W bratnim Afganistanie, wyzwolonym jak wiemy przez naszą dzielną armię, ostatnie wybory prezydenckie trwały ponad pół roku. Najpierw była pierwsza tura, potem była druga tura a potem zaczęło się liczenie głosów, które trwało pięć miesięcy i zakończyło się kupą kamieni.
Po drugiej turze wyborów wybuchła wielka kłótnia o liczenie głosów a komisja wyborcza została oskarżona o oszustwa. Unieważnione glosy liczyły się w setkach tysięcy. Zdobycze afgańskiej demokracji wisiały na włosku.
W końcu dwaj kandydaci, Aszraf Ghani i Abdullah Abdullah, zakończyli wielomiesięczny gorący spór o to kto wygrał wybory i podzielili po prostu władzę między sobą. Ghani został prezydentem a Abdullah premierem. Nie podano wyników drugiej tury glosowania, ogłoszono tylko, że Ghani je wygrał.
Trybalna ugoda wyborcza położyła kres wytężonej i ofiarnej pracy komisji wyborczych, które przez miesiące cierpliwie siedziały na kuckach i przeliczały glosy tak aby wynik się zgadzał (zdjęcie). To tylko potwierdza tezę, że dogadanie się w sprawie wygranej wyborczej jest łatwiejsze od mozolnego liczenia głosów.
Obaj zwycięzcy afgańskich wyborów ogłosili triumfalnie (cytat): "Stabilność Afganistanu jest dla nas najważniejsza. Wzmocnijmy ten kraj i zostawmy przeszłość za sobą".
Uczmy się od naszych sojuszników. W imię stabilności naszego kraju nie męczmy zmęczonych dziadków z PKW, nie zawracajmy sobie głowy kłótniami i ręcznym liczeniem głosów tylko ogłośmy, tak jak Afgańczycy, kto te wybory wygrał.