Do 2020 roku konieczne jest wycofanie z eksploatacji bloków konwencjonalnych o łącznej mocy 7 GW, a do roku 2030 nawet 12 GW. Powodem jest ich wiek i niemożność dotrzymania standardów emisji atmosferycznych przyjętych w UE. W połączeniu z innymi czynnikami generuje to potrzebę inwestycji w źródła o łącznej mocy 17GW, wyłączając z tego już budowane bloki węglowe o mocy 6 GW. Głównym wyzwaniem jest więc określenie kiedy i jakimi źródłami będziemy zastępować wycofywane jednostki węglowe. Dodatkowo utrzymywanie dzisiejszej struktury wytwarzania energii oznaczać będzie konieczność stopniowego wejścia w zakup praw do emisji CO2. Spowoduje to początkowo umiarkowany, a po 2030 roku, gdy skończą się darmowe uprawnienia, gwałtowny wzrost cen energii elektrycznej.
Dlatego postrzeganie porozumienia paryskiego w kategoriach uderzania w polską gospodarkę nie ma sensu, ponieważ to ekipy rządzące przez ostatnie kilkanaście odpowiadają za stan polskiej energetyki, a nie otoczenie międzynarodowe. Dlatego tym bardziej dzisiaj potrzebny jest plan restrukturyzacji, uwzględniający zmieniającą się rzeczywistość.
To prawda, że Polska osiągnęła 30 proc. poziom redukcji CO2 w stosunku do 1988 roku przy jednoczesnym dwukrotnym wzroście PKB według parytetu siły nabywczej. Jeśli więc nadal chcemy iść ścieżką rozwoju, to potrzebujemy innowacyjnej i konkurencyjnej gospodarki. Nie osiągniemy tego jednak utrzymując nieefektywną, nieelastyczną i wysokoemisyjną energetykę czy zalesianiem kraju. Potrzebny jest miks energetyczny z udziałem najbardziej efektywnych kosztowo OZE oraz niskoemisyjnych źródeł węglowych.