Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Przemoc ma płeć. Płeć sprawcy.

Przemoc ma płeć – twierdzą feministki i na poparcie swojej tezy przywołują statystyki. A te są rzeczywiście bezlitosne. 95% ofiar przemocy w rodzinie to kobiety i dzieci. Jedna kobieta na pięć przynajmniej raz w życiu doświadczyła przemocy ze partnera. Prawie 70% żeńskich ofiar morderstw zostało zabitych przez swoich partnerów lub mężów.

Z tymi danymi trudno dyskutować. Pokazują pewną prawidłowość – dotyczącą przemocy fizycznej. Ale moim zdaniem to nadal za mało, by postrzegać całą sprawę jako wojnę płci, w której ZAWSZE ofiarą jest kobieta, a katem - ZAWSZE mężczyzna.

A teraz będzie wyznanie osobiste. Decyduję się na nie po namyśle i z dużymi oporami, z nadzieją, że przynajmniej część osób zrozumie, że wiem, o czym piszę. Kobieta, w która w gigantycznym stopniu mnie wychowała, czyli moja babcia, sama doznawała przez lata przemocy ze strony swojego męża, ojca swoich córek. Nigdy nie byłam tego świadkiem, bo działo się to jeszcze zanim przyszłam na świat, ale znam tę historię doskonale z zasłyszanych jeszcze jako dziecko rozmów – głównie mamy i babci. Dorośli rozmawiają, dziecko słyszy więcej, niż tamci by czasem chcieli. Wiem, że przemoc była. Wiem, że w którymś momencie w babci coś pękło i że – pewnego wieczora - totalnie zbuntowana, naszykowała na swojego męża gar gorącej wody, stawiając wszystko na jedną kartę. Nie chcę nawet – dziś, ze swojej perspektywy – myśleć, jak bardzo musiała być zdesperowana i pozbawiona pomocy - sama, z dwiema córkami - skoro ten gar wrzącej wody stał się w jej wyobraźni jedynym ratunkiem przed oprawcą. Nie policja (wtedy milicja), nie fundacje, bo ich wtedy zwyczajnie nie było, nie sąsiedzi, zresztą ile razy można do sąsiadów... Nic z tych rzeczy. I stał się cud. Podziałało. Oprawca raz w życiu przestraszył się determinacji ofiary i więcej nie podniósł ręki na babcię. Zniknął z jej życia, a raczej – został z niego wyrzucony. A ona, już w dość późnym jak na owe czasy wieku, bo mając 48 lat, przeprowadziła rozwód. Załatwiła sprawę do końca. Jestem z niej bardzo, bardzo dumna.

Oprawcy nigdy na szczęście nie było mi dane poznać. Jak przez mgłę pamiętam scenkę z wczesnego dzieciństwa. Jadę z mamą autobusem, czuję po dziecinnemu, że coś jest nie w porządku. Na najbliższym przystanku wysiadamy. Potem, znów z rozmów dorosłych, dowiaduję się, że mama zobaczyła w tym autobusie swojego ojca – z którym nie chciała już potem mieć do czynienia. I cieszę się, że go nigdy nie poznałam. Że uczucia pogardy nie kojarzę z tą konkretną twarzą. Nie chcę jej znać.

Moja babcia do końca życia mawiała przy różnych okazjach: „chłop jak żaba silniejszy niż wielka baba”. Doskonale wiedziała, o czym mówi. Niestety - wiedziała. Mężczyźni mają nad nami przewagę fizyczną i często z niej korzystają. Jeśli ktoś jest prymitywny, jeśli brakuje mu argumentów, jeśli nie rozmawia, jeśli wyniósł takie wzorce z rodziny, to pewnie wcześniej czy później sięgnie po „argument” w postaci ciosu. Ale – bez względu na to, jak mocno będą mnie chciały za to zaatakować środowiska feministyczne – nadal uważam, że to za mało, by stawiać tę sprawę jako konflikt płci.

Dokument, o który toczy się w Polsce głośny spór, nosi nazwę „Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Środowiska feministyczne uznają, że skoro kobiety – wg statystyk – stanowią większość ofiar przemocy fizycznej (czy seksualnej), to postawienie sprawy w ten sposób (wyodrębnienie w tytule kwestii kobiet) jest uczciwe. Jednocześnie same wskazują, że przemoc to także sfera psychiczna.

Dobrze. Zgoda. Ale skoro tak, to należy pochylić się także nad wszystkimi ojcami, którym matki – często wbrew wyrokom sądów – ograniczają kontakt z dziećmi, którzy w porach wyznaczonego widzenia odbijają się od głuchych drzwi lub których dzieci są nastawianie przeciwko nim w ramach prymitywnej zemsty za kiepskie małżeństwo/związek. Wszyscy znamy takie przypadki, każdy ma wśród znajomych ileś podobnych historii. Granie dziećmi to niestety stała praktyka, a dziecko zazwyczaj zostaje po rozwodzie przy matce.

To kolejny temat. Sądy niemal z definicji uznają, że „miejsce małoletniego jest przy matce”, czasem niekoniecznie biorąc pod uwagę wszystkie argumenty. Tak się utarło, matka-Polka, koniec dyskusji. Garść danych Ministerstwa Sprawiedliwości: w sprawach o rozwód i separację w 2009 roku wydano 40 973 orzeczenia, z tego władza rodzicielska została przyznana obojgu rodzicom w 17 040 sprawach, matce – w 21 556, ojcu – w 1544. W 2010 zapadło 37 915 orzeczeń, władzę rodzicielską przyznano obojgu rodzicom w 13 871 sprawach, matce w 21 714, ojcu – w 1562. W 2011 roku wydano 39 288 orzeczeń, obojgu rodzicom powierzono władzę w 13 297 przypadkach, matce – 23 553, ojcu – 1674 (dane za „Rz” 23.07.2012). Od lat na niezmienionym poziomie. Ojcowie w Polsce masowo unikają opieki nad dziećmi? Na pewno są tacy. Ale problemem jest także mentalność sędziów.

Na tym nie koniec. W Polsce, jeśli matka wpisze w stosownej rubryce „ojciec nieznany” to wystarczy, by pozbawić biologicznego ojca praw do dziecka. Z drugiej strony – wskazanie mężczyzny jako ojca wystarcza, by domagać się alimentów do czasu wyjaśnienia sprawy. Jeśli okaże się, że mężczyzna jednak ojcem nie jest – marna szansa na zwrócenie mu poniesionych kosztów (dobro dziecka).

Kolejny temat – ilu mężczyzn wychowuje nie swoje dzieci? Ciekawe badania przeprowadził dr Rafał Płoski, genetyk z Akademii Medycznej w Warszawie. Okazuje się, że co 12 mężczyzna w Polsce nieświadomie wychowuje dzieci spłodzone przez innego mężczyznę. To ponad 8%. Dane są bardzo wiarygodne – dr Płoski dokładnie przeanalizował wyniki badań z 12 lat, wykonywane np. przed transplantacją, gdy sprawdza się zgodność dawcy i biorcy. Wyobraźcie sobie teraz, że przychodzicie po dziecko do przedszkola. W 25-osobowej grupie jest trzech ojców, którzy mogą odbierać dziecko, spłodzone przez innego pana. Matka o tym nie wie? Nie bądźmy naiwni.

Prawo mówi jasno: ojcem dziecka urodzonego w trakcie trwania małżeństwa jest mąż matki. Jest wpisywany do aktu urodzenia nawet, jeśli dziecko jest owocem zdrady, a kobieta się tego nie wypiera. Łoży na dziecko jak na swoje i to na nim spoczywa obowiązek udowodnienia, że nie jest biologicznym ojcem.

Można oczywiście uznać, że takie prawne rozwiązania mają na względzie zabezpieczenie bytu dziecka, jako istoty w tych przypadkach najsłabszej. Zgoda. Jednak nie należy zapominać o sytuacji mężczyzn, wielokrotnie oszukiwanych czy stawianych pod ścianą, zmuszanych do udowadniania, że nie są wielbłądami.

Będę się upierać, że przywołane przykłady mieszczą się w kategorii przemocy psychicznej, jaką – często z pełną determinacją – kobiety fundują swoim partnerom, często z zemsty, czasem z bezmyślności. Ale jest to przemoc, która powoduje traumę.

Jeszcze jeden aspekt. Przemoc wobec dzieci. Z badań, przeprowadzonych na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka wynika, że większość  Polaków (61%) akceptuje klapsy jako metodę wychowawczą. 64% je stosuje. Chcecie mi powiedzieć, że te 64% to wyłącznie mężczyźni? Nie żartujmy. Ile razy widzicie w sklepach zdenerwowane matki, potrząsające maluchem albo wymierzające klapsa? (Nie będę pytać w tym miejscu, ile razy w takich przypadkach interweniujecie, sami narażając się na awanturę). Ile razy słychać za ścianą bite dziecko, bite niekoniecznie przez mężczyznę? Co tu dużo mówić, kobiety, które nie mają wątpliwości, że przemoc jest zła, gdy jest wymierzona w nie same, często same nie wahają się, by zastosować tę przemoc jako „metodę wychowawczą” wobec własnego dziecka. Same w ten sposób uczą je, że bicie to argument. Sposób załatwiania sprawy. Zamknięcia dyskusji. Ilu w ten sposób „wychowanych” idzie potem w świat z zakodowanym w głowie komunikatem „kobieta jest jak drzwi, jak nie trzaśniesz, to się nie zamknie”? Nauczyli się tego niekoniecznie tylko od agresywnych ojców. Niestety. Klaps to nie lanie? A policzek wymierzony kobiecie? Jeden?

A kiedy już analizujemy statystyki pokazujące, że panowie stanowią 5% tej „przemocowej” tabelki, to warto postawić sobie pytanie, na ile te liczby są prawdziwe. Ilu facetów nigdy, przenigdy się nie przyzna, że doznaje w domu przemocy – fizycznej bądź psychicznej, bo zwyczajnie nie pozwoli im na to duma. Jak to, stary? Baba cię bije? Co za flak z ciebie, ha ha.

Na koniec. Nie bronię oprawców. Nie trywializuję ani nie umniejszam cierpienia, jakie codziennie w Polsce jest udziałem tysięcy kobiet. Brzydzę się przemocą, szczególnie stosowaną wobec słabszego. Chcę natomiast powiedzieć, że problem jest znacznie szerszy i że ujmowanie go wyłącznie w „płciowym” kontekście jest mocno niesprawiedliwy.  

Tak, przemoc ma płeć. Za każdym razem jest to płeć osoby, która tę przemoc stosuje. 

Data:
Kategoria: Polska
Tagi: #

Agnieszka Gozdyra

Agnieszka Gozdyra - https://www.mpolska24.pl/blog/agnieszkagozdyra

Dziennikarka Polsat News. Warszawianka. Lubię: konkret, koty, kryminały. Prowadzić auto. Być w drodze. Wracać do Wawy. Nie lubię tłumu. Nie znoszę głupoty.

Komentarze 1 skomentuj »

Tekst jest trochę słaby. Choć ma dobre intencje. Są dwa rodzaje przemocy i agresji: fizyczna i psychiczna. Bardziej bolesna jest psychiczna. Eliminuje się fizyczną. Silniejsi fizycznie są mężczyźni, silniejsze psychicznie są kobiety. Na jedną kobietę samobójczynię, przypada sześciu mężczyzn którzy nie wytrzymuja psychicznie. Walka "z przemocą" to ciąg dalszy walki z mężczyznami. I dobrze.

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.