Ja bym poszedł nieco dalej i wcale nie będę tu pisał nic prześmiewczego. W Polsce aż prosi się o zmianę ustroju. Całkowicie demokratyczne państwo w dobie dzisiejszej polityki i siły mediów zwyczajnie się nie sprawdza. Naprawdę nie jest tak trudno omotać społeczeństwo. Jeżeli zarówno młodzi jak i starsi ludzie dają się wynosić przez policję z demonstracji skierowanej ku niczemu to naprawdę mamy problem nie ideologiczny, a idiotyczny (czyt. za dużo idiotów). Naprawdę chcemy by taka większość za nas decydowała?
Moja propozycja oczywiście nie zakłada żadnego systemu totalitarnego, bo przecież nie będziemy wpadać z deszczu pod rynnę. Postawiłbym na system monarchii parlamentarnej. Ale nie w wydaniu brytyjskim, gdzie rodzina królewska jest po to by ładnie wyglądać na okładkach magazynów, a formalnie mają naprawdę niewielki wpływ na funkcjonowanie państwa. Raczej postawiłbym na coś bardziej przypominającego Stany Zjednoczone, ale w wydaniu monarchii.
Zamiast Rzeczpospolitej Polskiej wróciłbym do Królestwa Polskiego. Oczywiście pierwszego króla należałoby wybrać demokratycznie w powszechnych wyborach na tych samych zasadach jak teraz prezydenta. Zostałby on pierwszym Królem Polski po okresie zaborów (fajny tytuł, nie?). I na tym mamy koniec demokracji na tej ścieżce. Kolejni królowie bądź królowe sprawowaliby rządy na zasadzie dziedziczenia. I tak w przypadku np. wybrania na Króla pana Kaczyńskiego mielibyśmy za kilkanaście lat kolejne wybory króla ;) Zakładając jednak bardziej optymistyczną wersję wyboru kogoś z potomstwem, ów Król Polski miałby pół życia na przygotowanie do rządzenia swoje pierworodne dziecko, zupełnie jak dawniej. Według mnie taki system dziedziczenia sprawia, że ktoś obejmujący najwyższy urząd w kraju nie ulega aż tak wpływom i naciskom środowisk partyjnych i biznesowych. Prosty powód - jego z tej funkcji nikt nie odwoła (no chyba, że lud wywiezie go na taczce). Dodatkowo popełniając złe decyzje naraża się na niezadowolenie swoich poddanych. Myślę, że gdy taki człowiek miałby świadomość, że urodził się po to by dożywotnio sprawować władzę - bardziej troszczyłby się o dobro kraju i zwykłych ludzi niż o własne siedzenie (Choć mogę się mylić, bo przykład Kim Dzon Una pokazuje inaczej...tam dupa rośnie), nie potrzebowałby się jak najwięcej "nachapać" przez 5-10 lat swoich rządów. Dostatnie życie miałby zapewnione z urzędu od urodzenia aż po grób.
Oczywiście wspomniałem wcześniej o systemie monarchii parlamentarnej. Likwidujemy Senat, zostaje Sejm - wybierany demokratycznie tak jak teraz. Znika Trybunał Konstytucyjny, funkcję trybunału przejmuje Król bądź specjalnie mianowany przez niego doradca. Sejm tworzy i uchwala ustawy, które trafiają do Króla do podpisu, który oprócz uprawnień współczesnego prezydenta łączy w sobie również funkcję premiera i tworzy radę ministrów, która tak samo jak dziś wprowadza ustawy w życie. Gdy minister się nie sprawdza, król osobiście go odwołuje i wybiera kogoś innego. Nie zabierałbym możliwości veta Królowi, ale też bym nie rozbudowywał. Niech Sejm czasem pokaże, że wie lepiej od Króla i zostawmy te 3/5 głosów potrzebnych do obalenia veta. Ewentualnie zróbmy z tego 3/4. Tutaj będzie jakiś punkt obrony przed władzą totalitarną, której nie chcemy.
Generalnie chodzi o zmniejszenie korupcji i zrzucenie większej odpowiedzialności dożywotnio na jedną, mam nadzieję, kompetentną osobę. System na pewno ma swoje wady. Który system polityczny nie ma wad? Po prostu ten wydaje się w moim odczuciu mieć tych wad najmniej.
Mam to wszystko dość głęboko przemyślane, ale po dokładniejsze szczegóły zapraszam do komentarzy. Na potrzeby artykułu tyle słów zdecydowanie wystarczy.
Fajnie, fajnie, tyle tylko, że nie potrafimy na 5 lat tak wybrać prezydenta, żeby nie poprzegryzać sobie wzajemnie tętnic, a Autor optymistycznie zakłada (co na swój sposób jest nawet piękne), że wszyscy razem zgodnie wybierzemy sobie głowę państwa na kadencję dozgonną ("dozgonna" brzmi dużo lepiej niż "dożywotnia").