Są dwie siły prowadzące do identyfikacji ludzi ze sobą. Miłość i
nienawiść. Miłość to relacja w stosunku do swoich. Nienawiść to relacja w
stosunku do obcych.
Gdy obcy przychodzą, gdy Niemcy stoją na granicy z bronią u niemieckiego
buta, gdy ruska i sowiecka czerń czeka, by się wlać do Rzeczpospolitej.
Gdy nas chcą mordować, gdy nas chcą rabować, gdy chcą nam zabrać nasz
język i obyczaj, dlatego właśnie, bośmy dla nich obcy - to nas jednoczy.
W takich chwilach jesteśmy Polakami, co dobitnie pokazała historia, co
jaskrawo wyraził Broniewski.
Gdy jednak obcy, nie palą i nie niszczą. Gdy nas nie rabują i nie
próbują wykorzenić naszych wierzeń i obyczaju, to nie są dla nas już tak
bardzo obcy, to nie ma obcej ani naszej nienawiści, co by jednoczyła
nas przeciwko nim. Dobitnie to pokazała pierwsza faza Potopu szwedzkiego
i czasy przełomu pierwszych rozbiorów.
Kochamy tych, co są nam bliscy. Bliscy realnie. Bliscy wartościami i
postawami. Wierzący w to, w co my wierzymy, rozumiejący podobnie jak my
rozumiemy. Mający z nami wiele wspólnego. Pytanie czy dzisiaj jest coś, co Polaków faktycznie łączy, co czyni z nich realną, a nie fasadową - słowami różnych akademii, wspólnotę.
To pytanie jest istotne, bowiem wbrew naczelnemu fałszowi liberalnych ideologii, suma uwolnionych egoizmów nie daje pozytywnych efektów dla zbiorowości
z nich złożonej. Jest zupełnie inaczej. Takie egoizmy, bez wędzidła
realnego poczucia wspólnoty, a tym samym bez ich powściągnięcia na rzecz
- rzekomo nie istniejącego - wspólnego dobra, wspólnotę rozsadzają, i
niszczą.
Tak długo jak, w świadomości każdego z Polaków, słowo Polak nie będzie znaczyło więcej
niż górnik, rolnik, pisowiec, powiec, biznesmen, nauczyciel, policjant,
tak długo Polska będzie się staczać. Bowiem górnicy mają w
przysłowiowej d**ie politykę i Polskę, liczy się dla nich kolejna
czternastka i praca, i emerytura w wieku 45 lat. I trudno im odmówić
racji, bo osiągają ze swojej postawy realne i wymierne korzyści. Bowiem
nauczyciele mają Polskę wyłącznie na ustach, w rzeczywistości liczy się
dla nich 13,5 godziny obowiązkowej pracy tygodniowo, dodatkowy roczny
płatny urlop "na poratowanie zdrowia" i wcześniejsze emerytury.
Biznesmeni chcą fajnych rozliczeń podatkowych, dzięki którym płacą do
wspólnego kotła mniej niż "zwykli" pracownicy. Politycy chcą się
wyślizgać i zarobić na publicznym, póki ich kadencja. Urzędnicy, kryją
swoje siedzenia papierami i nic ich poza tym nie obchodzi, żadna tam
Polska. Pisowcy są Polakami, ale Powcy już dla nich nie są. Dla Powców,
Polska to ta część, w której nie rządzi PiS.
To się rozjeżdża. Stopniowo i powoli. Ograniczone egoizmami grupy,
stworzone z ludzi, którzy identyfikują się bardziej z grupą aniżeli z
wyimaginowaną Polską, w naturalny sposób rozmontowują to, co przestaje
być realne. Polskę. Nikt tego głośno, oczywiście, nie powie, bo każdy
potrzebuje alibi. Tego moralno etycznego stempelka, który pozwoli
konsumować wydarte, kosztem innych, frukta.
Czy Polacy się zmienią? Czy nachalne dążenie do korzyści, zwierzęca
niemal niechęć do innych Polaków, ścichnie, ustanie, ustąpi miejsca
cywilizacyjnej wspólnocie wierzeń i wartości? Czy identyfikacja jako
Polak, stanie się na powrót równie silna, albo silniejsza, niż
identyfikacja jako urzędnik, jako... jako...
Wszystko wskazuje na to, że nie ma takiej szansy. Póki Polska jest, póty
będzie niszczeć. Aż zniknie. Bo już Adam Mickiewicz pisał o ojczyźnie
przecież: "Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił."
Żadnej nauki nie wyciągnęliśmy z historii. Powtarzamy jej obroty, znów i
znów jak przed rozbiorami, egoizmy i brak bezpośredniej zewnętrznej
represji, rozmontowują to coś, co zwane jest Polska. Rozmontowują, bo
nie identyfikujemy się ze sobą bardziej, aniżeli w znacznie mniejszych
gronach, zakreślanych granicami doraźnych interesów czy manipulacjami
polityków.
Polska czeka. Czeka na kogoś, kto by Polakom przywrócić wiarę w
Polskość, Wiarę w to, że dobrze jest być Polakiem. Polakiem a nie
Niemcem, Brytyjczykiem czy Rosjaninem. Czeka na kogoś, kto by przywrócił
Polakom, taką identyfikację ze wszystkimi innymi, która powściągnie
egoizmy, polityczną i prywatną nienawiść. Która nałoży wędzidło zbędnym
negatywnym emocjom, która rozwiąże energię zamkniętą już to w gettach
politycznych obozów walczących ze sobą "na śmierć i życie", już to w
drapieżnej i bezwzględnej walce o korzyści ze wspólnego stołu.
Bo Polska to nie jest barbaria na wschód od nas, udająca od czasu do czasu jakieś formy cywilizacji. Polska to nie jest także, Huxleyowsko-Orwellowski świat
za naszą zachodnią granicą. Polska to świętość i wolność. Polska to
szacunek i tradycja. Polska to wielkie marzenie o tym, żeby państwo było
dla człowieka, a człowiek był wolny i w tej swojej wolności i szacunku do innych, pracował na swój byt.
Jedni i drudzy, ze wschodu i z zachodu pracują wytrwale, by to marzenie
zabić. Szydzą z niego i krok za krokiem starają się usunąć je z głów
potomków tych, co gromili czerwoną armię nowego światowego ładu: Liczy
się teraz. Liczy się twój portfel. Liczysz się ty. Wszystko inne jest
względne.
A jednak nie jest. A jednak gdzieś na dnie polskich serc, pod tonami
brudu i głupoty, tli się ta myśl, ta emocja, to marzenie. Chcemy być
Polakami, nawet na przekór, albo właśnie na przekór
temu, co czasem sami robimy. Na przekór temu, że zgłupieliśmy od
politycznej nienawiści, na przekór temu, że robiliśmy wszystko by "jakoś
przetrwać", na przekór tego, że wyjechaliśmy z kraju, może na zawsze.
Na przekór temu wszystkiemu, kochamy Polskę. Bo ofiara życia tych co
szli na niemieckie czołgi, tych rzucali się na niemieckie umocnienia w
płonącej Warszawie, tych co głowy sowieckie ścinali szablami, co stali
wobec wschodniej tłuszczy chcącej zbudować tu nowego człowieka. Ich
ofiara pozostanie święta. Dla wszystkich Polaków.
Choć nie wyrażana w tak patetyczny sposób. Choć zapomniana, to znaczy
przesunięta ze świadomości w rejon istnienia nieświadomego, ta pamięć
jest w nas. Rodzi dumę i pragnienie, by zobaczyć, białego orła na
czerwonym tle, trzepoczącego wysoko. By zobaczyć nas jako naród, jako
wspólnotę, dla której wolność, szacunek i prawda, to naturalna
rzeczywistość, codzienność.
Więc za wcześnie na wyprowadzanie polskiego sztandaru. Choć rozsądek
podpowiada, że tej wspólnoty, już nic nie jest w stanie uratować.
Doświadczenie podpowiada, że krok za krokiem osuwa się ona w rozpad i
gnicie. To takie rachowanie tutaj zawodzi. Bo to dziwny kraj jest. Kraj
lasów i jezior. Kraj marzeń i bajek, które dla wielu były i są
rzeczywistością.
To czy przełamiemy negatywne procesy, wbrew pozorom, zależy od nas samych.
A gdyby i tak, wszystko szło ku gorszemu, będziemy na prywatnych
"kompletach" powtarzać: Mickiewicza i Herberta, będziemy czytać
Sienkiewicza. Będziemy się też zastanawiać, jak tym razem - lepiej. I
będziemy poprawiać, tę Polskę, począwszy od każdego zdania, które
wypowiemy do Polaka, i od każdej rzeczy, jaką zrobimy drugiemu. Musimy
tylko nienawiść zastąpić miłością. Nie w taki udawany sposób, ale
realny. Wymagający ale przyjazny, odpowiedzialny, ale z pozycji poczucia
własnej wartości. Polska to my. To wielkie marzenie, które kiedyś było i
które na nowo jeszcze będzie. Dzięki nam. Na przekór wszystkiemu.
Utwór muzyczny:
"bowiem wbrew naczelnemu fałszowi liberalnych ideologii, suma uwolnionych egoizmów nie daje pozytywnych efektów dla zbiorowości z nich złożonej"
Całej, nie. To jest niemożliwe. Ale określonej grupy, tudzież klasy już tak.
Demokracja nawet w pospolitym rozumieniu "rządy większości". Dzieli interesy ludzi na grupy/klasy. Z tego można dojść do wniosku, że odpowiedź nie dotyczy wszystkich Polaków. A jak nie wszystkich, to jakich? Liberałem być nie muszę, aby stwierdzić, że ludzie egoistami są, będą. Ale, żeby sobie dalej opowiadać, trzeba sobie zakreślić jak działają ludzie i jak rozwiązują konflikty.
"What you claim not to know is merely what you've denied"
The Red Queen - Alice: Madness Returns