Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Konkurencja szkodzi

Większość zamożnych krajów stała się bogata dzięki stworzeniu dużej liczby firm, które działają na rynkach, gdzie mają niewielką konkurencję albo nie mają jej wcale ...

Konkurencja szkodzi
foto: Google dba o dobre samopoczucie swoich pracowników, m.in. oddając do ich dyspozycji relaksacyjny salon muzyczny (tu: paryski oddział firmy)

Jeden z najbogatszych Amerykanów, 47-letni Peter Thiel (jego majątek szacuje się na 2,2 mld USD), współtwórca serwisu internetowego PayPal, wydał kilka tygodni temu książkę zatytułowaną „Zero to One. Notes on Start-Ups or How To Build The Future” (Od zera do jednego. Notatki o start-upach, czyli jak zbudować przyszłość). 
Publikacja powstała na podstawie notatek z wykładów, które Thiel wygłasza na renomowanym Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii (wśród jego absolwentów jest 58 laureatów Nagrody Nobla i 30 żyjących dolarowych miliarderów). Współzałożyciel PayPala pisze w niej, że kapitalizm i konkurencja to przeciwieństwa. Kapitalizm istnieje dzięki akumulacji kapitału, ale gdy mamy do czynienia z konkurencją doskonałą, to zysków w sensie ekonomicznym nie ma (a więc nie ma czego akumulować). 

Z kolei wszystkie najbardziej podziwiane i zyskowne firmy na świecie działają na rynkach, które są dalekie od konkurencji doskonałej i najbardziej przypominają tzw. konkurencję oligopolistyczną albo nawet monopol. Na przykład Google ma 68 proc. – dane z maja 2014 r. – rynku wyszukiwarek internetowych, dzięki czemu ma rocznie ponad 10 mld dolarów (ponad 30 mld zł) zysku (czyli 21 proc. przychodów firmy). Zysk Google jest 100 razy większy niż całego amerykańskiego przemysłu lotniczego, gdzie panuje konkurencja zbliżona do doskonałej. 
Monopolista płaci lepiej. 
Problem z firmami na konkurencyjnym rynku polega nie tylko na tym, że nie zarabiają. Ponieważ brakuje im środków, muszą płacić niskie pensje. Z kolei Google, który ma małą konkurencję, może sobie pozwolić nie tylko na to, by dobrze wynagradzać swoich pracowników, ale także dać im szereg innych udogodnień, które sprawiają, że praca w tej firmie jest przyjemnością (m.in. darmowe posiłki, dojazdy do pracy, a nawet usługi masażystów). Jak zauważa Thiel, monopoliści mogą sobie pozwolić na to, by nie myśleć tylko o pieniądzach, inne firmy – nie. W konkurencji doskonałej firmy nie planują długoterminowo, bo walczą o przetrwanie. Tylko jedna rzecz pozwala biznesowi zdystansować się od „walki o życie”: zyski z niekonkurencyjnego rynku. Co ciekawe, Thiel nie jest odosobniony w swoich poglądach. 

Jednym z najbardziej znanych przeciwników konkurencji był John D. Rockefeller senior (1839–1937), najbogatszy Amerykanin w historii. W swoich wypowiedziach często drwił z „akademickich entuzjastów” wolnego rynku i pytał ich, jak planują zbudować nowoczesne, innowacyjne gałęzie przemysłu zarabiające na korzyściach skali (szacuje się, że w wyniku konsolidacji Rockefeller był w stanie obniżyć koszty rafinacji ropy naftowej w USA o połowę), jeżeli na rynku trwa zabójcza konkurencja wśród nieskończonej ilości małych firm. Konkurencja, która powoduje cykle silnych wzrostów, a potem spadków cen, często poniżej kosztów produkcji (ten mechanizm do dzisiaj widać np. w rolnictwie, gdzie bez wsparcia ze strony państwa wielu osobom trudno byłoby utrzymać standard porównywalny z poziomem życia pracowników przemysłu). Rockefeller uważał także, że kapitalizm nastawiony na zabójczą konkurencję prowadzi do egoizmu, agresywnego materializmu i zaniku braterskich więzi między ludźmi.
Monopol to innowacje. 
Ale przecież, jak uczą akademickie podręczniki ekonomii, zyski z monopoli są kosztem dla reszty społeczeństwa. Jeżeli więc pracownikom monopoli jest lepiej, to znaczy, że społeczeństwo za to płaci w zawyżonych cenach. Thiel zwraca uwagę, że takie podejście wynika z założenia, że firma monopolizuje rynek produktu, który istniał. Wówczas faktycznie tzw. rentę monopolistyczną, czyli nadzwyczajne zyski, jakie osiąga firma, trudno byłoby usprawiedliwić. Założyciel PayPala jest zwolennikiem tzw. monopoli kreatywnych, czyli takich, których monopol wynika z tego, że stworzono coś radykalnie lepszego od produktów konkurencji, tak jak np. wspomniany Google. Warto też doprecyzować: Google nie jest monopolem, ale firmą z dominującym udziałem w rynku. Tak więc koncern z Kalifornii ma konkurencję (jest nią Microsoft, który ma 19 proc. rynku, oraz Yahoo z 10 proc.), ale na tyle małą, że może dużo zarabiać, i na tyle dużą, że nie może spocząć na laurach (faktyczne monopole, czyli firmy, które mają 100 proc. rynku, są bardzo rzadkie w realnej gospodarce i powstają prawie wyłącznie w wyniku decyzji politycznych). Zresztą nawet gdyby Google nie miał żadnej konkurencji, zrezygnowanie z inwestycji w innowacje nie byłoby dobrym pomysłem. 
Joseph Schumpeter (1883–1950), słynny austriacki ekonomista, wykładający m.in. na Uniwersytecie Harvarda, w wydanej w 1942 r. książce „Capitalism, Socialism and Democracy” pisał, że firmy z dominującą pozycją na rynku nie mogą sobie pozwolić na bierność, ponieważ inaczej grozi im, że innowacje wymyślone przez innych zniszczą ich monopol i pozbawią źródeł dochodu (tak było chociażby z monopolem Telekomunikacji Polskiej, który ostatecznie rozbił oligopol firm z branży telefonii komórkowej i komunikacji przez internet). Tak więc to nie konkurencja, ale perspektywa lat albo dekad monopolistycznych zysków jest „silnikiem” napędzającym innowacje, które z kolei przekładają się na podniesienie standardu życia nas wszystkich. 
To podejście leżało m.in. u podstaw stworzenia systemu patentów. 
Prof. Erik Reinert w książce „How Rich Countries Got Rich and Why Poor Countries Stay Poor” (Jak wzbogaciły się zamożne kra- je i dlaczego biedne pozostają biedne) zwraca także uwagę na rozdźwięk między chwaleniem doskonałej konkurencji jako najbardziej pożądanego stanu na rynku w podręcznikach ekonomii (przede wszystkim amerykańskich) a praktyką polityki zamożnych państw, które robią wszystko, by z ich krajów pochodziło jak najwięcej firm o dominującej pozycji na swoich rynkach. W zglobalizowanej gospodarce ma to dodatkową zaletę. Firmy takie jak Google, Microsoft czy Apple większość swoich dochodów czerpią z zagranicy, a więc większość kosztów utrzymania przez nie dominującej pozycji na rynku ponoszą obywatele innych krajów, podczas gdy całość albo większość zysków trafia do obywateli amerykańskich. 

Autor: Aleksander Piński.

Tekst pochodzi z ostatniego numeru "Uważam Rze" do kupienia w kioskach lub w wersji elektronicznej:
Data:
Kategoria: Gospodarka
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.