Bartosz Arłukowicz, głównie za sprawą kulejącej służby zdrowia, za którą odpowiada, był dla rządzącej od ponad siedmiu lat Platformy raczej obciążeniem niż – cytując klasyka – „plusem dodatnim”. Ale sprytne odejście od „in vitro” jako od problemu jakoś tam jednak dzielącego PO, i zaproponowanie, by spojrzeć na „in vitro” jak na zasadniczą oś sporu miedzy Dudą a Komorowskim – bo tak należy interpretować wczorajszą wywiedź ministra dla „Faktów po Faktach” – to niezwykle cenna pomoc dla urzędującego prezydenta.
Dla Bronisława Komorowskiego jest wygodne, że to nie on sam wskazuje na ten problem – bo samemu, z uwagi na postawę Kościoła, byłoby prezydentowi niezręcznie. Ale „być wywołanym do tablicy” – to już co innego. Ale, co ważniejsze, idzie o sprawę, która dzieli Polaków w sposób bardzo korzystny dla prezydenta – bowiem znakomita większość Polaków procedurę „in vitro” akceptuje. Arłukowicz przypominając, iż Duda podpisał się po projektem ustawy, w której osobom dokonującym procedury pozaustrojowego zapłodnienia miałoby grozić do 2 lat więzienia, spycha kandydata PiS-u na pozycje absolutnie skrajne i odcina go od wielu rozsądnych wyborców centrowych. Odcina go także od wielu wyborców młodych. „Młody” Duda kontra „stary” Komorowski? Jak widać, gdy w tle pojawia się spór o „in vitro”, trzeba te przymiotniki ująć w cudzysłów.
Aleksander Kwaśniewski pochwalił się niedawno, że żaden z prezydenckich kandydatów, w żadnych z dotąd przeprowadzonych wyborów, nie miał tak dobrego hasła, jak on w 1995 roku. A brzmiało ono „Wybierzmy przyszłość”. Jeśli za sprawą mocnego wejścia Bartosza Arłukowicza, pole kampanijnej walki zostanie zdefiniowane poprzez stosunek do procedury „in vitro” (a może także do związków partnerskich – wszak projekt ustawy adresuje tę procedurę także do par nieformalnych), to paradoksalnie głosowanie na starszego od Dudy o 20 lat Bronisława Komorowskiego nie tyle będzie wyborem „zgody i bezpieczeństwa” co przede wszystkim „wyborem przyszłości”.