Wystarczy przejrzeć ulotki kandydatów do parlamentu – tych z drugich lub trzecich partyjnych szeregów. Aż roi w nich się od jawnie lobbystycznych deklaracji. „Od 30 lat jestem nauczycielką i chcę w Sejmie zająć się sprawami szkolnictwa i wychowania młodego pokolenia” – pisze kandydatka z Partii-Wczoraj-Rządzącej. „Z racji mojego wykształcenia i zawodowego doświadczenia zamierzam najwięcej uwagi poświęcić polskim lasom” – obiecuje kandydat-leśnik z Ugrupowania-Zawsze-Współrządzacego. „Jako lekarz znam dobrze potrzeby zdrowotne Polaków i zamierzam pracować w Komisji Zdrowia” – deklaruje psychiatra, tym razem w roli kandydata z Partii-Od-Jutra-Rządzącej.
Ktoś mógłby powiedzieć: a cóż w tym złego, że ważnymi dla wszystkich sprawami zajmują się specjaliści? Otóż naiwna to wiara, że najlepiej ustawą zdrowotną zajmie się poseł-lekarz, a reformą szkolnictwa – posłanka-nauczycielka. Oni – zgodnie z zasadą „swój do swoich po swoje” – przede wszystkim mają na względzie interesy własnych zawodowych środowisk. I nie inaczej jest z posłami-myśliwymi, którzy teraz z taką troską pochylają się nad prawem łowieckim.
Pewnie nie ma na świecie parlamentu, który by nie podlegał lobbystycznym naciskom. Najlepszym tego przykładem jest Kongres Stanów Zjednoczonych. Tyle że tam przeogromna armia lobbystów nie zasiada bezpośrednio ani w Izbie Reprezentantów, ani w Senacie. A u nas „lobbyści” (czyli osoby jawnie deklarujące, że uważają się za reprezentantów takich czy innych grup zawodowych) nie tyle chcą wpływać na posłów i senatorów z zewnątrz, co po prostu samemu zająć miejsca w parlamencie.
I – niestety – miejsca te zajmują. I to z list wszystkich możliwych partii politycznych. Więc nie ma się co dziwić, że uchwalane u nas prawo podejrzanie często bardziej uwzględnia jakieś partykularne interesy tej czy innej grupy zawodowej niż interes ogółu. Posłowie-lekarze ustawę zdrowotną zawsze napiszą „pod lekarzy” a nie „pod pacjentów”. Posłowie-nauczyciele każdą reformę polskiej szkoły podporządkują interesom zawodowym nauczycielom.
W ramach takiej samej patologii rodzi się właśnie zmiana prawa łowieckiego: przecież trudno sobie wyobrazić, by posłowie-myśliwi zreformowali prawo łowieckie w taki sposób, by służyło ono nie im, lecz zającom, sarnom i dzikom.