Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

OBALMY, KUŹWA, TEN USTRÓJ! (cz.2) POSŁÓW POWOŁUJĘ – ODWOŁUJĘ

W pierwszej części tego artykułu zatytułowanej : „Postmonarchia – obalmy wreszcie, kuźwa, ten ustrój!”, pokazałem, że rzeczywistość, w której żyjemy, nie jest żadną „demokracją” - jak nam wmawiają. ( http://naszeblogi.pl/55315-postmonarchia-obalmy-w-koncu-kuzwa-ten-ustroj ) To, czy jest ona demokracją, czy nie – jest rzeczą wtórną, bo nie nazwa jest najważniejsza, ale – w tym przypadku - faktyczny układ stosunków politycznych, ekonomicznych, społecznych itd.

OBALMY, KUŹWA, TEN USTRÓJ! (cz.2) POSŁÓW POWOŁUJĘ – ODWOŁUJĘ
źródło: .

W pierwszej części tego artykułu zatytułowanej : „Postmonarchia – obalmy wreszcie, kuźwa, ten ustrój!”, pokazałem, że rzeczywistość, w której żyjemy, nie jest żadną „demokracją” - jak nam wmawiają.

( http://naszeblogi.pl/55315-postmonarchia-obalmy-w-koncu-kuzwa-ten-ustroj )

To, czy jest ona demokracją, czy nie – jest rzeczą wtórną, bo nie nazwa jest najważniejsza, ale – w tym przypadku - faktyczny układ stosunków politycznych, ekonomicznych, społecznych itd.


Zresztą, w przypadku akurat słowa i pojęcia „demokracja” od samego początku

zaistniało szereg - nazwijmy to tak – nieporozumień.

Już nazwanie ustroju niektórych greckich polis, np. ustroju Aten w okresie, mniej więcej, od pierwszych dziesięcioleci V w. p.n.e. do 338 r. p.n.e., „demokracją” - było etymologicznie błędne.

Słowem demos, bowiem, przed V wiekiem p.n.e., określano ludzi nie należących do rodów, których zbiorczo można opisać jako „niższe warstwy społeczeństwa”.

Jednak kiedy w niektórych greckich polis zaistniał w końcu – po dziesiątkach lat sporów i walk – ustrój nazwany „demokracją” to władza (kratos) należała nie do demosu, ale do (męskiej części) ogółu ludzi mających określone prawa polityczne – obywateli.


Ten „ogół obywateli” składał się nie tylko z ludzi wywodzacych się z dawnego demosu, ale także z ludzi wywodzących się z dawnej „arystokracji” oraz z ludzi nowych, którzy swoją pozycję zawdzięczali swojej przedsiębiorczości.

(Wiecej na temat „nieporozumień” z „demokracją” w I rozdz. książki autora tekstu: „Demokracja” lub np. w artykule: „Mity „niby-demokracji”. Demokracja = władza ludu”.

http://grudziecki.salon24.pl/529636,mity-niby-demokracji-demokracja-wladza-ludu )


Bez względu na to, jak nazwiemy ustrój, w którym żyjemy w Polsce, ale i w wielu innych krajach świata, dla nas - „każdego Kowalskiego” - najistotniejszy jest fakt, że jest to ustrój, w którym pozbawieni jesteśmy (czyli z nich okradzeni) wielu naszych suwerennych praw, w tym wielu naszych fundamentalnych praw „politycznych”.

Jest więc to ustrój patologiczny.

Jego cechą podstawową jest przywłaszczenie sobie (uzurpacja) uprzywilejowanej pozycji w państwie przez mniej lub bardziej liczną klikę, wykazującą często zaskakująco duże podobieństwo do „klasycznej” mafii.

(Więcej np. w art.:

  1. „25 (70) lat bandytyzmu pod szyldem i w majestacie państwa polskiego”

    http://naszeblogi.pl/50847-25-70-lat-bandytyzmu-pod-szyldem-i-w-majestacie-panstwa

  2. „Czy w Polsce rządzi mafia?”

    http://naszeblogi.pl/47571-czy-w-polsce-rzadzi-mafia

  3. „Polska łamie prawa człowieka”

    http://grudziecki.salon24.pl/526184,polska-lamie-prawa-czlowieka )


Podstawowym naszym prawem „politycznym” – którego de facto prawie w całości jesteśmy pozbawieni – jest nasze, „każdego Kowalskiego”, suwerenne prawo do DECYDOWANIA, FAKTYCZNIE i CIĄGLE, o naszej „przestrzeni wspólnej” w (całym) państwie, jak i o wszystkich innych mniejszych „przestrzeniach wspólnych”: istniejących w ramach gminy, powiatu, województwa, związku zawodowego, partii politycznej itd.

A skoro Polska należy do Unii Europejskiej – o „przestrzeni wspólnej” Unii Europejskiej (obecnie w całości zawłaszczonej przez eurobiurokratów).


W pierwszej części tego artykułu była mowa o BEZPOŚREDNICH formach realizacji tego prawa.

Zresztą, formy te są dość dobrze opisane i dość powszechnie znane.

Problem polega na tym, że rządzące kliki (w Polsce, ale i w przygniatającej większości innych państw) pozbawiły nas możliwości wykonywania tego prawa oraz jednocześnie same uchylają się od swego obowiązku pytania nas o rozstrzygnięcia w kwestiach, w których zarządzający (tzw. „władza”) powinni nas, obywateli – suwerenów, pytać.


Dużo większy problem dotyczy POŚREDNICH form realizacji naszego suwerennego prawa do FAKTYCZNEGO i CIĄGŁEGODECYDOWANIA o naszych „przestrzeniach wspólnych” - w państwie i w innych.

Uzurpatorzy – rządzące kliki – realizację (wykonywanie) tego naszego prawa sprowadziły do form karykaturalnych i w, dużej mierze, fikcyjnych: do wrzucenia raz na jakiś czas (np. raz na 4 lata) kartki do urny wyborczej.

(więcej na ten temat w art. „Wrzuć kartkę do urny i spadaj!” http://grudziecki.salon24.pl/536605,wrzuc-kartke-do-urny-i-spadaj )


Ta nasza czynność, z reguły, w małym stopniu służy do rzeczywistego wyrażenia naszej woli.

Ma ona za to, przede wszystkim, legitymizować „władzę” rządzącej kliki i status w państwie – jej i powiązanych z nią środowisk.


Kilka lat temu, w 2010 roku, w książce pt. „Co to jest demokracja?” pisałem, że wszelkie „podmioty pochodne” ( rząd, posłowie, organy samorządu terytorialnego”) nie mają, bo nie mogą mieć, żadnych uprawnień „same z siebie”, a tym bardziej żadnych praw suwerennych. Mogą mieć jedynie określone uprawnieniawyraźnie i jednoznacznie przypisane im przez suwerena – obywateli.


Co z tego wynika?

Między innymi to, że to suweren, czyli określony ogół obywateli(w państwie takim, jak Polska, możemy ten ogół obywateli określić mianem „narodu”) decyduje także:

  1. jak długo określone uprawnienia są przypisane do poszczególnych funkcji (np. do funkcji posła);

  2. jak długo dana osoba (np. Jan Kowalski) wykonuje daną funkcję (np. funkcję posła).


Dwa lata temu (w 2013 r.) w książce zatytułowanej „Demokracja” - przedstawiając model ustroju, który wcale nie musi nazywać się demokracją, a który w maksymalnym stopniu gwarantowałby „każdemu Kowalskiemu” jego suwerenne prawa, w tym jego prawa „polityczne” – przedstawiłem propozycje rozwiązań dotyczące nie tylko powoływania posłów (czyli zarys ordynacji wyborczej), ale również odwoływania posłów w trakcie kadencji.


Poseł, jeśli ma reprezentować interesy obywateli, musi być posłem obywateli.

A będzie nim tylko wtedy, kiedy obywatele będą mogli go odwołać w każdej chwili, kiedy uznają, że dana osoba nie jest już ich posłem, ale że zaczęła reprezentować interesy innych podmiotów: swoje, wodza partyjnego, oligarchów itd.


Ta możliwość – do odwoływania swych posłańców – jest naturalną częścią realizacji (wykonywania) suwerennego prawa obywateli („każdego Kowalskiego”) do FAKTYCZNEGO i CIĄGŁEGO decydowania o „sprawach wspólnych”, w każdej „przestrzeni wspólnej” - w tym w państwie.

Rzecz jasna, ta możliwość, musi mieć charakter realny, aby w/w prawo „każdego Kowalskiego” miało charakter faktyczny.

A na jakie konkretne procedury realizacja tej możliwości ma być rozpisana, to... o tym muszą zadecydować ci, którzy jedynie mają do tego prawo – określony ogół obywateli.


Zapewnienie obywatelom realnej możliwości odwoływania posłów w trakcie kadencji - oczywiście większością głosów w danym okręgu, przy określonej frekwencji – jest jednocześnie najprostszym i najskuteczniejszym sposobem na rozbicie jednej z największych patologii współczesnych ustrojów panstwowych: PARTIOKRACJI, a de facto „mafiokracji”. Przejawy której możemy znowu „na żywo”oglądać przy kolejnej odsłonie „afery taśmowej”.


(Na marginesie - najbardziej śmieszą mnie stwierdzenia, że osoby wypowiadające się z pozycji swych funkcji: np. ministra, np. rzecznika, np. prezesa państwowego banku i gadające o sprawach wynikających z ich funkcji - to rzekomo osoby „prywatne”)


Rzecz oczywista, że słowo „poseł” jest powyżej użyte jako pars pro toto (część zamiast całości). Obywatele mają takie samo suwerenne prawo odwołać każdą inną osobę, którą wybrali lub powołali do pełnienia określonej funkcji: europosłów, radnych, wójtów, burmistrzów, prezydentów itp.,itd.


Formy (procedury) odwoływania posłów w trakcie kadencji da się wpisać w każdą ordynację wyborczą: proporcjonalną, większościową, czy mieszaną.

Paradoksalnie najłatwiej to zrobić przy ordynacjach opartych na tzw. „jow-ach” - jednomandatowych okręgach wyborczych, o których jest, zresztą, głośno w naszym kraju za sprawą dobrego wyniku Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich.


Rzecz w tym, że wszelkie „klasyczne” ordynacje większościowe, oparte o „jow-y”, np. takie jak obwiązują w Wielkiej Brytanii (jedna tura), czy we Francji (dwie tury) są nie do przyjęcia nie tylko z powodu wielu opisywanych już patologii, które faktycznie generują.

(Więcej np. w art.: „Jowy – czyli (J)awne (O)szustwo (W)yborcze

http://naszeblogi.pl/54947-jow-y-czyli-jawne-oszustwo-wyborcze )

Ordynacje te są nie do przyjęcia, przede wszystkim, z powodu tego, że w dużo większym stopniu nawet niż nasza patologiczna ordynacja wyborcza, łamią opisane powyżej suwerenne prawo każdego obywatela, „każdego Kowalskiego”, do CIĄGŁEGO FAKTYCZNEGO decydowania w sposób pośredni o swym państwie.


Jak mogę DECYDOWAĆ, skoro już na starcie – poprzez zapisy ordynacji wyborczej – nie mam szans wybrać swojego przedstawiciela - posłańca?

Jak mam DECYDOWAĆ, skoro już na starcie - w akcie wyborczym – głosy moje i wcale nierzadko WIĘKSZOŚCI wyborców w moim okręgu są zmielone, bo został wybrany kandydat największej z „mniejszości” (gdy „wygrany” kandydat nie zdobywa 50% głosów)?


Wprowadzenie faktycznej możliwości odwoływania posłów w trakcie kadencji:

  1. radykalnie osłabia „oglądanie się” danego posła na wodza partyjnego (a przygniatająca większość posłów w „jow-ach” - z reguły prawie 100% - to „posłowie partii”, a nie obywateli);

  2. być może – co tylko w praktyce można sprawdzić – rozbije układ dwupartyjny i umożliwi prezentowanie w parlamencie szerszego spectrum poglądów;

  3. nie spowoduje jednak tego, że duża część wyborców danego okręgu – wcale nierzadko nadal WIĘKSZOŚĆ - nadal nie będzie mieć swego posłańca (a ich głosy będą nadal mielone).


W przywołanej powyżej książce pt. „Demokracja” opisałem ordynację wyborczą, zawierającą procedury odwoływania posłów w trakcie kadencji, która w maksymalnym stopniu zapewnia RÓWNE prawo każdego obywatela - „każdego Kowalskiego” - do pośredniego decydowania w państwie.

Jest ona powiązana z zaistnieniem innych rozwiązań, np. z powołaniem Krajowego Trybunału Praw Człowieka, orzekającego w oparciu o ratyfikowane przez Polskę pakty i konwencje.

(o jego konieczności - http://grudziecki.salon24.pl/526810,pisiora-gon-gon-platformersa-gon-gon-zlodzieja-gon )

Mam jednak świadomość, że już wprowadzenie faktycznej możliwości odwoływania posłów w trakcie kadencji jest rewolucją.

Wprowadzenie naraz wszystkich przedstawionych tam rozwiązań ustrojowych jest więc „rewolucją do kwadratu”.

Jestem przekonany o ich konieczności, ale jednocześnie uważam, że niekoniecznie muszą być one wprowadzone nagle i naraz.


Utwierdzają mnie w tym, dodatkowo, prowadzone od około dwóch lat rozmowy ze zwolennikami tzw. „jow-ów”. Szczególnie w ostatnim okresie, kiedy zwolenników „jo-ów” trochę przybyło, okazuje się w trakcie dyskusji, że te „jow-y”:

  1. są – w większości przypadków – jedynie symbolem niezgody na obecną patologiczną ordynację wyborczą, premiującą „twory wodzowskie”, w szczególności te okopane już w parlamencie i dojące KASĘ publiczną (z budżetu NASZEGO - obywateli - państwa);

  2. są wyrazem tęsknoty za prostą ordynacją wyborczą, która spowoduje, że obywatel będzie „pracodawcą posła” (cytat) a poseł - sługą obywatela i gdzie każdy obywatel będzie mógł ubiegać się o mandat bez podlizywania się wodzowi partyjnemu, mając jednocześnie realne – takie same, jak inni - szanse na wybór.


Jak już powyżej zostało zaznaczone, „klasyczne” ordynacje większościowe, oparte o „jow-y”, w rzeczywistości absolutnie - w najmniejszym nawet stopniu – nie realizują powyższych tęsknot, a jedynie wprowadzają inną, niż nasza, patologię ustrojową.

Można, natomiast, zbudować ordynację mieszaną – jednocześnie większościową i jednocześnie proporcjonalną (taki paradoks!), która spełni powyżej opisane marzenia i która będzie jednocześnie bliska serc zwolenników „jow-ów”.


Nazwijmy tę ordynację JOW-WOW.


Oto jej zarys.

Mamy w Polsce 314 powiatów i 66 miast na prawach powiatów – razem 380.

Stanowią one, z reguły, „naszą małą ojczyznę”.

Od wielu już lat wybory do sejmu odbywają się w 41 okręgach wyborczych.

Nie są one, z reguły, tak „naturalne”, jak „nasze małe ojczyzny” - ale... powiedzmy, że już się do nich przyzwyczailiśmy.


I. Propozycja (model) JOW-WOW opiera się na:

  1. ustanowieniu dwóch typów okręgów i dwóch typów list:

    - jeden oparty o istniejący podział na powiaty – miasta na prawach powiatu (380 okręgów i 380 list);

    - drugi oparty o istnejące okręgi wyborcze do sejmu (41 okręgów i 41 list)

  2. decydowaniu przez obywatela (wyborcę), czy swój głos oddaje na „swoją” listę powiatową, czy na „swoją” listę okręgową.


Tutaj do rozwiązania jest „kwestia warszawska” i wprowadzenie dodatkowych okręgów, przypisanych (dodanych) do puli okręgów powiatowych.

Być może taka operacja byłaby zasadna także w przypadku największych miast na prawach powiatu, czy aglomeracji katowickiej – kwestia do dyskusji.

Być może w rozwiązaniu powyższych kwestii można by wykorzystać istniejące okręgi do senatu (np. 4 okręgi w Warszawie dodane do listy „powiatowej”).


Osobnym zagadnieniem jest kwestia małych - pod względem liczby potencjalnych wyborców - powiatów, a więc mających nikłe szanse na wybór posła ze swej listy powiatowej.

Mieszkańcy powiatów powinni więc mieć możliwość (uprawnienie) – w drodze referendum - do połączenia swego powiatu z powiatem sąsiednim (powiatami sąsiednimi) w jeden większy okręg „powiatowy”.



II. Każdy uprawniony (mający bierne prawo wyborcze) mógłby kandydować z jednej, wybranej przez siebie, listy, po zdobyciu imiennego poparcia określonej liczby wyborców – mniejszej w przypadku list powiatowych, większej w przypadku list okregowych.

Kandydat powinien osobiście zobywać podpisy na swojej liście.


Oczywiście, ilość koniecznych podpisów (wysokość poparcia) nie może mieć charakteru zaporowego, a jedynie:

  1. dokonywać wstępnej selekcji kandydatów na tych, którzy mają choćby minimalne poparcie i na pozbawionych tego poparcia;

  2. powinna pokazywać, że dany kandydat potrafi rozmawiać z wyborcami i przekonywać ich do swojej kandydatury oraz do swojego programu


III. W ordynacji JOW-WOW na listach powiatowych nazwiska kandydatów umieszczane byłyby bez żadnych dopisków o poparciu przez jakiekolwiek organizacje: np. partie polityczne, natomiast na listach okręgowych takie informacje mogłyby być – na życzenie kandydatów – umieszczane.

Do dyskusji kwestia – kolejność nazwisk na liście.


IV. Podział mandatów byłby następujący:

  1. ustalenie procentowego udziału wszystkich list okręgowych (np. 20%) i procentowego udziału wszystkich list powiatowych (np. 80%) w całości (100%) oddanych głosów ważnych i proporcjonalny podział 460 mandatów pomiędzy powyższe dwa typy list (np. 92 i 368) ;

  2. przydzielenie poszczególnym listom okręgowym mandatów proporcjonalnie do procentowej ilości głosów oddanych na daną listę okręgową (w całości głosów oddanych na listy okręgowe) i jednocześnie przydzielenie poszczególnym listom powiatowym mandatów proporcjonalnie do procentowej ilości głosów oddanych na daną listę powiatową (w całości głosów oddanych na listy powiatowe).

  3. przydział mandatów tym kandydatom, którzy zdobyli w kolejności najwięcej głosów na liście.


V. Brak jakichkoliwek progów i brak KASY z budżetu dla wszelkich tworów „quasi-mafijnych”, udających partie polityczne.

…...

Ordynacja JOW-WOW realizuje większość marzeń zwolenników „jow-ów” o prostej i „naturalnej” ordynacji wyborczej, ale jednocześnie eliminuje szereg wad „klasycznych” ordynacji wyborczych, opartych o „jow-y”, choćby takich, jak:

  1. konieczność zdobycia łaski danej centrali partyjnej, aby mieć szanse na wybór w danym okręgu;

  2. „gerrymandering” - manipulacje z granicami okręgów tak, aby wygrał określony kandydat, co jest typowe w „jow-ach”.


Co ważne - „każdy Kowalski”, który przypuszcza, że jego głos w głosowaniu na listę powiatową (gdzie najczęściej będzie wybierany 1 poseł) może zostać „zmielony”, ma możliwość wybrać sobie swego przedstawiciela z listy okręgowej.


W obecnej naszej sytuacji w Polsce ta okoliczność jest niezmiernie ważna, ze względu na to, o czym pisałem w pierwszej części tego artykułu: że jedynie zmiana ustroju może być zmianą rzeczywistą, a nie – jedynie wymianą jednej kliki na inną.


Wystarczającego poparcia do zmiany ustroju „Ruch Kukiza” (oczywiście, jeśli jego lider będzie chciał iść w tym kierunku – ot, kolejny paradoks) nie ma szans zdobyć, kiedy będą przeciwko niemu opowiadać się środowiska obywatelskie, ruchy miejskie i tym podobne inne środowiska, przestraszone możliwością wprowadzenia „klasycznej” (np. „westminsterskiej”) ordynacji większościowej, opartej na

„jow-ach” .

Ordynacja JOW-WOW, której zarys został powyżej opisany, stanowi narzędzie do zasypania tego podziału wśród ludzi, którzy podzielają w istocie to samo przekonanie: że nasza rzeczywistość polityczno-ekonomiczno-społeczna jest rzeczywistością patologiczną oraz że trzeba ją obalić i ustanowić nowy „porządek” - faktycznie gwarantujący „każdemu Kowalskiemu” jego suwerenne prawa, w tym jego prawa „polityczne”.


Nie dzielmy się bez potrzeby.

Wspólnie, kużwa, obalmy ten patologiczny ustrój – postmonarchię.



Data:
Kategoria: Polska
Tagi: #kukiz #jowy #wybory
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.