Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Sejm bez Suskich

Przezroczyste urny, kamery w lokalach wyborczych, wydłużenie do 5 lat kadencji samorządu i ograniczenie ich do dwóch dla jednoosobowych urzędów. Tak wyglądają propozycje zmian ordynacji wyborczej i przeprowadzania głosowań w wyborach samorządowych. Jeśli dojdą one do skutku, a są zakusy do wprowadzenia ich przed najbliższymi wyborami w 2018 r., to mogą namieszać nie tylko na szczeblu lokalnym.

Sejm bez Suskich
źródło: Facebook

Uniemożliwienie samorządowcom ubiegania się o trzecią i kolejną kadencję wójta, burmistrza czy prezydenta miasta ma służyć naruszeniu skostniałych relacji urzędowo-towarzyskich na poziomie gmin. Odświeżenie samorządowej kadry i ustawowe wypchnięcie z gabinetów dotychczasowych włodarzy postawi ich przed koniecznością odpowiedzenia sobie na klasyczne pytanie: ”co robić?”.

Można zostać radnym w dotychczasowej gminie. Jeśli nie jest ona miastem na prawach powiatu, to obowiązuje w niej ordynacja większościowa z jednomandatowymi okręgami wyborczymi, więc nie ma konieczności startowania z listy żadnego komitetu. Jeżeli jednak mamy do czynienia z radą miasta, powiatu lub sejmikiem wojewódzkim, to ordynacja proporcjonalna wymaga oplakatowania się barwami konkretnego ugrupowania. Z kolei urząd starosty powiatu czy marszałka województwa wymaga uzyskania poparcia radnych organu stanowiącego odpowiedniego poziomu. W takiej sytuacji konsumpcja społecznego poparcia odbywać się musi przez szybę, którą stanowią polityczni „koledzy” w radach. Skoro nie będzie można kontynuować politycznej kariery jako gospodarz miasta czy gminy, a kolejne szczeble samorządu mogą okazać się bardzo chwiejne i niestabilne, to może zrobić krok dalej i zacząć spełniać się na centralnym szczeblu władzy?

Nie należy się spodziewać, aby dotychczasowy gospodarz miasta X stworzył sobie takie zaplecze w całym kraju, aby udało mu się skonstruować komitet, który wprowadziłby go do Sejmu. Jednak samorządowiec z osiągnięciami i silnym poparciem w swoim regionie, który nie może już kontynuować działalności na dotychczasowym stanowisku, a jednocześnie chciałby wykorzystać i wzbogacić doświadczenie na poziomie krajowym, to łakomy kąsek dla partii politycznych i ogólnopolskich komitetów. Taki polityk jest jak atrakcyjna, dysponująca społecznym posagiem, panna na wydaniu, przebierająca w propozycjach kawalerów z Wiejskiej. Jeśli w dodatku polityk taki nie będzie skakał od Sasa do Lasa po lewicy i prawicy, ale skupi się na środowisku o zbliżonych poglądach, to na takim romansie skorzystać mogą obie strony. Stworzy to oddolną polityczną presję na dotychczasowych posłów, ponieważ liczba miejsc w Sejmie jest ograniczona, a doświadczeni samorządowcy mogą zdobyć więcej głosów i łatwo wygryźć ładnie uśmiechających się pieszczochów liderów, których jedynym wkładem w polski parlamentaryzm jest podnoszenie ręki i naciskanie przycisku. A i z tym niektórzy miewali problemy. Tak jak kiedyś lista krajowa umożliwiała merytoryczne wzbogacenie Sejmu „od góry”, tak ograniczenie kadencyjności w samorządach może przynieść podobny skutek, ale tym razem „od dołu”.

Poparcie i uznanie lokalnej społeczności da się wykorzystać również w Senacie. W wyborach do drugiej izby od 2011 r. obowiązują okręgi jednomandatowe, więc zwycięzcą zostaje osoba, która zdobędzie więcej głosów niż którykolwiek kontrkandydat. I nie ma znaczenia, ile to poparcie wyniesie. Takie reguły prawa wyborczego to świetna trampolina, z której można się odbić i wskoczyć prosto do Senatu. Już w 2011 r. próbowano wykorzystać zmianę w ordynacji. Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz powołał wtedy ruch społeczny „Unia Prezydentów – Obywatele do Senatu”, który uzyskał poparcie m.in. prezydentów Krakowa, Zabrza, Gliwic czy Gdyni. Sukces jednak nie nadszedł, ponieważ ruch wprowadził do Senatu tylko jednego kandydata, Jarosława Obremskiego. Dlaczego tak się stało? Powodów było kilka. Były to pierwsze wybory do Senatu, w których zastosowano JOW-y, wcześniej senatorów wybierano zwykłą większością, ale w okręgach wielomandatowych. Nie każdy wyborca musiał mieć wtedy świadomość tej różnicy i wiedzieć, jak ją wykorzystać. Po drugie, mieszkańcy gmin czy też miast wcale nie musieli traktować wysłania swojego gospodarza do Senatu jako dobrego rozwiązania. Skoro dobrze rządzi, to po co się go pozbywać? Wiadomo kto przyjdzie po nim? „Last but not least”: sami politycy nie palili się do startowania w tych wyborach. Czym innym jest wsparcie inicjatywy swoim nazwiskiem, twarzą, a może nawet i autorytetem, a czym innym gotowość zamiany ratusza na parlament. Wielu wyszło z założenia, że lepiej być pierwszym w gminie, niż jednym z setki w Senacie. Jeśli zapowiedziane przez PiS zmiany wejdą w życie, to samorządowcy staną przed poważnym dylematem: czy dalej działać w polityce, czy też realizować się poza nią? Jeśli kontynuować obecność w polityce, to jaką dalszą drogę wybrać? Jak wiele zmienić, żeby wszystko pozostało po staremu?

Data:
Kategoria: Polska
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.