Czy w szkole czas na patos?
O reformie edukacji, jej konsekwencjach i wyzwaniach z nią związanych oraz o tym dlaczego wkrótce może zabraknąć nauczycieli w rozmowie z Beatą Domerecką.
Jest pani ekspertem w dziedzinie edukacji. Jakie jest pani stanowisko w kwestii podwójnego rocznika, dużej ilości młodych ludzi w klasach… swego rodzaju kumulacji. Jak to wpłynie na jakość nauczania?
Beata Domerecka: Kumulacja roczników rodzi wiele problemów. Na ogół skupiamy się na tych natury organizacyjnej i finansowej. Trudno nie zauważyć, że główny ciężar tej zmiany spoczął na barkach samorządów i na pewno one właśnie poniosą odpowiedzialność za ewentualne problemy. W mojej ocenie rząd nie przygotował mechanizmów, dzięki którym łatwiej przechodzić przez trudny czas, a to z kolei rodzi obawę, że te dwa skumulowane roczniki będą miały naprawdę pod górkę. Mam tu na myśli nie tylko warunki lokalowe (na ogół jednak gorsze niż poprzednie roczniki, którym zresztą też fundujemy pogorszenie sytuacji), ale fakt, że należy zatrudnić wielu nowych nauczycieli, że uczyć będziemy zgodnie z nowymi podstawami, że klasy będą na ogół liczniejsze niż dotychczas. Sama liczebność klas zresztą nie ma w świetle badań takiego wpływu na efektywność uczenia się, jaką jesteśmy skłonni jej przypisywać. Bardziej martwią mnie inne czynniki.
Czy w takim razie trudniej będzie oczekiwać od nauczycieli kreatywności (bo ta przecież rodzi się z doskonałej znajomości materii)?
Beata Domerecka: Mam nadzieję, że nie. Myślę, że siła tego zawodu polega także na tym, że za zamkniętymi (lub otwartymi) drzwiami klasy dzieją się cuda, a wielu nauczycieli naprawdę lubi swoją pracę i - jakkolwiek to nie zabrzmi – lubi dzieci. I to może być gwarancją, że jakość nauczania się nie obniży. Ponieważ wielu nauczycieli nadal wierzy, że szkoła to miejsce osobistego rozwoju również dla nich samych, z cała pewnością i te problemy potraktują jako wyzwanie. Zwłaszcza że problemy dotyczą dzieci, a nie są przez dzieci generowane. Wierzę głęboko, że nawet fakt przesunięcia w nowych podstawach programowych środka ciężkości ku pamięciowemu opanowywaniu materiału, nie zmusi nauczycieli do rezygnowania z tego, co w szkole jest najważniejsze – kształtowania umiejętności porozumiewania się, właściwej komunikacji, budowania społeczności skupionej na procesie uczenia się i współdziałania. Ponieważ jako nauczyciele doskonale wiemy, że w dłuższej perspektywie te kompetencje służą do budowania społeczeństwa otwartego, świadomego i przyjaznego innym.
Czy nauczyciele są gotowi na podwójne wyzwanie? Takiego rocznika jeszcze w historii edukacji nie było… W każdej klasie zdarza się tzw. trudny uczeń a teraz będzie ich dużo więcej. Cczy to nie będzie rodzić konfliktów?
Beata Domerecka: Nauczyciele są naprawdę doskonale przygotowaną do pracy grupą zawodową. Choć jeśli klasy będą liczniejsze, więcej czasu zajmie nauczycielom poznawanie uczniów, a przy przeładowanej podstawie trudniej będzie im wygospodarować czas na budowanie grupy współpracujących ze sobą uczniów. Diagnozowanie problemów z uczniami wydłuży się pewnie i to może mieć wpływ na funkcjonowanie uczniów i ich osiągnięcia. Konieczne jest zatem pogłębienie i szersze stosowanie metod opartych na pracy w grupach, w dwójkach. Konieczne szersze stosowanie metod aktywizujących, czy też bardziej powszechne stosowanie uczenia się od siebie nawzajem. Nauczyciele jednak są naprawdę doskonale przygotowaną do pracy grupą zawodową i potrafią nie tylko wykorzystywać nowoczesne metody pracy, ale także wspierać uczniów z trudnościami. Wielkość klasy nie musi tu być przeszkodą, a czasem staje się szansą na wspólną pracę oswajania inności. Dla wielu nauczycieli doświadczających trudnych sytuacji z uczniami najważniejszą grupą wsparcia są koleżanki i koledzy, którzy przeszli podobną ścieżkę i mogą podzielić się swoją wiedzą. To się nie zmienia mimo reform. Oczywiście dobrze byłoby, gdyby w szkołach byli wspierający nauczycieli pedagodzy i psycholodzy, by można było liczyć na dodatkowe zajęcia i indywidualną pracę z uczniami potrzebującymi okresowego wsparcia. Ale mowa o tym, to znowu mowa o pieniądzach i systemowych rozwiązaniach.
Gorzowscy radni uchwalili podwyżki, które mają zrekompensować (choć tego nikt wprost nie powie) straty poniesione przez środowisko nauczycieli na skutek podjęcia strajku. Czy takie wsparcie rozwiązuje problemy płacowe tej grupy?
Na pewno nie, choć oczywiście niezwykle cieszy takie podejście samorządu. Atmosfera, jaka towarzyszyła strajkowi obnażyła fakt, że władza nie ma szacunku do naszej nauczycielskiej pracy. Trudno na tym budować zrozumienie społeczne dla wartości edukacji. Godziwa płaca nie tylko pozwala godnie żyć, ale także rozwijać się, być otwartym i szczęśliwym. Jestem głęboko przekonana, że wtedy można być naprawdę lepszym nauczycielem. Tymczasem bardzo wiele osób odchodzi z zawodu właśnie z powodu niskich zarobków (choć pewnie jest to także efekt reformy, strajku i towarzyszącej tym zjawiskom erozji szacunku do nauczycieli). Jako grupa zawodowa starzejemy się (średnia wieku nauczycieli jest grubo po 40) i naprawdę obawiam się, że już za chwilkę nie będzie komu uczyć. Myślę, że to ostatni dzwonek, by zatrzymać nauczycieli w zawodzie. Pieniądze są dobrym początkiem do takiego procesowego działania. Dodatki uchwalane przez samorządy mają szansę poprawić nieco sytuację lokalnie, ale przecież potrzebujemy systemowych rozwiązań i otwartej debaty na temat tego, co właśnie robimy z edukacją, co robimy z przyszłością naszych dzieci i kraju. Wiem, że to brzmi dość patetycznie, ale dla mnie osobiście - najwyższy czas na patos.
Dziękuje za rozmowę.
Beata Domerecka: Dziękuję.