W głowie mi szumi od sukcesów rządu. Poważnie. Sukces goni sukces, aż trudno wszystkie je wychwycić i nacieszyć się porządnie, bo już kolejny nadchodzi.
Żeby widzieć sukces, konieczna jest odpowiednia perspektywa widzenia. I właściwe zdefiniowanie. Otóż sukces jest, kiedy podatnik daje z siebie wycisnąć coś, co można komuś protestującemu dać. A żeby uściślić – prawnuki podatnika, kiedy już zostaną podatnikami, będą płaciły za sukcesy obecnej ekipy. Dlaczego? Bo my nie damy rady, za mało podatków płacimy
Ostatnim sukcesem jest oczywiście porozumienie z górnikami. Osiągnięty kompromis polega na tym, że rząd dał im z naszych kieszeni to co chcieli, zwierzchnia władza (biskup) pobłogosławił. Pani premier ogłosiła sukces.
Sukcesem jest przenoszenie górników z kopalni nierentownych do pracy w rentownych – gdzie wzrost zatrudnienia na pewno nie przełoży się na wynik finansowy.
Sukcesem jest wirtualna sprzedaż niedochodowych spółek państwowych innym państwowym podmiotom, które jakimś cudem są zyskowne. A kiedy przejmą zobowiązania i niedochodową produkcję, cudownie zyskowne będą nadal.
Niezaprzeczalnymi sukcesami z tej kategorii jest i rozwalenie OFE, i podwyżka VAT i dotowanie KRUSu i rozbudowa kosztownej biurokracji. ZUS sam w sobie jako instytucja jest sukcesem. A przetargi informatyczne? A kontrakty lekarzy? A lista leków dotowanych?
Lista jest tak długa, że nie chcę kontynuować, bo naraziłbym Szanownego Czytelnika na śmierć z radości, świadomość nadmiaru sukcesów mógłby rozregulować nawet zdrowe organizmy.
Wiemy, w imię czego godziliśmy się do tej pory na sukcesy – bo wolimy ciepłą wodę w kranie od p. Pawłowicz jako wicepremiera od gospodarki czy p. Macierewicza jako głównego śledczego kraju. Ale ile sukcesów może znieść podatnik w imię strachu przed PiSem?
Chyba miara sukcesów się przebrała. Od dawna nie było tak dobrego klimatu dla stworzenia centrowej formacji reprezentującej interesy tych, którzy nie korzystają, nie palą opon i nie biorą dwuletnich odpraw, a finansują kolejne sukcesy kolejnych ekip. Na wyrwanie się z wyboru pomiędzy tymi, którzy zmarnują nasze pieniądze szaleństwami, a tymi którzy je marnują ogłaszanymi przez siebie sukcesami.
Marzę o rządzie, który będzie sprawnie, racjonalnie i bez „sukcesów” zarządzał Polską. Który postawi na jej rozwój i innowacyjność. Który określi jasne reguły polityki energetycznej a nie wysokość 14 pensji w górnictwie. Który zawrze umowę społeczną na temat świadczeń zdrowotnych a nie będzie się co roku przekomarzał z lekarzami na temat wysokości pogłównego. Który zracjonalizuje ubezpieczenia społeczne, wprowadzić równość praw i obowiązków publicznych dla wszystkich Polaków, nie wyłączając górników, rolników, lekarzy, katechetów, kolejarzy.
Kiedy nie chcę sukcesów, to chcę za dużo?