Jeśli w jakimś kontekście słowa b. ministra sportu, że „Polska to dziki kraj” mają sens, to właśnie w odniesieniu do rozpleniającej się u nas reklamy zewnętrznej i łatwości, z jaką można u nas dewastować nasz krajobraz – i ten wiejski, i ten miejski. Po tym względem jesteśmy naprawdę „dzikim krajem”, o lata świetlne odległym od standardów, jakie obowiązują w większości krajów tzw. starej Unii.
Reklama zewnętrzna, jeśli nie nałoży się na nią ostrych hamulców, rozrasta się jak chwasty w ogrodzie. Dość powiedzieć, że w większym od Warszawy Paryżu (gdzie hamulce istnieją) jest 10 razy mniej bilbordów (ok. 2 tys.) niż w naszej stolicy (ponad 20 tysięcy). Rzecz jasna skuteczność bilbordowej reklamy nad Sekwaną jest taka sama jak nad Wisłą, tyle że jeśli u nich „wisi się” na 100 nośnikach, to u nas, by osiągnąć taki sam efekt, trzeba wynająć tych nośników aż 1000.
Gdy 15 lat temu byłem prezydentem Warszawy, problem nie był jeszcze tak nabrzmiały, ale już widoczny. Tyle, że wtedy nie dość, że gminy nie miały dostatecznych instrumentów prawnych, by efektywnie porządkować lokalną przestrzeń, to Warszawie, na dodatek, mieliśmy jeszcze do czynienia z całkowicie niefunkcjonalnym ustrojem miasta.
Niestety u nas, gdy chcemy się z czymś uporać, to często czynimy to tak, że lądujemy w Nibylandii. Sejm przyjął właśnie ustawę krajobrazową, zgodnie z którą gminy będą mogły ustalać lokalne przepisy regulujące sytuowanie na swoim terenie reklam. Niby to krok w dobrą stronę, ale właśnie „niby”, bo za nie przestrzeganie przyjętych przez gminę przepisów – czyli np. za powieszenie „na dziko” wielkoformatowej płachty reklamowej zakrywającej cały budynek w centrum miasta – przewidziano maksymalna karę w wysokości ... 5 tysięcy złotych. To tak, jakby zakazać kradzieży, ale przyjąć jednocześnie, że za kradzież 1000 złotych będzie na złodzieja nakładana grzywna w wysokości 10 złotych. A ten tysiąc – no trudno, jak już ukradł, to niech ma. Jest oczywiste, że jeśli maksymalna grzywna nie zostanie zwiększona o jedno lub dwa zera na końcu, to dopiero co przyjęta ustawa nic nie zmieni.
W małym ale jakże gospodarczo rozwiniętym Luksemburgu w ogóle nie ma wielkoformatowej lub bilbordowej reklamy zewnętrznej. Takie sobie tam prawo uchwalili i wszyscy tego prawa tam przestrzegają. Może więc – zamiast wymyślać własną ustawę, którą opłaca się łamać – byłoby lepiej „ściągnąć” sprawdzone rozwiązania z Luksemburga?