Mówi się, że ryba zaczyna się psuć od głowy. Coś w tym jest, z tym, że jeżeli chodzi o nasze wojsko to ten rozkład postępuje w miarę równomiernie w całym jego stanie osobowym. Ktoś, kto czyta ten blog od pięciu i pół lat i jednocześnie obserwuje zachodzące w tym czasie zmiany w armii chyba z taką tezą się zgodzi. Jednak nadal szczególnie bulwersuje sytuacja, gdy zachodzi podejrzenie, że coś bardzo niedobrego wydarzyło się na samej „górze”, czyli u samej głowy. We wtorek, 19 maja rozdzwonił się mój telefon. Dwie redakcje zwróciły się do mnie z prośbą o skomentowanie faktu, że jakoby minister obrony narodowej „wystąpił z wnioskiem o odwołanie w trybie natychmiastowym Komendanta Głównego Żandarmerii Wojskowej” (sic!). Odparłem, że nie mogę tego faktu w żaden sposób skomentować, gdyż nic o takim zamiarze ministra nie wiem i to od moich rozmówców dowiaduję się o takich „rewelacjach”. Wyjaśniłem tylko redaktorom, że minister nie musi występować z jakimkolwiek wnioskiem o odwołanie oficera na tym stanowisku, gdyż obsadzanie tego stanowiska znajduje się całkowicie w gestii ministra i jeżeli chce kogoś odwołać z funkcji Komendanta Głównego ŻW, to po prostu go odwołuje i tyle.
Zapewne zapomniałbym o całym tym zdarzeniu, gdyby nie to, że nazajutrz również rozdzwonił się mój telefon, z tym, że już od kolegów i znajomych, którzy naświetlili mi bardziej dokładnie całą tę sprawę. Rozmowy były prywatne i dlatego ich treść zachowam dla siebie, ale o pewnych zjawiskach myślę, że mogę napisać, choć też oględnie, gdyż nie dysponuję ani dokumentami, ani innymi dowodami, którymi mógłbym poprzeć bardziej dokładne dane. Okazało się, że faktycznie nastąpi zmiana na stanowisku Komendanta Głównego ŻW. Dotychczasowy Komendant Główny czy to z własnej inicjatywy, czy otrzymał „propozycję nie do odrzucenia”, ale w zeszłym tygodniu złożył wypowiedzenie stosunku służbowego, czyli mówiąc po ludzku – wyraził chęć odejścia do cywila. Problem polega jednak na tym, że w sumie całe to zamieszanie nie dotyczy osoby szefa Żandarmerii, lecz osoby usadowionej w strukturach wojska znacznie wyżej, niż Komendant Główny. Osobę Komendanta rozpatrywałbym raczej w kategoriach „kozła ofiarnego”, bo przecież czyjąś głowę na pień należało położyć. Więcej szczegółów podać nie mogę, ale są one doskonale znane zarówno kierownictwu resortu, jak również organom ścigania. Myślę, że wielu żołnierzy domyśli się, o kogo chodzi. Problem polega na tym, że podobno wszelkie „kwity” w cudowny sposób „zaginęły” i tak na dobrą sprawę nie ma dzisiaj twardych dowodów przestępstwa. Tymi wydarzeniami jednak mocno interesują się media i jestem przekonany, że wcześniej, czy później sprawa ujrzy światło dzienne. Choroba alkoholowa sama nie przechodzi i zazwyczaj objawia się w ostrej formie w najmniej oczekiwanym momencie, często w tragicznych lub tragicznie skandalicznych okolicznościach. Obym był złym prorokiem, ale dotychczas rzadko się w swoich przewidywaniach myliłem. Śledźmy, zatem media, bo spodziewam się wkrótce „sensacyjnych” doniesień.
Popatrzmy kogóż to pan minister Siemoniak wyznaczył na stanowisko Komendanta Głównego ŻW i kto zastąpi po święcie Żandarmerii Wojskowej gen. dyw. dr. Mirosława Rozmusa. Otóż będzie to opisywany już na moim blogu i nie tylko, gen. bryg. Piotr Nidecki, dotychczasowy szef Centrum Operacyjnego MON. Swego czasu na blogu charakteryzowałem tego pana z okazji jego awansu na stopień generała brygady. W dniu 31 lipca 2014 roku pisałem, iż z biogramu wynika, że ten oficer wojsk inżynieryjnych jedynie sześć lat spędził w jednostkach inż.- sap. i jeden rok w 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej. Już od 2001 roku służył w Sekretariacie Ministra Obrony Narodowej. Osobiście pamiętam przyszłego generała brygady Nideckiego, jako majora, który obsługiwał aparaturę audiowizualną i rejestrującą posiedzenia kierownictwa Ministerstwa Obrony Narodowej. Już wtedy zastanawiałem się, czy dla obsługi tego sprzętu potrzebny jest aż major, gdyż ja będąc w stopniu majora dowodziłem pułkiem czołgów, a potem pułkiem zmechanizowanym. Nie przypuszczałem jednak, że obsługa magnetofonu, czy obsługa korespondencji to droga do objęcia stanowiska zastępcy dyrektora Sekretariatu MON, potem dyrektora tegoż Sekretariatu, a od 8 lipca 2014 roku szefa Centrum Operacyjnego Ministra Obrony Narodowej i w rezultacie droga do stopnia generała brygady. Po jakiego grzyba traciłem zdrowie i nerwy będąc dowódcą dwóch pułków i dowódcą dwóch dywizji, aby w końcu zasłużyć na awans do stopnia generała brygady. Przecież zamiast tej harówki mogłem dobrze opanować obsługę magnetofonu i rzutnika multimedialnego. Teraz okazuje się, że są to również wystarczające kwalifikacje, aby kierować tak specyficzną służbą, jak Żandarmeria Wojskowa. Ta nominacja wyraźnie pokazuje jak zupełnie przestały się liczyć kompetencje, wiedza i doświadczenie w procesie wyznaczania na odpowiedzialne stanowiska służbowe. Tak na dobrą sprawę minister tą nominacją dał jednoznaczny sygnał, że jest w zasadzie obojętne, kto będzie pełnił obowiązki na danym stanowisku. Może być to nawet bajkowy kot w butach, byleby był całkowicie posłuszny i oddany, gotowy wykonać każde życzenie przełożonego. Ciekawe, że od 1 września 1990 roku, a więc od dwudziestu pięciu lat, to znaczy od momentu oficjalnego reaktywowania poddziałów Żandarmerii Wojskowej, ta formacja nie dochowała się żadnego specjalisty, żandarma z prawdziwego zdarzenia, który mógłby teraz pokierować tą służbą. Podejrzewam jednak, że wewnątrz Żandarmerii znalazłby się nie jeden dobrze przygotowany oficer z wykształceniem prawniczym, specjalista w sprawach prewencji, czy też w procedurach dochodzeniowo-śledczych, który z powodzeniem mógłby pokierować formacją. Jednak widać wyraźnie, że to stanowisko coraz bardziej staje się stanowiskiem politycznym, a nie merytorycznym. Widocznie nie chodzi o to, aby efektywnie walczyć z przestępczością (również na najwyższym szczeblu, a może szczególnie tam), lecz o to, aby ślepo i bez dyskusji wykonywać polecenia i życzenia przełożonych. Powstaje tylko pytanie, do czego ma to prowadzić? Do czego w takim razie ma służyć Żandarmeria Wojskowa, szczególnie w obliczu kolejnej, tym razem parlamentarnej, kampanii wyborczej oraz w obliczu rozstrzygnięcia największych przetargów na dostawy uzbrojenia, wartych wiele miliardów złotych?
Interesujące jest również to, że pomimo faktu, iż decyzje o tej zmianie zapadały jeszcze w zeszłym tygodniu, opinia publiczna oficjalnie dowie się o tym dopiero na początku czerwca. Myślę, że łatwo to można wytłumaczyć. Nie byłoby to dobrym sygnałem dla wyborców przed debatą przeprowadzoną w dniu 21 maja, a tym bardziej przed drugą turą wyborów prezydenckich, że na wysokich stanowiskach w wojsku dzieje się coś niedobrego. Tym bardziej, że niektóre z nich są obsadzane przez prezydenta. Przecież mogłoby to uderzyć w kandydującego w wyborach urzędującego zwierzchnika sił zbrojnych, a do tego przecież obecny minister obrony narodowej nie mógłby dopuścić. W tym tygodniu wiemy już, że takie zabiegi i tak nie dały żadnego rezultatu, bo obecny zwierzchnik sił zbrojnych niedługo zwierzchnikiem już nie będzie z wszelkimi tego konsekwencjami. Zaś prosty lud, czyli podatnik wszystko kupi, każdą bajkę i nadal będzie ciemny jak tabaka w rogu.