby było z tym związanych wiele zabawnych sytuacji, bardziej pasujących do filmów Barei niż do reformy wojska. Ale humanizacja to był to tylko początek cyrku. Potem zaczęła się wielka restrukturyzacja armii (która nota bene trwa do dziś) z kolejnymi elementami komizmu. Głównym z nich, było rozwiązywanie starych jednostek i powoływanie na ich miejsce nowych, już „zreformowanych”. Wytworzyła się z tego zabawna karuzela garnizonowa. Niech przykładem będą wojska rakietowe w Choszcznie. Od lat 6o-tych stacjonowała tam 2 Pomorska Brygady Artylerii. Rozwiązano ją w roku 1992. 1 stycznia 1993 powołano tam 2 Pomorski Pułku Rakiet Taktycznych, po to aby go rozwiązać w 2002 roku a dywizjony przenieść między innymi do 1 Mazurskiej Brygady Artylerii, którą znowu rozwiązano w roku 2010 i stworzono 11 Mazurski Pułk Artylerii. Natomiast w Choszcznie ulokowano 2 Pułk Artylerii Legionów, który … rozwiązano w roku 2011. To tylko jeden przykład takiego cyrku. Może i ta zabawa naszych milusińskich polityków byłaby śmieszna i zabawna gdyby nie koszty takich „rozwiązań” i „powołań” jednostek wojskowych. Prawdopodobnie idą one już w miliardy złotych a końca tej „zabawy” nie widać, gdyż kolejne jednostki są rozwiązywane i powoływane a sprzętu i poziomu wyszkolenia od tego nie przybywa!<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Jednak prawdziwym gwoździem do trumny Wojska Polskiego były decyzje premiera Tuska. O ile wcześniejsze zabawy z „humanizacją” i „ciuciubabką” z jednostkami wojskowymi jakoś armia znosiła albo z humorem albo z drobną uciążliwością, to jej „profesjonalizacja” w wykonaniu PO stała się przysłowiowym gwoździem do trumny. Przypomnę iż proces profesjonalizacji w innych krajach NATO trwał kilkanaście a nawet dwadzieścia kilka lat. Natomiast PO postanowiła to zrobić w systemie pracy socjalistycznej w ciągu 3-4 lat! Niestety doraźne korzyści polityczne związane ze zwolnieniem młodych ludzi z obowiązkowej służby wojskowej w bardzo poważny sposób zagroziły bezpieczeństwem nie tylko kraju a nawet niepodległości. A co najgorsze doprowadziły do całkowitego rozkładu organizacyjnego a pewnie i moralnego armii.
Wbrew temu co sądzą laicy i cywile, Rezerwa pochodząca z poboru pełniła bardzo ważną rolę w naszej armii. Nie jednokrotnie była ona amortyzatorem pomiędzy, delikatnie rzecz ujmując nierozsądnymi pomysłami idącymi od czynników wyższych a żołnierską szarą rzeczywistością. Żołnierz zawodowy nigdy nie zaprotestuje lub nie storpeduje rozkazu lub polecenia przełożonego. Rezerwa nie raz to robiła i bardzo często wychodziło to na zdrowie całemu wojsku. Chciałbym spotkać choćby jednego oficera który by nie wykorzystywał chociaż raz Rezerwy jako swoistego bufora pomiędzy nim a przełożonymi.
Nad innymi zaletami (i wadami) Rezerwy nie będę się wywodził. Ale trzeba stwierdzić iż inaczej ona wyglądała w jednostkach wartowniczych, tyłowych i tych których ukompletowanie było niższe a inaczej w jednostkach o wysokim stopniu ukompletowania. Ja swoje doświadczenie wywodzę z tego drugiego typu jednostek. Ponad 35% swojej służby spędziłem na poligonach. Kolejne 35% na intensywnych ćwiczeniach w polu. Na podstawie swoich doświadczeń mogę stwierdzić jedno; tam gdzie Rezerwa była należycie szkolona, mogła ona stanowić świetny rezerwuar kadr dla wojsk zawodowych, a reszta przeszklonych żołnierzy powinna stanowić rezerwę strategiczną (obrona narodowa lub terytorialna) na wypadek wojny. Zresztą liczne ćwiczenia na jakie byłem powoływany w późniejszym czasie potwierdziły tylko moje spostrzeżenia. Na ostatnim poligonie na który zostałem powołany w ramach ćwiczeń, jeden z dowódców batalionów stwierdził wprost iż woli współpracować ze „starą” Rezerwą niż z szeregowymi zawodowymi. Chyba lepszego komentarza nie trzeba.
Po rozwiązaniu służby poborowej armia zaczęła mieć potężne problemy kadrowe i to w czasie gdy w kraju bezrobocie sięga 10%! Wiele służb pomocniczych w wojsku które obsadzała Rezerwa przestało de facto funkcjonować. I tutaj zaczyna się kolejny cyrk, jak ten z powoływaniem i rozwiązywaniem jednostek wojskowych. Nie pomagają kolejne „genialne” pomysły ministrów z PO, a to z powołaniem NSR, a to z kampaniami reklamowymi (tylko we wrześniu br. wydano na to 1,6 mln zł.). Problemy kadrowe wojska nasilają się z roku na rok. W wojsku jest wolnych ok. 3000 etatów, w NSR zamiast 20 tys. żołnierzy służy zaledwie 10 tysięcy. Zamiast rekrutów z zawodem i odpowiednim wykształceniem jest rzesza bezrobotnych która traktuje NSR albo odskocznię do zawodowej służby wojskowej (już ponad 5 tys. osób z tego skorzystało) albo jako podreperowanie budżetu domowego. Stopień wyszkolenia żołnierzy NSR jest skandalicznie niski. Narzekają na żołnierzy NSR nie tylko oficerowie ale też podoficerowie i specjaliści wojskowi. Mało tego, powoli w wojsku zaczyna się tlić konflikt pomiędzy żołnierzami NSR a armią zawodową która nie widzi możliwości wykorzystania żołnierzy z tak słabym wyszkoleniem. Coraz więcej kadry wojskowej zaczyna mówić o konieczności przywrócenia Rezerwy, choćby w ograniczonym kształcie i z sympatią odnosi się do czasów jej funkcjonowania.
Obecnie MON planuje się kolejne „zachęty” dla chętnych do służby w NSR. Koszty tych zachęt niedługo przekroczą koszty utrzymania o wielo większej liczby rezerwistów z poboru. Co ciekawe, zrozumiał to chyba i samo ministerstwo ON. Po 6 latach rządów Platformy Obywatelskiej, minister Siemoniak zaczął wspominać o powołaniu ćwiczeń … Rezerwy(!) Ciekawy jestem tylko kogo Pan minister chce powołać na te ćwiczenia? 30-latków? 40-latków? Bo młodszych roczników nie będzie przeszkolonych! A przecież Polska jest „frontowym” krajem NATO, to tutaj jest planowane przyjęcie pierwszego uderzenia! To tutaj w pierwszej fazie będą ponoszone największe straty i nasze wojsko musi wytrzymać pierwszy napór przeciwnika aby doczekać sojuszniczych posiłków. W dużej mierze ten opór będzie oparty na obronie terytorialnej z której Platforma Obywatelska … zrezygnowała! A chciałbym przypomnieć iż 5 artykuł – klauzula z Traktatu Waszyngtońskiego jest, jak wiadomo, uznaniowa, tzn. pozostawia państwom-stronom swobodę wyboru sposobu i czasu przyjścia z pomocą swemu sojusznikowi, będącemu obiektem agresji. Dlatego powinniśmy pamiętać, że w wypadku napaści na nasz kraj, powinniśmy liczyć głównie na siebie, a potem na wsparcie sojuszników. Historia nie raz boleśnie doświadczyła nas pod tym względem.
Innymi słowem plany obrony kraju oraz system organizacji wojska przyjęty przez Platformę Obywatelską jest absolutnie oderwany od realnych potrzeb Polski oraz jej położenia geopolitycznego (nie lepiej było za PiS i SLD). I nie stanowi on roli odstraszającej dla danego przeciwnika ale raczej jest zaproszeniem do inwazji na nasz kraj, w wypadku czy to kryzysu NATO czy kryzysu ogólnoświatowego. A ten jak wiemy powoli pełza od paru lat i nie wiadomo czym się tak naprawdę skończy. Powstaje całkiem uzasadnione pytanie - kto odpowiada za ten stan rzeczy?
Przyjrzyjmy się więc owym głównym decydentom MON, jakimi są ministrowie i wice-ministrowie. O Panu byłym ministrze Klichu nie będę pisał, gdyż skompromitował się on na tyle iż prawdopodobnie, w przypadku zmiany rządów czeka go trybunał stanu. Zajmijmy się obecnymi ministrami. W-ce ministrem odpowiedzialny za politykę obronną jest Pan Robert Kupiecki, ambasador tytularny, wcześniej zajmował się min. negocjacjami dotyczącymi rozmieszczenia w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Z jakim skutkiem wiadomo. Sekretarzem ds. uzbrojenia jest generał Skrzypczak – chyba jedyna osoba kompetentna wśród wszystkich ministrów. I na tym lista kompetentnych osób w MON się kończy, dalej jest już bardziej cyrkowo. Minister Siemoniak, związany politycznie od lat 90-tych z kręgami NZS, KLD i PO. W latach 1994-2006 pełnił funkcję prasowe (min. W TVP, PR w tym dwa lata przy MON) przy czynnym politycznym poparciu kolegów. Od 2007 był sekretarzem stanu MSWiA. Jednym słowem dziennikarz, który przez dwa lata lekko otarł się o biura MON a który ledwo odróżnia BWP od czołgu a kompanie od batalionu. Kolejnym wiceministrem ds. infrastruktury jest Beata Oczkowicz (PSL) – która w latach 1996-2010 pracowała w zakładzie gazowniczym w Kielcach i była odpowiedzialna za gazyfikację miejscowości województwa świętokrzyskiego(!) Mnie się z wojska gazyfikacja kojarzy raczej z czymś innymi. Ciekawe czy przed powołaniem na wiceministra MON Pani Beata choć raz widziała koszary o wewnątrz czy np. bazę lotniczą. Nie sądzę. Wprawdzie jest wielu świetnych fachowców po skończonym WAT z odpowiednim wykształceniem i doświadczeniem, ale co tam, przedstawienie w Cyrku Wojska Polskiego musi trwać. Gazyfikacja górą! Kolejnym sekretarzem stanu w MON jest pan Czesław Mroczek. Jakie doświadczenie wojskowe ma pan wice minister? Ano był działaczem podziemnej Solidarności, potem dzięki poparciu kolegów został działaczem samorządowym a od 2005 stał się już działaczem politycznym, czyli posłem. Działał nawet chwilowo w komisji odpowiedzialnej za MON. Słowem działacz wszechstronny. Warto też wspomnieć iż liczba ministrów i wice-ministrów w MON w ostatnich latach wzrosła z 4 do 5. Po co? Przecież wojsko się redukuje a nie powiększa od dobrych 20 lat. Nie dziwi więc sytuacja iż gdy przyszło do rozdania oznaczeń dla byłych żołnierzy którzy służyli w Iraku i Afganistanie administracja wojskowa niektórych żołnierzy szukała po kilka lat! Co ciekawe wielu szuka dalej. Strach pomyśleć co by było w wypadku mobilizacji. Przy zarządzaniu MON-em przez takich „fachowców” pewnie też by trwała przez kilka lat o ile wcześniej by się wojna nie zakończyła.
Innym problemem jest armia pracowników cywilnych w MON. Normą też jest iż z roku na rok rośnie liczba pracowników cywilnych w MON. I mimo hucznych zapowiedzi PO nadal jest ich ponad 45 tysięcy na 95 tysięczną armię! Co ciekawe większość z nich w życiu w ręce karabinka nie miała a rzesze bezrobotnych weteranów z Afganistanu i Iraku, częstokroć z niezaleczonymi ranami, szukają pracy. Ciekawi mnie ilu z tej armii cywili w MON, służyło na misjach a ilu w ogóle w wojsku? Bo wypadałoby aby MON najpierw zatrudniał „swoich” czyli byłych żołnierzy zawodowych a w ostateczności rezerwistów.
Z licznych bolączek naszej armii przedstawiłem tylko tą dotyczącą stanu osobowego, bez uporządkowania którego nie może funkcjonować żadna armia. Cyrk Wojska Polskiego niestety trwa nadal i na różnych poziomach MON. Równie cyrkowe sztuczki dokonuje się przy zakupach uzbrojenia dla armii. Drony, które nie latają, fregaty które są motorówkami, pistolety które się zacinają to tylko czubek góry lodowej. Do tego dochodzi fatalny system szkolenia. Z wojska odchodzą najlepsi specjaliści. Dla przykładu z lotnictwa, kwiatu naszej armii, odeszli już lotnicy którzy jako pierwsi skończyli szkolenie na F-16. Pracują w USA, gdzie ich umiejętności doceniono. Kolejne dziesiątki pilotów szykują się odejścia. Nie będę nawet wspominał iż te wszystkie cyrkowe sztuczki, kosztują i kosztowały one nas już miliardy złotych (samo szkolenie jednego pilota na F-16 to parę mln dolarów!). Także nasz przemysł obrony do niedawna nie miał prawie żadnego wsparcia od Państwa, mimo kilku naprawdę na światowym poziomie opracowanych projektów uzbrojenia. Obecnie dochodzimy do stanu gdzie kupujemy nowoczesne uzbrojenie; Rosomaki, Kraby, śmigłowce, okręty podwodne itp. a nie będzie miał kto jego obsługiwać. Już dziś ponad 100 Rosomaku nie jest wykorzystywana w jednostkach wojskowych i czeka na dozbrojenie lub … użytkowników.
Niestety końca tego cyrku nie widać. I jeśli ze sceny politycznej nie zniknie obecna klasa polityczna, nie widzę szans na zmianę tej sytuacji. A zaczynamy igrać z własnym bezpieczeństwem narodowym, z niebezpieczeństwem utraty niepodległości. I nie jest to nie realna wizja. Wystarczy iż sprawy Dalekiego wschodu i Pacyfiku zaangażują całkowicie USA (zaczyna się tam wojna nerwów o parę spornych wysp, pomiędzy Chinami o ich sąsiadami), wystarczy iż kryzys gospodarczy się mocniej rozleje się w UE i na Świecie, wtedy każdy scenariusz jest możliwy. Co ciekawe, zdaje sobie sprawę z tego prawie całe społeczeństwo, które nie zaprotestowało gdy rząd ogłosił gigantyczne zakupy nowoczesnego uzbrojenia dla wojska na ponad 100 mld zł. Szkoda że nie zdaje sobie sprawy z tego nasza klasa polityczna…
Jak się chce mieć państwową armię to trzeba ponosić tego koszty. Tak działa każda struktura państwowa i niby dlaczego tutaj miałoby być inaczej. Jak dla mnie wolałbym ten artykuł rozbity na trzy różne, za to więcej konkretnych przykładów, konkretnych wypowiedzi.
To nie cyrk.To poprostu zdrada.Mamy być słabi i nie stawiać oporu. Myślę że już nie zdążymy odbudować armii.Nie wierze w to że ludzie rządzący nami to idioci, więc osłabiają nas celowo. Tu nie ma przypadku.