Otóż nie jest. Prawdą jest, że Paweł Kukiz, który odniósł niekwestionowany sukces zajmując trzecie miejsce w prezydencki m wyścigu, z wprowadzenia w Polsce ordynacji większościowej uczynił swoje główne hasło, ale byłoby nadużyciem twierdzenie, że ten postulat był zasadniczym spoiwem łączącym ponad 20 procent Polaków, którzy oddali ma Kukiza swój głos.
Sądzę, że dla większości wyborców Kukiza poparcie dla jego kandydatury było wyrazem protestu wobec całej dzisiejszej klasy politycznej – i tej związanej z PO, i tej związanej z PiS-em. Ci wyborcy chcieli przede wszystkim pokazać, że nie utożsamiają się z dzisiejszym modelem państwa, w którym czują się marginalizowani i pozbawieni – zwłaszcza młodzi – szans na dobrą pracę i lepsze jutro. Kwestia jednomandatowych okręgów miała dla nich drugorzędne znaczenie.
Szkoda, że w sztabie Bronisława Komorowskiego zareagowano na wyniki I tury tak pospiesznie, iż wydaje się, że w sposób nie do końca przemyślany. Urzędujący prezydent w roli promotora JOW-ów został przez samego Kukiza uznany za „chwyt wyborczy” i „ściemę”. Jeśli Bronisław Komorowski chce wygrać w II turze musi swój przekaz skupić na dwóch kwestiach.
Po pierwsze na tym, co dla Polski oznacza przejęcie pełnej władzy w Polsce przez PiS. I po drugie, co jeszcze ważniejsze (a jednocześnie trudniejsze) – na tym, co prezydent i jego obóz polityczny może zaoferować młodym, którzy w największym procencie poparli Kukiza. A oferta, na jaką oni czekają, raczej dotyczy pracy i płacy, mieszkań i ułatwień w otwieraniu własnej działalności gospodarczej niż tego, czy posłów będziemy wybierać w jedno- czy wielomandatowych okręgach.