Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Wyjątkowo kłopotliwy Marketing Mix

Za każdym razem przed, nieprzerwanie w trakcie, a nałogowo po wyborach rozgorywają namiętne, a płonne dysputy nad kampanijnymi strategiami, spotami, gadżetami, długopisikami, balonikami, billbordami, plakatami, co wolno, a czego nie należy, kto może, a kto nie powinien, co w telewizji, a czego nie na wiecu, głośno i dosadnie, czy półgębkiem i ściemą, „grubą kreską”, czy bez fałszu i akuratnie, z "oficerskim" wsparciem, czy uczciwie i honorowo, bukiet "Stokrotek", czy „wyrywamy chwasty”, w kropce nad "i", czy w kropce, prawdą, czy piaskiem po oczach, z Matką Boską w klapie, czy prawdziwie w duszy, prounijnie, czy bez kompleksów, bez swojej wiedzy i zgody, czy świadomie i uczciwie, ambicjonersko-mainstreamowo, czy żeby naprawdę coś zmienić, Kaczor Donald, czy Wolna Polska - a cały ten zgiełk, to niby po to, aby odnieść tak wytęskniony, tak wymarzony i tak upragniony sukces wyborczy.

Wyjątkowo kłopotliwy Marketing Mix
źródło: internet

Często wtenczas dochodzą do głosu tzw. marketingowcy, co to wszystko, rzecz jasna, wiedzą najlepiej, tzn. mają najlepsze recepty na odniesienie sukcesu, a z całą pewnością znają podstawowe pojęcie marketingu, jakim jest marketing mix.

Tytułowy marketing mix to inaczej kompozycja elementów (instrumentów, cech) marketingowych, za pomocą których oddziałujemy na rynek. Najbardziej popularna koncepcja marketingu mix'u to tzw. "4p", czyli z j. angielskiego: product (produkt), price (cena), place (miejsce - dystrybucja), promotion (promocja).

Produkt (Product)

Idea konserwatywno-liberalna to dla marketingowca poniekąd produkt, który należy poddać stosownej, tzn. marketingowej „obróbce”, aby jakoś toto „sprzedać”. Najczęściej sam marketingowiec nie jest do niej do końca przekonany, a piszę tu o epidemicznych spostrzeżeniach i uwagach, że co prawda postulaty konserwatywnego-liberalizmu, szczególnie te z obszaru gospodarki i wolności są jak najbardziej słuszne, ale uzasadnianie ich na gruncie etyki to już tak nieco mniej, a kwestionowanie demokracji jako takiej, to już jest ordynarnie passe, o nader nieodpowiedzialnym, wręcz szaleńczym hołdowaniu zasadzie: volenti non fit iniuria, nie wspominając.

I tak np.: jestem za niskimi podatkami i wolnością do palenia maryśki, ale jednocześnie uważam, że państwo powinno opiekować się tymi mniej zaradnymi i roztropnymi (np. poprzez systemy emerytalny, zdrowotny i edukacyjny), a przecież właśnie od tego zaczyna się POPiSowe zapatrywanie na świat. Stąd też każdy "poważny" i "profesjonalny" marketingowiec postuluje, aby przed rynkowym launch'em cokolwiek, konserwatywny-liberalizm ma się rozumieć, skomercjalizować, zadiustować, a przede wszystkim opakować tak, żeby najlepiej w niczym nie przypominał odstraszającego dla potencjalnego elektoratu oryginału.

Powiedzmy, że w imię skuteczności warto, a nawet trzeba. Załóżmy zatem, że udało się nam go jakoś sprytnie zawoalować. Ale czy pozostałe Panie ze WSI będą biernie czekać, aż komuś się naprawdę spodobamy? Czy będą pasywnie przypatrywały się wzrostowi naszej popularności, podniesieniem naszych notowań, zwiększeniem zrozumienia dla naszych postulatów? Ależ skąd. Prędzej ostentacyjnie zedrą uwodzicielską woalkę, wydrapią oczy i ukamienują żywcem aniżeli dopuszczą do chociażby przelotnego i zupełnie niewinnego flirtu z reprezentatywną, tzn. znaczącą częścią elektoratu (góra 7%). A co by było gdyby o "pozwoleństwie" na takie piekłu obrzydłe amory dowiedział się cały demokratyczny świat?

Zapominając jednak o powyższym proszę jednak zauważyć, że konserwatywny-liberalizm jako taki jest nie-do-pojęcia dla przeważającej większości społeczeństwa, a niezrozumiany, niepojęty do końca, ma tyleż zalet, co wad. Na domiar złego wady te, to w umysłach niezbyt krzepkich istne "skazy" - od "szowinistycznej i odpychającej" instytucji Głowy Rodziny poprzez "obrzydliwe" dostrzeganie i rozumienie różnic płci, promowanie "przerażającej" idei szkół dysedukacyjnych, "skazywanie" biedoty na "pastwę" "skąpiackiej", prywatnej dobroczynności, "okrutny" stosunek do tzw. "problemu inwalidztwa", wszelakich odmienności i ułomności, z seksualnymi na czele, kontestowanie uprzywilejowania grup "mniej szczęśliwie potraktowanych przez tzw. los", a na "odstręczającym" zakazie aborcji, in vitro i eutanazji kończąc - skazujące go na nieuleczalny ostracyzm.

Poza tym, kogo ze współczesnych podejrzewalibyśmy chociażby o to, że to ten, który łaknie sprawiedliwości, o hołdowaniu zasadzie: volenti non fit iniuria nawet nie marząc. Niewątpliwie gdzie kupić wabiące stringi na wyprzedaży, gdzie udać się na kanikułę, jaki model "komóry" jest top-trendy, czy wreszcie gdzie się dobrze najeść i wypić to i owszem, ale jakiś tam konserwatywny-liberalizm? Produkt, który nie zaspakaja żadnych, powtarzam: ŻADNYCH realnych potrzeb tzw. marketu, czyli zbiorowiska konsumentów o niezbyt wyrafinowanych gustach i potrzebach, a właśnie czym zajmują się owi marketingowcy?

Na zakończenie akapitu sprawa NAJWAŻNIEJSZA. Nasz program, pomimo, że taka jest najczęściej nasza retoryka, to bynajmniej nie jedynie (co niestety jest wyłączną namiętnością naszego środowiska) przekonywanie  do niższych podatków i mniejszej biurokracji – bo to KAŻDY by chciał i kupił w ciemno - ale w istocie rzeczy namawianie do przyjęcia całego szeregu RYZYK i ODPOWIEDZIALNOŚCI, a ponieważ KAŻDY człowiek ma wbudowaną w sobie obawę, a nawet przemożny strach przed takim ewentualnościami i przykrościami życia jak: bezrobocie, brak środków do życia, na edukację swoich pociech, brak opieki zdrowotnej, bezpieczeństwa socjalnego, itp. to namówienie go, aby dobrowolnie przyjął na siebie te ryzyka i odpowiedzialności jest najzwyklejszą w świecie niemożnością (góra 5%). Czy ładniejszą ulotką, uśmiechem na twarzy zachęcimy kogokolwiek, aby podłożył głowę pod gilotynę?

Cena (Price)

Cena - głos

Ceną, jaką należy uiścić w zamian za przyjemność żywota w reżimie danej ideologii jest zaledwie wysiłek wrzucenia magicznej karteczki głosowania (przynajmniej tak twierdzą naiwni demokraci). Demokratyczny półświatek przestrzega nas przy tej okazji (kwestia tzw. straconego głosu) przed występną i wiekuistego potępienia godną pokusą "egoistycznego" i donkiszotowskiego zarazem marnowania głosu na popieranie idei z góry przegranych, niszowych, o czym niedwuznacznie, a przekonująco dowiemy się z tzw. merdiów. Już one skutecznie nam uświadomią, że ewidentnie nie warto płacić (swoim głosem) za coś, czego i tak się nie otrzyma w zamian, a rozsądek i samozachowawczy instynkt powinny podpowiedzieć nam jednoznacznie słuszne wydatkowanie naszego skromnego, jednogłosowego budżetu na zasilenie funduszu opcji nam najbliższej, poprzez udzielnie poparcia tzw. mniejszemu złu, albowiem tylko w tym przypadku zapłacimy za coś konkretnego, za coś namacalnego, a ostatecznie, coś skutecznego. Poza tym - nic tylko donkiszotowska, rozpaczliwa, beznadziejna, nadaremna otchłań. A więc: Komorowski, czy Duda?

Kwestią jednak najważniejszą jest „wadliwość” samego produktu (o czym było powyżej), którego nikt nie chciałby nawet za darmo, a co dopiero za niego płacić wydatkując swój „cenny” głos. Ludzie, podszyci emocją strachu, zachowują się „rozsądnie” i „racjonalnie”, tzn. głosują przeciwko udaremnieniu ukochanego państwa opiekuńczego.

Cena - poświęcenie

Aby coś się jednak zmieniło należy podjąć stosowny wysiłek propagandowy, co oczywiście oznacza osobiste zaangażowanie ludzi trzeźwego umysłu i dobrej woli w krzewienie idei tudzież działalność partyjną.

Jak wielokrotnie zwracał na to uwagę dr Tomasz Sommer konieczność poświęcenia tymże przedsięwzięciom, co najmniej znacznej ilości czasu, o zaangażowaniu finansowym nie wspominając, sprawia, że zarówno rozmach jak i rozwój koliberalnego aparatu propagandy pozostawia dużo do życzenia. Należy jednak stosownie zauważyć, że ograniczona skłonność do dalej idących poświęceń najpewniej wynika zarówno z deprymującej świadomości o wysokim prawdopodobieństwu beznadziejności naszej sprawy jak i nierównej grze, tzn. niewspółmiernym do pozostałych graczy wysiłku, jaki jest od nas wymagany (o czym dalej). Z drugiej strony liczby jednak nie pozostawiają suchej nitki na naszym środowisku i jego skwapliwości w służbie idei. Przyjmijmy, że ok. pół miliona ludzi sympatyzuje z naszą sprawą i pragnie powrotu do normalności. Mniej więcej, co drugi rok odbywają się jakieś tam wybory, na które udaję się zebrać od 200 tys. do miliona złotych. Wycenia to przeciętną  „ofiarność” ludzi dobrej woli na od 20 gorszy do 1 zł rocznie. W tym samym czasie ci sami ludzie dobrej woli (ze studentami włącznie, a może przede wszystkim) wydadzą średnio na alkohol co najmniej 1.000 złotych….Chyba jednak nie chce nam się za bardzo wyjść z tego absurdu państwa opiekuńczego?

Cena - inwestycja

I wreszcie coś przyjemnego, przynajmniej przelotnie i ulotnie, ale wyłącznie dla wybranych i to nie tylko dla tych, których złośliwi by tu wypatrywali. Odnotuję tutaj, że również w przypadku "lansu" "czworobandowych" koncepcyjek, to zarówno wszelkiej proweniencji "lanserzy" jak i "lans-odbiorcy" muszą nieubłaganie wykupić bilet wstępu do tego demokratycznego cyrku. Ci pierwsi za możność łatwego żeru (posady, dojścia i łapówki), ci drudzy natomiast za złudzenie rzekomych osobistych profitów i przywilejów jakimi obdarzą ich specjaliści od przychylania nieba. Krótko pisząc: bezrefleksyjni, amoralni i egoistyczni lanserzy inwestują w swoją świetlną POPiSową przyszłość uzyskując tym sposobem przywilej okradania lub życia kosztem innych oraz decydowania o ich życiu, nie zważając na pożytek, dobro i wolę samych zainteresowanych. Nie zapominając również o tym, że najlepsi, tj. najbardziej zaufani "lanserzy", czyli tzw. banda czworga, otrzymuje w podzięce i dla utrzymania tyranii status quo obfite dofinansowanie z budżetu państwa.  

Cena - kara

A teraz zrobi się jeszcze bardziej odpychająco. Powiedzmy, że koliberał nie poprzestał wyłącznie na głosowaniu, a w przypływie wielkoduszności zaczął z animuszem udzielać się sprawie. Co go czeka, spotka, dopadnie? Od "współbraci" powinien spodziewać się jedynie najgorszego: wszelakich utyskiwań, wytrząsania się nad nim za wszelkie niepowodzenia i błędy, za byt małe poświęcenie, niepoliczalnych uwag, peror, nagan, wyrzutów i zarzutów oraz notorycznych pretensji.

To niezbyt sympatyczne, zachęcające i krzepiące, ale prawdziwe schody zaczynają się dopiero gdy recenzentem naszych poczynań staję się establishment. Krótko pisząc: następuje posępny koniec żartów, a niejednokrotnie zaczynają się: niezależna prokuratura i niezawisłe sądy. Może i trochę przesadzam, bo najwyraźniej reżim jakby nieco zelżał, a nikogo z "naszych" jeszcze nie zaryglowano na długo, ale jak mówi przysłowie: jak będzie nada to i powróz się znajdzie. Póki co rozsmakowujemy się jedynie całą serią sekowania, dręczenia, sądowego fatygowania i nękania co najbardziej udzielających się, a niedościgle krnąbrnych. To taki swoisty progresywno-represyjny system cen, taryf i poświęceń zafundowany tym co mają zapęd, ambicję i odwagę bywania i mienienia się konserwatywnymi-liberałami. 

Dystrybucja (Place)

Z punktu widzenia tzw. docieralności i przekonywalności istnieje jeden, pierwszorzędny,  nienadaremny i skuteczny system dystrybucji idei i programów politycznych: "niezależne" media głównego nurtu, z bezcenną telewizornią na czele. Ona, jak wiemy, poprzez zręczny system koncesjonowania pozostaje w łapskach establishmentu. A co by tu dużo nie pisać już oni wiedzą co nadać, a co nie nada - wręcz przeciwnie, należy stłumić, skompromitować, zamilczeć,  unicestwić...

Aby zaistnieć w "onych" (penetracja rynku) w porównywalnej do czworobandowej intensywności trzeba by chyba "wyskoczyć" z co najmniej paru stek milionów złotych (proszę wziąć pod uwagę np. łączny czas dedykowany przez telewizornie czworo-bandytom), co stanowi absolutnie zaporową barierę wejścia na „wolny” rynek programów i idei.

Pytanie konkludujące brzmi: czy można odnieść sukces na rynku bez dostępu do niego, Druzia Marketingowcy? Oczywiście, nawet przy pełnym embargu można próbować kontrabandą, ale wtedy ewentualne powodzenie zależy już wyłącznie od węchu psów, a te jesienią dostaną kolejne podwyżki.... W tamim razie pozostaje jedynie, czy raczej AŻ internet.

Promocja (Promotion)

Przy całkowitym deficycie dopustu sił wyższych dla mainstreamowej dystrybucji idei przezeń niezatwierdzonych pozostaje jedynie liczyć na własne działania promocyjne. Zapewne byłoby nietaktem i niesprawiedliwym zapomnieniem nie zauważyć niezliczonej liczby najrozmaitszych przedsięwzięć i inicjatyw począwszy od kampanii wyborczych, wieców, marszów, protestów,  konferencji prasowych, stowarzyszeń, oświadczeń, wystąpień, spotkań, zlotów, happeningów, sprawozdań, felietonów, artykułów poprzez medialne ASME, NPTV, a na blogach, jutjubowych filmikach, wolnościowych portalach, no i na samym fejsbuku, rzecz jasna, kończąc.

Tyle serca, pomysłowości i ofiarności osób związanych z ruchem konserwatywno-liberalnym nie da się pominąć i nie zauważyć. Nie chcę tu bynajmniej konstatować, że to zaledwie nieistotne krople w morzu potrzeb, bo skądinąd i obiektywnie na stan rzeczy patrząc, to (poza merdiami głównego nurtu) najpotężniejsza propagandowo-ideologiczna armia świata, której nie sposób nie dostrzec, która nie potrafiłaby choćby odrobinę zainteresować, zaintrygować, wywołać refleksję, zasiać zwątpienie w oficjalny, jedynie słuszny punkt widzenia, rozpalić chęć poznania prawdy, sprowokować inne spojrzenie, odgrzebać choćby szczątkowe pokłady zdrowego rozsądku, czy wreszcie wyzwolić chęć działania i zaangażowania w naszą sprawę.

I z całą pewnością tak się poniekąd dzieje i bez wątpienia serdeczność, wyrazy zrozumienia, a nawet  uznanie, sympatia oraz osobiste oddanie stają się udziałem setek tysięcy osób, których - odważę się taki punkt widzenia w tym momencie narzucić - naukowcy określają dostojnie homo sapiens. Ale tychże niestety, w każdej bez wyjątku zbiorowości, Drodzy Marketingowcy, więcej niż parę procent nie uraczycie.

A kimże Wy, Drodzy Marketingowcy, zajmujecie się na co dzień? Kogo macie na myśli koncypując swoje błyskotliwe strategie marketingowe? Czy aby nie przypadkiem nieboskie stworzenie zwane homo consumentus? Ten niewybredny wyjątek, targany różnorakimi żądzami, apetytami, pierwotnymi pragnieniami, popędami, którego jedynym celem, dążeniem i "aspiracją" jest to, aby coś przekąsić, wypić, doznać jakiejś niewyszukanej przyjemności, błogości, rozkoszy, euforii, ekstazy? I to jest ta zasadnicza różnica pomiędzy sapiens a consumentus, od której już tylko o mały włos do błędnych obserwacji, fałszywych wniosków, niewłaściwych wskazówek, mylnych postulatów i trefnych rad. A ponadto, o czym pisałem, a mam nadzieję, byliście łaskawi dostrzec i pojąć, istnieje wiele nieusuwalnych i "obiektywnych" przeciwności, przeszkód, zawad, utrudnień, które sprawiają, że prawdopodobieństwo powodzenia naszej zaiste słusznej sprawy jest tak bestialsko, a skutecznie sprowadzane do parteru, a wręcz nielitościwie wdeptywane w czeluść beznadziejności.

A mimo wszystko się udaje?

Prawica dochodzi jednak do głosu. Głównie za przyczynkiem konsekwnetnej realizacji dwóch strategii. Pierwsza z nich - realizowana od ponad dwudziestu lat przez JKM - opiera się głównie (oprócz ośmieszania i masakrowania "systemu") przełamywaniu w/w obaw, czyli strachu przed normalnym światem, jeszcze większą obawą, wręcz trwogą: „bo jak nic się nie zmieni to przyjdą muzułamanie, a wtedy….“ Metoda ta daje tym lepsze rezultaty im więcej mlodych ludzi pozostaje bez pracy, albo nie ma dla nich innych perspektyw poza emigracją. Krótko pisząc: jeśli zawodzą już wszystkie alternatywne rozwiązania, do głosu dochodzi zdrowy rozsądek. Druga to rozbudzanie ducha patriotyzmu, w czym prym wiedzie RN, zagospodarowawszy obszar, który JKM pozostawił niejako odłogiem.

Jaką drogę wybierze KNP? W „wyrazistości“ JKM nie przebije, a „ugłaskanie“ tego „patentu“ milusińskimi narzędziami marketingu politycznego też NIC nie da. „Bardziej patriotycznie“ od RN to już chyba nie można? W takim razie pozostaje jedynie strategia: „nie taki diabeł straszny, a wręcz przeciwnie“, czyli nie przełamywanie wszelakich obaw i obiekcji strachem wyższego rzędu, czy nieco zaślepioną miłością do Narodu, a racjonalne i zdroworozsądkowe uzasadnienie postulowanego, nowego porządku. Ale do tego trzeba, przede wszystkim, wytrawnych polityków, a w dwudziestej drugiej kolejności marketingowców. Czy to się uda?  

Krzysztof Szpanelewski.

Data:
Tagi: #
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.