Nie było nim ostatnie posiedzenie Rady Krajowej SLD, choć niektórzy tego oczekiwali. Leszek Miller miał usłyszeć, że partia już go nie chce. Nie widzi w nim przywódcy. Gorzej. Postrzega go jak kamień u szyi, który pociągnie wszystkich na dno. Niezależnie od osobistej oceny znaczenia, roli, możliwości szefa SLD, generalizując można powiedzieć, że nikt zmian na stanowisku przewodniczącego lewicy nie chciał. Patrząc na zapowiedzi dotyczące odwołania Leszka Millera już z niewielkiego, ale jednak z dystansu, widać, że nie miały żadnego uzasadnienia. Próbowano jedynie tworzyć atmosferę wielkich zmian, licząc na to, że niektórzy uwierzą, że odwołanie Leszka Millera jest realne. To jednak za mało. Potrzebne jest jeszcze przekonanie, że taki ruch ma uzasadnienie i przyniesie więcej korzyści niż utrzymanie status quo. Czy najbliższa przyszłość lewicy jest nierozerwalnie związana z Leszkiem Millerem , czy też lepiej dla tej przyszłości, żeby Leszka Millera w niej nie było, to pytanie, na które uczestnicy Rady Krajowej musieli jednak odpowiedzieć. Za zwołaniem konwencji, na której można dokonać zmian na stanowisku przewodniczącego SLD opowiedziało się 12 osób. Zaledwie 4 wstrzymały się od głosu. Pozostali byli przeciw, czyli ponad 70 osób.
Jeśli zderzyć zapowiedzi zmian z efektem Rady Krajowej to tę konfontację można określić krótko znanym powiedzeniem : „ Z dużej chmury mały deszcz”. W przypadku polityki to jednak za mało. Zapowiedzi zmian, bez jakichkolwiek realnych możliwości ich przeprowadzenia, są dowodem na wiele rzeczy. Po pierwsze pokazują, że osobiste ambicje są silniejsze niż dobro wspólne, a takim przed wyborami jest „niewywlekanie” na światło dzienne wewnętrznych konfliktów. Po drugie przypominają, że nie zawsze chcieć to móc. Nie rozpoczyna się bitwy nie mając najmniejszych szans na wygraną. Zamiast budowania czy wzmacniania własnej pozycji osiąga się jedynie sławę „ złej inwestycji”. Kto teraz pójdzie za Grzegorzem Napieralskim? Kto uwierzy, że warto wyjść przed szereg jak chociażby Kazimierz Karolczak, który złożył na Radzie Krajowej legitymację partyjną? Kto uwierzy w zdolności przywódcze Grzegorza Napieralskiego skoro strategia jaką zaproponował, chociażby w postaci wniosku o ponowny wybór władz w województwie zachodniopomorskim, zyskała popracie 4 osób? Kto podpisze się pod listem, jeśli jest używany jak narzędzie w nie swojej grze?
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Niektórzy odebrali polityczną lekcję życia. Chociażby Marek Balt. Wyszedł cało z pułapki, w którą na własne życzenie wpadł. Został nowym wiceprzewodniczącym SLD, podobnie jak Dariusz Joński. Tylko silna władza może zmieniać przeciwników w zwolenników. I nie ma to nic wspólnego z cudem w Kanie Galilejskiej.
Nie można oczywiście wykluczyć, że zwolennicy Grzegorza Napieralskiego nigdy nimi nie byli. Mogli walczyć wyłącznie o siebie. Włodzimierzowi Czarzastemu od początku mogło chodzić o szefowanie sztabowi wyborczemu. Zwłaszcza, że jako kreator kampanijnej rzeczywistości, nie mógł się wykazać przy wyborach prezydenckich. To przy jego ambicjach ujma na honorze. Czego dokona jako szef sztabu wyborczego? Niektórzy stawiają dolary przeciwko orzechom, że niczego. Wieszczą, że katastrofa w jego wydaniu będzie piękna. Przez pychę i totalny brak empatii. Dopóki jednak Włodzimiez Czarzasty będzie miał wpływ na obsadę stanowiska przewodniczącego będzie dostawał to czego chce. Tak jak tym razem.
Jeśli tą Radą Krajową chciano pokazać, że w SLD kobieta i mężczyzna to dwa bratanki, to plan na pewno się nie powiódł. Jedyna kobieta, która znalazła się w „nowej układance” to Paulina Piechna – Więckiewicz. Wybrano ją na szefową rady programowej. Przy okazji SLD pośmiało się samo z siebie. Prośbę Pauliny Piechny-Więckiewicz by w przypadku kobiet używać żeńskiej odmiany końcówki słowa „szef”, uznano za śmieszną. Tak śmieszną, że lewicowcy ocierali sobie łzy z twarzy.
Jeśli „spiskowcy” zakładali realizację własnego scenariusza Rady Krajowej, to i tym razem Leszek Miller okazał się lepszym rozgrywającym. Czym innym jednak walka na boisku wewnętrznym, a czym innym na zewnętrznym. Ciągle bez odpowiedzi pozostają pytania: Czy Leszkowi Millerowi uda się zjednoczyć lewicę, od czego między innymi zależy wynik w wyborach parlamentarnych? Czy Leszkowi Millerowi uda się stworzyć program, który nawet w najważniejszych założeniach, będzie odpowiedzią na oczekiwania Polaków? Czy Leszkowi Millerowi uda się ze swoimi hasłami przebić do szeroko rozumianej opinii publicznej? Czy Leszkowi Millerowi uda się sprawić, że z programem lewicy będą utożsamiać się Polacy? Czy Leszkowi Millerowi uda się przekonać ludzi, że lewica jest gwarantem proponowanych zmian? I wreszcie na końcu, ale nie jako ostatnie, pojawia się pytanie o to, czy Leszek Miller ma w sobie tyle wiary, siły i entuzjazmu by „zarazić” nimi innych. I lewicowców i wyborców. To jedyne wyzwanie, które stoi przed Leszkiem Millerem. Jeśli mu sprosta, to nie będzie jego ostatnie starcie.
Ewa Kiljańska / mPolska24.pl
NIE MA takiej możliwości aby na zwołanej Konwencji Krajowej SLD odwołać Leszka Millera! Czy to takie trudne aby ze zrozumieniem przeczytać Statut SLD. Wotum nieufnosci czy zaufania zgodnie ze Statutem może być głosowane RAZ w trakcie kadencji SLD. Takie głosowanie odbyło sie 14 grudnia 2013 roku na Konwencji Krajowej w Sosnowcu. Zwołajcie więc Konwencję Krajową i na niej zmieńcie Statut aby wprowadzić zapis, że głosowanie nad wotum nieufności można przeprowadzic na każdej Konwencji. Tak więc Konwencja zmieniająca Statut w lipcu wzborz nowego szefa SLD w sierpniu a wybory parlamentarne to już październik . ZACZNIJCIE WIĘC DALEJ ZAJMOWAĆ SIĘ SAMYM SOBĄ CZYT. PARTIĄ A RESZTKI ELEKTORATU olejĄ SLD cienkim sikiem!