Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Po defiladzie

Przy okazji Święta Wojska Polskiego odżyła i rozgorzała na nowo dyskusja na temat stałego stacjonowania wojsk NATO na terenie Polski. Ogólnie daje się odczuć wielki entuzjazm związany z tą ideą.

Po defiladzie
Defilada Wojska Polskiego
źródło: KPRM - Flickr CC

Na tym blogu nie raz wyrażałem swoje wątpliwości co do skuteczności i słuszności takiego rozwiązania. Podobnie jest i teraz. Nie podzielam entuzjazmu wielu polityków i wojskowych związanych ze staraniami, aby na terytorium naszego kraju ponownie na stałe rozlokowały się obce wojska. Uważam, że taki krok nie tylko nie spowoduje obniżenia napięcia, jakie obserwujemy w tej części Europy, lecz paradoksalnie, może je nasilić i stać się przesłanką do poważnego konfliktu, ale tym razem z bezpośrednim udziałem Polski.

Trudno przy tej okazji nie oprzeć się smutnej refleksji. Przez wiele lat dewastowaliśmy nasze siły zbrojne po to, aby teraz szukać pomocy i ochrony ze strony obcych wojsk. W ciągu dwudziestu pięciu lat czterokrotnie zredukowaliśmy liczebność naszej armii, z prawie 400 tysięcy do niecałych stu tysięcy. Gdyby przed laty podjęto wysiłek i utrzymano poprzedni stan ilościowy modernizując i wymieniając jednocześnie sprzęt i uzbrojenie, zachowując wysoki rytm intensywnego szkolenia, to dzisiaj mielibyśmy najsilniejszą armię w tej części Europy i nasi politycy nie trzęśliby się jak galareta na hasło Rosja i armia rosyjska. Nasi zaś nowi sojusznicy nie mieliby wątpliwości, że w razie czego mamy duże możliwości bronić swojego terytorium i szybkie przyjście nam z pomocą nie będzie wiązać się automatycznie z nadaremnym wykrwawieniem własnych armii.

Stało się jednak inaczej. Oprócz radykalnej redukcji liczebności sił zbrojnych, zaniechano przed długie lata jakiejkolwiek modernizacji techniki i uzbrojenia. Ciągle słyszę w uszach powtarzane nam jak mantrę na wszelkich odprawach słowa polityków: „armia będzie mniejsza, ale silniejsza”, „armia będzie mniejsza, ale skuteczniejsza”. Każdy tzw. strategiczny przegląd obronny kończył się konkluzją: wojsko trzeba redukować, jest za duże i za drogie. Owszem, armia jest w tej chwili mniejsza i to aż cztery razy, ale gdzie jest ta jej siła i skuteczność? Ostatnie kilka lat, a szczególnie okres po 2008 roku to cały zestaw „śmiertelnych ciosów” wymierzonych przez kierownictwo naszego państwa we własne siły zbrojne. Szczególnie chcę tu podkreślić tzw. profesjonalizację, która zaowocowała niemalże całkowitym pozbawieniem większości naszych jednostek wojskowych zdolności bojowej. Zniszczyła ona system mobilizacyjny wojska i odcięła je od dopływu świeżych, wyszkolonych rezerw. Sprzyjała również dalszej redukcji sił zbrojnych. Zlikwidowano wiele jednostek, pozbywano się, często na siłę, na rozkaz, „zbędnej” infrastruktury. Wymyślono „potworek” w postaci Narodowych Sił Rezerwowych, które były formą dalszej, tym razem ukrytej, redukcji stanu ilościowego naszych sił zbrojnych, a jednocześnie nie przedstawiały i nadal nie przedstawiają żadnej realnej wartości bojowej. W końcu, owa profesjonalizacja znacznie obniżyła morale wojska, często zamieniając poczucie obowiązku, dyscypliny i rygory służby na układy i stosunki charakterystyczne dla cywilnego zakładu pracy. Coraz bardziej o motywacji do służby decyduje wyłącznie pieniądz. To wszystko w połączeniu z upadkiem szkolenia i licznymi ograniczeniami w organizacji ćwiczeń z wojskami doprowadziło do prawdziwej zapaści.

Nie był to jednak koniec owych „śmiertelnych ciosów”. Przeprowadzono reformę zabezpieczenia logistycznego. Fakt, że trzeba było odciążyć dowódców, których głównym zadaniem powinno być szkolenie, od działalności gospodarczej. Jednak w wyniku fatalnej reformy wylano dziecko z kąpielą. Pozbawiono większość jednostek autonomiczności i samodzielności logistycznej. Związki taktyczne pozbawiono oddziałów tyłowych. Utworzone terytorialne instytucje logistyczne, tzw. WOG-i (Wojskowe Oddziały Gospodarcze), a nad nimi Regionalne Bazy Logistyczne na razie owocują tym, że w wyniku „przetargów” wojsko kupuje materiały i sprzęt znacznie powyżej cen rynkowych. Znane są liczne przypadki nepotyzmu, kolesiostwa i układów towarzyskich przy obsadzaniu stanowisk w owych nieszczęsnych WOG-ach.

Ostatnim „gwoździem do trumny” była reforma sytemu dowodzenia w czasie pokoju i wynikająca z niej nowa regulacja dotycząca kierowania obroną państwa w czasie wojny. Złamano zasadę: szkolisz, dowodzisz, odpowiadasz. Kto inny szkoli, kto inny dowodzi i nie wiadomo kto odpowiada. W czasie wojny Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych wcale nie jest naczelnym dowódcą. Na tym blogu wiele miejsca poświęciłem krytyce tych reform i nie będę się powtarzał, bo to i tak nic nie da. Sprawy zaszły za daleko, by to odkręcać, nawet gdyby Trybunał Konstytucyjny uznał zaskarżoną ustawę za niezgodną z Konstytucją RP. Właściwy i logiczny system dowodzenia wymusi na nas chyba tylko przeciwnik.

Patrząc na to wszystko nie mogę w sobie wykrzesać entuzjazmu z powodu mglistej perspektywy rozmieszczenia obcych wojsk na terytorium Polski. Taka perspektywa rodzi wręcz moje kolejne obawy. Po pierwsze, nie wierzę w moc wszelkich sojuszy, a już na pewno nie wierzę w to, że żołnierz amerykański czy niemiecki będzie chciał umierać za Polskę. Ci żołnierze przysięgali swoim narodom i ojczyznom, że będą ich bronić i za nie umierać, a nie za Polskę. Po drugie, ewentualne rozmieszczenie wojsk sojuszniczych może paradoksalnie spowolnić proces modernizacji i doskonalenia naszych sił zbrojnych, gdyż zadziała czynnik uspokojenia czujności i wyrzutów sumienia polityków dotyczących niedostatków Wojska Polskiego.

Sama tegoroczna defilada przebiegła w miarę sprawnie, choć moje oko wyłowiło znaczące braki w wyszkoleniu musztry. Szkoda, że relacjonujący ją w TVN24 redaktor mylił nazwy jednostek i „utworzył” jakąś „10 Dywizję Kawalerii Pancernej”, czy też „1 Brygadę Zmechanizowaną w Wesołej”, ale co tam, przecież z tego się nie strzela i „bylejakoś” i brak precyzji jest przecież powszechnie na porządku dziennym. Przy okazji obejrzałem sobie stare zdjęcia z roku 1974, gdy po Placu Defilad w Warszawie maszerowały pododdziały mające nie czterech żołnierzy w szeregu (jak to było w Alejach Ujazdowskich), lecz dwunastu i wszystko było wyrównane wzdłuż, wszerz i po przekątnej. Dzisiaj to jest nieosiągalne. Jednym słowem, wtedy nasza armia była cztery razy liczniejsza, a więc i defilada była cztery razy większa.

Data:
Kategoria: Polska

Piotr Makarewicz

Piotr Makarewicz - https://www.mpolska24.pl/blog/piotr-makarewicz

Autor bloga,generał dywizji WP, lat 61, od kwietnia 2006 roku na emeryturze. W swojej karierze był między innymi dowódcą 8 pułku czołgów 11 Dywizji Pancernej, 1 pułku zmechanizowanego 1 Dywizji Zmechanizowanej, dowódcą 9 Dywizji Zmechanizowanej i 16 Dywizji Zmechanizowanej. Był szefem sztabu - zastępcą dowódcy Krakowskiego Okręgu Wojskowego i szefem sztabu Korpusu Powietrzno-Zmechanizowanego oraz szefem szkolenia - zastępcą dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Przez ostatnie 5 lat służby był dyrektorem Departamentu Kontroli MON. Od 3 maja 1996 roku - generał brygady, od 15 sierpnia 2003 roku - generał dywizji. Zachęcam do komentowania i zapraszam do prezentowania własnych poglądów.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.