Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Kurski w Publicznej, czyli M jak Misja

Oprócz długo wyczekiwanego Oskara dla Leonardo di Caprio, tegoroczna ceremonia Amerykańskiej Akademii Filmowej przyniosła też statuetkę "Spotlight", obrazowi "o dziennikarzach, którzy ujawnili skandal pedofilski w Bostonie". W ten sposób fabułę filmu streścił wczorajszy Teleexpress, nie chcąc najwidoczniej denerwować widzów antyklerykalną propagandą. Fakt, że dopuszczający się molestowania dzieci mieszkańcy Bostonu byli również biskupami Kościoła Katolickiego, ma tutaj drugorzędne znaczenie. Notabene, zupełnie odwrotnie niż w przypadku "polskich obozów koncentracyjnych", kiedy to sucha informacja o miejscu wydarzeń, z pominięciem sprawców, urasta do rangi perfidnej manipulacji.

Taką to słuszną linię ma telewizja pod rządami prezesa Kurskiego. Od początku nie miałem zresztą najmniejszych wątpliwości, że jego nominacja na szefa  mediów narodowych jest trafieniem - jak by to ujął pułkownik Molibden - w sedno tarczy. Nie tylko ze względu na absolutną lojalność wobec naczelnika. Znalazłby się pewno kandydat od "bulteriera prawicy" wierniejszy, ktoś pokroju, dajmy na to, labradora, owczarka, albo buldoga. Zwłaszcza buldogi, choć wygląd mają nieszczególny, ponoć idealnie nadają się na towarzysza dla osób starszych, które jak naczelnik stronią od wysiłku fizycznego. W tym jednak sęk, że kiedy przychodzi do zarządzania telewizją, potrzebna jest nie flegmatyczna pierdoła, a prawdziwy zwierz, osobnik z werwą, agresywny, zdecydowany - z tych co to najpierw upier***i w kostkę, obsika nogawki, a dopiero potem się zastanowi. czy było warto. Kurski pasuje tutaj idealnie. Szukający dziury w całym narzekają co prawda na niemrawe tempo wdrażania "dobrej zmiany", lecz chyba tylko dlatego, że im zaćma i rozregulowane aparaty słuchowe zaburzają nieco percepcję.

Dla cieszących się pełnią zmysłów efekty świadczą same za siebie. Ledwo ministrowie Jackiewicz i Czabański zielonym światłem błysnęli, a nasz prezes już się pozbył z anteny Lisów, Kraśków i Tadli, w sumie wyrzucając z pracy kilkudziesięciu tak zwanych dziennikarzy. Ściągnął na ich miejsce młodych, zdolnych i wychowanków kolejno - ojców redemptorystów (z Torunia), oraz Tomasza (z Republiki). Skutkiem - dramatyczna wręcz poprawa jakościowa emitowanych treści, o czym może się przekonać każdy dobrozmianonanista  codziennie o 19:30. Może nie jest jeszcze idealnie, bo złogi starego ładu trudno usunąć z ekranu ot tak, spluwając na powierzchnię i przecierając szmatą. Progresowi nie da się wszakże zaprzeczyć, nawet mając zasadne pretensje o jakieś tam przedpopołudniowe pasmo na kanale Info, gdzie sobie marne niedobitki pozwalają sypać piach w rządowo-prezydenckie szprychy. Ogólnie rzecz biorąc, nareszcie bowiem zapanował w publicznej pluralizm, w końcu telewizja jest skrojona pod wymagających widzów, a sens jej istnienia sprowadza się do misji.

Jako widz TVP nie muszę się już trapić obniżonym ratingiem Polski - bo przez trzy sekundy, jakie poświęca temu zdarzeniu prowadząca Wiadomości, umysł nawet nie zdoła tej informacji zarejestrować. Żaden pedałujący ksiądz już nie obraża w czwartkowe wieczory mojej wiary, zamiast niego raczą mnie przypadkami "Bolka" i wieczerzą zdrajców w Magdalence. A to dopiero początek. Wkrótce także z żałosnymi kabareciarzami zrobi prezesina porządek, symbolami upadku telewizji co najmniej od czasów Laskowika i Smolenia, którzy też sobie pokpiwali z władzy ludowej, jak - nie przymierzając - ten mruczący gamoń w trakcie wręczania Telekamer. Jedyne, co mnie niepokoi, to perturbacje wokół flagowych seriali, które jako nierentowne mogą podobno stracić miejsce w ramówce. No cóż, nie da się ukryć, że po tragicznej śmierci Hanny Mostowiak w kartonach oraz zgonie taksówkarza Rysia, "Klan" oraz "M jak Miłość" wiele straciły ze swej wartości, oba wciąż jednak cieszą się niesłabnącą popularnością wśród widzów lepszego sortu.

Niniejszym apeluję więc do pana prezesa Kurskiego, aby do czasu wyprodukowania telenoweli o żołnierzach wyklętych, nowych odcinków "Plebanii", lub przesiadki ojca Mateusza w mniej dwuznaczne mobile, perypetie rodzin Lubiczów i Mostowiaków pozostawić na wizji. W końcu w telewizji publicznej nie chodzi o zysk, lecz o misję. Misja ważniejsza nawet od oglądalności, to są pańskie słowa. Ch** tam się zna jakiś Max Kolonko...
Data:
Kategoria: Polska
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.