Pojawiły się informacje sugerujące, że premier Kopacz zgodziła się w
Brukseli na przyjęcie przez Polskę 100 tysięcy imigrantów. Wydaje się to
dużo, ale oczywiście takie pojęcia jak “dużo”, czy “mało”, albo “w sam
raz” są na tyle względne, że nie znaczą nic. Lepiej odnieść się do
czegoś, co znamy i oceniać na jakichś przykładach.
Czego
chcemy i powinniśmy (moim zdaniem) uniknąć? Odkładając na bok wszelkie
brednie o multikulti, “ubogacaniu kulturowym” i inne tego typu
banialuki powinniśmy wyciągnąć wnioski z obserwacji świata, który nas
otacza.
- Myślę, że powinniśmy dbać o spójność etniczną Polski.
To prawda, że sytuacja Polski po II Wojnie Światowej jest wyjątkowa, bo nigdy przedtem w historii Rzeczpospolita nie była
tak spójna narodowościowo, ale chyba ta wyjątkowość wyszła nam na dobre.
W trudnych czasach dość gwałtownych przemian uchroniła nas przed
gwałtownymi pęknięciami, takimi jak miały miejsce w Jugosławii czy na
Ukrainie. Bo raczej nie ma wątpliwości, że sąsiadujące z nami mocarstwa
wykorzystałyby napięcia narodowościowe gdyby w Polsce mieszkały znaczące
mniejszości na wschodzie, czy na zachodzie. Podział Polski nie odbyłby
się wówczas raczej tak łagodnie, jak w Czechosłowacji.
- Myślę,
że nie powinniśmy dopuścić do tworzenia się gett prowadzących
ostatecznie do powstawania części terytorium państwa wydzielonych spod
jego suwerenności. Nie potrzeba chyba wyjaśniać do jak poważnych napięć
społecznych może to prowadzić. Obcy mieszkający w jednym, wydzielonym
miejscu, czujący i pielęgnujący swoją obcość to idealna pożywka dla
wszelkich konfliktów etnicznych. Mamy tego przykłady obecnie na
Zachodzie, sami mieliśmy z tym problemy szczególnie w odniesieniu do
ludności żydowskiej przed wojną.
- Myślę, że powinniśmy dbać o
naszą kulturę, która też może być zagrożona nadmierną liczbą obcych.
Niezwykle wyraźnie widać ten problem we Francji, którą obserwuję z
bliska od ponad trzydziestu lat. Widać go oczywiście najbardziej w
wymiarze popkultury, ale zmiany są tak gwałtowne że aż jest to
zdumiewające. Na początku lat 80 francuska muzyka popularna obecna w
radio francuskim była “zwyczajna” - Joe Dassin, Michel Sardou, Johhny
Halliday, Sylvie Vartan, Mireille Mathieu oraz cała plejada innych,
których w Polsce nikt nie zna i o których nikt nie słyszał, ale
śpiewających po francusku, przy europejskiej muzyce. Dzisiejsza lista
przebojów pełna jest arabskich rytmów i to one zaczynają powoli nadawać
ton francuskiej muzyce popularnej. Zagrożenie dla naszej kultury JEST
realne, tak jak jest realne wszędzie indziej poprzez napływ obcej
“świeżej krwi”.
Te trzy powyższe punkty wydają mi się
najważniejsze przy rozważaniu kwestii liczby obcych, których możemy
“bezboleśnie” przyjąć w Polsce. Bezboleśnie, to znaczy tak, by nie
naruszyli oni struktur społecznych, a dla naszej kultury byli ciekawym
dodatkiem, a nie konkurencją.
W powojennej historii Polski
mieliśmy już do czynienia z falami imigracji. Najpierw wewnętrznej - w
wyniku akcji Wisła przesiedlono ze wschodnich terenów Polski na jej
północne i zachodnie tereny ok 150 tysięcy osób: Ukraińców, Łemków,
Bojków i Dolinian. Grupy te, ze względu na stosunkowo duże rozsianie,
ale również ze względu na znaczną bliskość kulturową (a dla wielu wręcz
tożsamość) z Polakami, spolonizowały się całkowicie w ciągu dwóch
pokoleń tracąc praktycznie całą swoją odrębność. Pozostałością po nich
są jeszcze obecne gdzieniegdzie na Mazurach i na północnym zachodzie
Polski parafie unickie.
Kolejną falą imigrantów, którą
przyjęliśmy w Polsce byli Grecy, którzy przybyli do Polski w 1949 roku.
Było ich ok 15 tysięcy i w całości się spolonizowali nie zagrażając
spójności etnicznej, nie tworząc gett i nie wywierając znaczącego wpływu
na naszą kulturę... Choć być może warto przypomnieć, że to właśnie po
przybyciu Greków do Polski pojawiło się popularne niegdyś powiedzenie
“Nie udawaj Greka”, które oznacza “nie udawaj, że nie rozumiesz”, jako
że Grecy przybywający do Polski raczej po polsku nie mówili. No więc
niech będzie - wpływ kulturowy jest!
Po Grekach przybyli do
nas Chilijczycy po zamachu stanu Pinocheta. Było ich kilka tysięcy,
rozpłynęli się w masie całkowicie. Pamiętam, jak siedziałem kiedyś na
ławeczce na podwórku-studni przed kinem Polonia czekając na seans filmu z
Busterem Keatonem (kiedyś Iluzjon Filmoteki Polskiej znajdował się w
Kinie Polonia na Marszałkowskiej) i patrzyłem na bawiące się obok
dzieci, wśród których był jeden Murzynek. Niesamowite wrażenie zrobiło
na mnie jak zawołał w którymś momencie: “...a jak powiem mojemu tacie to
przyjdzie i ci nogi z dupy powyrywa!”. Wtedy widok kolorowego dziecka
mówiącego czystą polszczyzną był jeszcze czymś niezwykłym, a ogólnie za
Murzynem na ulicy oglądano się (tak jak i za mną, chodzącym o kulach).
To było prawdopodobnie dziecko któregoś z uchodźców z Chile. Nie ma dziś
po nich śladu.
Kolejną falą kilkudziesięciu tysięcy
imigrantów, którzy przybyli do Polski byli Czeczeńcy. Było wokół nich
trochę zamieszania, ale znacząco mniej niż wokół Greków czy nawet
Chilijczyków w swoim czasie - nikt nie robił Czeczeńcom specjalnie
wielkiej reklamy w mediach. Mówi się o ok. 80 tysiącach. Czeczeńcy to
dobry przykład “zagrożenia”, jakie niosą nam imigranci, bo są całkowicie
od nas odrębni kulturowo, z religią włącznie. Kto w ogóle dziś jeszcze
pamięta Czeczeńców? Można ich czasami spotkać w okolicach biur
Stowarzyszenia Wolnego Słowa w Warszawie przy Marszałkowskiej. Nie
sprawiają wrażenia specjalnie zintegrowanych. Nie mówią po polsku, zdają
się żyć w swoim środowisku jedynie - ale oczywiście nie wiem specjalnie
więcej nic na ich temat. W każdym razie nie wydają się znacząco
oddziaływać na Polskę ani dobrze, ani źle.
W mojej okolicy, w
Warszawie na Pradze Południe, i jak zauważyłem na przykład na Ochocie są
“kolonie” zamieszkałe przez Azjatów (chyba głównie Wietnamczyków, ale i
Chińczyków chyba, jak również przedstawicieli innych narodowości z
tamtej części świata). Zdaje się to być stosunkowo widoczna grupa (ze
względu szczególnie na różnice związane z rasą), która choć najwyraźniej
sprawiała swego czasu stosunkowo często problemy organom ścigania, to
jednak nie wydaje się nam w jakikolwiek sposób zagrażać. Jest to
najwyraźniej mało spójna (szczególnie ze względu na różnice
narodowościowe) grupa imigrantów licząca kilkadziesiąt tysięcy osób. Z
ich strony mogłoby pojawić się niebezpieczeństwo powstawania gett, ale
jak na razie nie wydaje się by taka sytuacja miała miejsce. Kiedyś w
Parku Szczęśliwickim widziałem dwóch chłopców, Azjatów, którzy
rozmawiali ze sobą czystą polszczyzną, a kilka kroków za nimi szli ich
ojcowie rozmawiając w swoim języku (wietnamskim?) i co jakiś czas
napominali swoich synów, najwyraźniej zmuszając ich od rozmawiania ze
sobą nie po polsku, tylko po wietnamsku. Przypomniał mi się czas, gdy
podobnie we Francji pilnowałem moje córki, by rozmawiały ze sobą po
polsku... Tak więc asymilacja tych ludzi też ma miejsce.
Widać
też na ulicach stosunkowo wielu Murzynów, którzy jednak, jak się
wydaje, dość szybko się asymilują, nie mogąc oprzeć się pięknym, polskim
dziewczynom. Mnóstwo par mieszanych widuję podczas spacerów w Parku
Skaryszewskim - rozmawiają ze sobą po polsku. Nie wydaje się by tworzyli
getta, sprawiają wrażenie raczej dążenia do szybkiego spolonizowania
się. Ich dzieci o jasnoczekoladowej skórze będą już, jak się wydaje, w
pełni Polakami.
W Polsce jest też prawdopodobnie ponad pół
miliona Ukraińców i Rosjan. Słychać ich na ulicy, w środkach
komunikacji. Wydaje się, że taka liczba obcokrajowców może być już
znacząca w kontekście problemów, jakie mogłyby się pojawić w przypadku
napływu imigrantów.
Czy powinniśmy się wiec obawiać kilku,
kilkunastu czy nawet 100 tysięcy imigrantów z Bliskiego Wschodu? To
chyba nie jest dobrze postawione pytanie, bo faktem jest, że się
obawiamy. Wygląda na to, że większość Polaków się obawa. Raczej należy
zapytać:
Czy słusznie obawiamy się imigrantów z Bliskiego Wschodu?
Odpowiedź
na to pytanie jest uzależniona od tego, o kim mówimy. Sądzę, że
doświadczenie pokazuje nam, że nie mamy zupełnie czego się obawiać,
gdyby do Polski przybyło nawet i kilkanaście tysięcy rodzin uchodźców. I
gdyby przybyli tu uciekając przed wojną czy prześladowaniami. Tacy
ludzie mają zazwyczaj wystarczająco pokory, by być wdzięcznymi za to, że
się ich przyjmuje. Problem w tym, że wiemy że to nie rodziny uciekające
przed prześladowaniami stanowią przytłaczającą większość ludzi, którzy
do nas zdążają. Zdążają do nas młodzi, sprawiający wrażenie agresywnych,
ludzie, którzy nie nie wyglądają na uciekających przed jakimkolwiek
zagrożeniem. Jeśli dodatkowo wśród nich są wyszkoleni terroryści - a
wiele wskazuje na to, że są - to faktycznie myślę, że jest się czego
bać.
GDYBY istniała realna możliwość oddzielenia uchodźców od
agresywnych, niebezpiecznych kandydatów na terrorystów, to nie
musielibyśmy się niczego obawiać. Nawet 100 tysięcy takich ludzi nie
byłoby w stanie w żaden sposób nam zagrozić.
Tylko gdy się
patrzy na tę falę, która do nas płynie, to uzasadnionym jest zadanie
sobie pytania, czy wśród nich w ogóle znalazłoby się 100 tysięcy
uchodźców. Bo tych, których widać w telewizji to znając skuteczność
działania państwa w Polsce nie możemy przyjąć ani jednego.