Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Mój brat nie żyje - ostatni niedokończony scenariusz Aleksieja Bałabanowa. Tłumaczenie.

Aleksiej Bałabanow (1959-2013), reżyser kultowych już filmów - Brat, Brat 2, Ładunek 200 - pracował nad kolejnym scenariuszem, kiedy 18 maja 2013 roku zmarł nagle na zawał serca. Roboczo swój scenariusz zatytułował "Mój brat nie żyje". Zapowiadało się bardzo ciekawie: mrocznie, tajemniczo, psychotycznie. Jaki miał być finał tej historii od Bałabanowa już się nie dowiemy. Oceńcie sami, mnie takie klimaty odpowiadają.

Mój brat nie żyje - ostatni niedokończony scenariusz Aleksieja Bałabanowa. Tłumaczenie.

W szpitalnej sali było jasno.

Karina uśmiechała się. Pod prześcieradłem zwracał uwagę jej ogromny brzuch.

Do sali wszedł lekarz, trzymając w ręku zdjęcia.

— Będą bliźniaki, — powiedział jakoś tak nienaturalnie wesoło. Trochę celowo.

Spojrzał na to, co trzymał w ręce i podał Karinie.

— Chłopcy, — powiedział.

Karina nadal się uśmiechała, ale zdjęć nie wzięła.

— Wiem. Wania i Pietia, — powiedziała.

 

× × ×

 

Lekarz wyszedł z sali, przeszedł przez korytarz, na którym siedział dobrze ubrany mężczyzna w średnim wieku i młoda kobieta.

— Czy mogę? — zapytał mężczyzna oddalającego się lekarza.

— А tak, oczywiście, proszę niech Pan wejdzie. Tylko nie na długo.

Mężczyzna wstał i wszedł do szpitalnej sali. Kobieta weszła za nim.

Karina uśmiechała się.

— Wania i Pietia, — powiedziała.

Mężczyzna nic nie powiedział.

 

× × ×

 

Karina krzyczała.

— Przyj, przyj, — powtarzała akuszerka.

Przez korytarz przeszedł lekarz. Mężczyzna siedział tam gdzie wcześniej. Kobieta nerwowo podniosła się.

— Proszę się nie denerwować, wszystko idzie dobrze, — powiedział do nich lekarz przechodząc i wszedł do sali.

Mężczyzna również się denerwował.

— No i jak? — zapytał lekarz, wchodząc na salę.

— Pierwszy idzie, — odpowiedziała akuszerka.

Karina krzyczała.

Pojawił się pierworodny. Akuszerka przyjęła jego poród.

— Martwy, — powiedziała bez zdumienia i przekazała ciało lekarzowi.

— Nie ma oczu, — nerwowo i prawie z przestrachem powiedział lekarz.

Zamiast oczu chłopiec miał dwie czarne dziurki.

— Drugi idzie, — krzyknęła akuszerka.

Lekarz odebrał go sam.

Chłopiec miał dwie pary oczu. Krzyczał.

Karina przestała krzyczeć.

— Wiedziałem, — powiedział lekarz.

Przeciągnął ręką nad białymi oczami noworodka.

— Nie widzi, — powiedział i podał noworodka akuszerce.

 

× × ×

 

Lekarz przeszedł przez korytarz. Mężczyzna i kobieta siedzieli na swoich miejscach.

 

× × ×

 

Mężczyzna stał przy łóżku Kariny. Płakała, przyciskając do piersi czterookie dziecko.

— Trzeba go oddać do przytułku dla potworów, — powiedział mężczyzna.

— Nie, — płacząc zakrzyczała Karina, tuląc chłopca do siebie.

— To wybieraj: albo ja, albo on. Nie potrzebuję takiego spadkobiercy.

— Nikomu go nie oddam, — histerycznie krzyknęła Karina.

— No więc tak… Zostawię wam mieszkanie i pięćset tysięcy euro. Żyjcie sobie na świecie, — spokojnie powiedział mężczyzna i wyszedł z sali.

— Sasza! — krzyknęła Karina.

Do sali weszła kobieta.

— Tania, — cicho powiedziała Karina…

 

× × ×


Rzeką płynęła kra.

 

 

MÓJ BRAT NIE ŻYJE


Upłynęło osiemnaście lat.

Wania żył głowie Pieti. Jego oczy widziały.

«Cerkiewni, — powiadam, — również w niebo patrzą nie z wiarą, lecz we „Wrota Arystotelesa” patrzą, — czytał Wania, — i szlak morski podług gwiazdy pogańskiego boga Ramfana wytyczają. I tobie z nimi zachciało się mieć punkty styczne? A  Lefonty odpowiada…»

— Przewróć stronę, — poprosił Wania.

Pietia przewrócił stronę. Siedział przy stole z otwartą książką i słuchał głosu Wani.

«Bajki opowiadasz, wujek: żadnego boga Ramfana nie było i nie ma, a powstało wszystko dzięki jednej mądrości.

Z tego wszystkiego jeszcze bardziej zgłupiałem i mówię:

— Cerkiewni kawę piją.

— Ale nieszczęście, — odpowiada Lefonty. — Ziarno kawy jako dar królowi Dawidowi było przyniesione.

Już sam w ogóle nie wiem co powiedzieć, więc mu bąknąłem:

— Cerkiewni, — mówię, — zające jedzą, a zając brudny jest.

— Nie brudź, — mówi, — tego co przez Boga stworzone jest, to grzech.

— Jak, — mówię, — nie brudzić zająca, kiedy on brudny jest, kiedy on jak osioł jest i ma charakter babochłopa, a w dodatku powoduje, że w człowieku krew staje się melancholiczna i gęstnieje».

— Dobra, wystarczy. Zmęczyłem się jakoś, — powiedział Pietia.

— Zaznacz zakładką, — poprosił Wania.

Pietia włożył zakładkę i zamknął książkę z nadrukiem «N. S. Leskow».

— Przyszła ciocia Tania — powiedział Pietia.

Jego oczy pokrywała biała błona. Włosy miał długie.

— Skąd wiesz, że to ona? — zapytał Wania.

— A co, nie wiesz, że kroki słyszę? — zapytał Pietia.

Mieszkanie było duże.

— Cześć, Pietia! — powiedziała ciotka, wchodząc do pokoju.

— Ciociu, posprzątaj proszę i nagotuj zupy, — poprosił Pietia.

Ciocia Tania wyszła.

— Chodź pójdziemy do mamy, — powiedział Wania.

— Chodź, — odpowiedział Pietia.

Pietia wstał i założył czarne okulary.

— Nie zapomnij o moich okularach, — powiedział Wania.

Pietia wziął fragment ciemnego szkła i przykrył nim oczy Wani.

 

× × ×

 

Szedł ulicą.

— Wiesz Wania, Leskow mi się nie podoba. Nie rozumiem go. Nie znam wielu słów.

— A mnie się podoba, — powiedział Wania. — Też wielu słów nie znam, ale przez to jest bardziej interesujący. Taki Dostojewski po prostu pisze, historie ma ciekawe, ale zdania «ludzie – jakże to wstrętny naród» nie wymyśli. Ostrożnie, schodek...

— Pamiętam, — powiedział Pietia. — Liczę kroki.

W ręku miał laskę dla niewidomych.

Pietia przeciął plac, wszedł w wąską uliczkę i dotarł do starego budynku z napisem «Szpital psychiatryczny nr 1».

Pietia przeszedł przez korytarz i usiadł na ławce. Z gabinetu wyszedł  lekarz i poszedł korytarzem. Kulał.

— Dzień dobry, panie doktorze! — krzyknął Pietia.

— Skąd pan wie, że to ja? — zapytał, zbliżywszy się, lekarz.

— Po krokach, — powiedział Pietia. — Wie pan przecież, że słuch mam dobry, a pan kuleje na prawą nogę.

Lekarz uśmiechnął się.

— Jak mama dzisiaj? — spytał Pietia.

— Dzisiaj nie bardzo. Chodźmy, powiedział lekarz.

Doktor wziął Pietię pod rękę, przeszli przez korytarz i weszli do sali.

Mama drzemała w jednoosobowej sali. Była siwa.

Pietia podszedł i przysiadł na skraju łóżka.

— Dzień dobry mamo! — powiedział.

Mama otworzyłoczy.

— Wania, — powiedziała, patrząc nieco obok niego.

— Mama, za każdym razem mówię ci, że Wania nie żyje, — powiedział Pietia.

— Mój tułów nie żyje, — powiedział Wania. — Ludzie – co za cholerny naród.

— Wania, — powiedziała mama, chwyciwszy rękę Pieti.

Nadal patrzyła obok. Milczeli.

— Chodźmy, Piotrze, — powiedział lekarz.

Pietia wstał i razem wyszli.

— Trzeba za dwa miesiące uiścić, — powiedział lekarz na korytarzu.

— Ciocia Tania podrzuci pieniądze, — jakby w oderwaniu powiedział Pietia. — Kiedy będzie można zabrać ją do domu? — zapytał.

— Nie wiem, — powiedział lekarz.

 

× × ×


Pietia szedł przez miasto bez słowa.

— Chodź do bankomatu, — powiedział Wania. — Uważaj, samochód!

— Słyszę, — powiedział Pietia, zatrzymał się i przepuścił samochód.

 

× × ×


Stał przed bankomatem, trzymając w ręku kartę.

— Odwrotną stroną, — powiedział Wania.

Pietia odwrócił kartę, przeciągnął ręką po bankomacie, wsunął kartę, namacał klawiaturę i czterokrotnie nacisnął cyfrę 1.

Na ekranie pojawiły się kwoty. Pietia jak zwykle wybrał kwotę 5000. Popłynęły banknoty. Pietia zabrał pieniądze i wybrał ponownie.

 

× × ×

 

Pietia szedł ulicą.

— Mama gorzej się czuje? — zapytał.

— Tak, — powiedział Wania. — Chodź do baru.

Pietia minął opustoszały stary rynek i zbliżył się do wąskiej arki ze stromymi schodami, prowadzącymi do rzeki.

— Trochę bardziej na prawo, — powiedział Wania. — Pamiętasz przecież, że schodki są strome.

Pietia zszedł po schodkach i zbliżył się do restauracji «Stara przystań».

Wszedł do na wpół ciemnego lokalu na parterze i usiadł z boku przy barze.

— Kola, — zawołał barmana.

— Dzień dobry, Piotrze! — powiedział barman podchodząc. — To co zwykle? — zapytał.

Pietia skinął głową.

— Byś coś innego zamówił, — powiedział Wania.

Barman nalał pół szklaneczki drogiej whisky.

Bar był prawie pusty. Pietia odwrócił głowę. Na przeciwległym końcu siedziały przy barze dwie dziewczyny. Śmiały się.

Barman postawił szklankę na blacie.

— Ładne dziewczyny, — powiedział Wania.

Pietia pociągnął łyk ze szklanki.

— Kola, nalej dziewczynom whisky, — poprosił.

Barman nalał whisky, postawił przed dziewczynami i coś im po cichu powiedział.

Siedząca dalej dziewczyna wzięła szklankę i zdziwiona spojrzała na Pietię.

Pietia pociągnął jeszcze łyk.

Dziewczyna chwyciła szklankę, podeszła i usiadła obok.

— Irina, — powiedziała.

— Piotr, — powiedział Pietia.

— Za znajomość! — powiedziała Irina.

Stuknęli się szklankami i wypili.

Była starsza.

— Mam słaby wzrok, ale słuch dobry, — nieśmiało nieco powiedział Piotr.

— Pan taką drogą whisky pije? — powiedziała Irina kokieteryjnie. — Ma pan dużo pieniędzy?

— Hm, trochę jest.

— Zaproponuj jej jakoś kolację, — powiedział Wania.

— Zjemy gdzieś razem kolację? — zaproponował Pietia.

— Zjemy, — zgodziła się natychmiast. — A gdzie?

— Powiedz, że tu, w restauracji na pierwszym piętrze, — podpowiedział Wania.

— W restauracji na pierwszym piętrze? zadzwonię do pani. Proszę zostawić telefon.

— A jak pan odczyta? — zapytała.

— Mieszkam razem z ciotką, — powiedział Pietia.

— Kola, daj długopis! — krzyknęła Irina.

Dopili whisky.


× × ×

 

Pietia siedział w domu i jadł zupę.

— Pójdę już, dobrze? — zapytała ciocia Tania.

— Dobrze, ciociu. Kiedy przyjdziesz?

— Jutro, — powiedziała i poszła.

— Gdyby ciocia Tania nas nie adoptowała, to byśmy teraz siedzieli w schronisku dla wybrakowanych. Kończ jeść, poczytamy?

— Wkurzasz mnie tym swoim Leskowem. Naprawdę jest ładna?

— Tak, — powiedział Wania. — Otwórz trzy strony przed zakładką, to ci jeszcze raz o kobietach przeczytam.

Pietia odłożył łyżkę i z rozdrażnieniem przewracał kartki książki.

«W rosyjskim współczesnym rozumieniu kobiecych kształtów występuje własny typ, który, w odróżnieniu od obecnej lekkomyślności, naszym zdaniem bardziej pasuje, i nie jest to jakaś kępa, — czytał Wania. — Wysokich szczudeł na pewno nie poważamy, lecz lubimy, kiedy kobieta stoi nie na długich nóżkach, lecz na silnych, żeby nie błądziła, lecz jak krążek kręciła i wszędzie nadążała, jako że szczudlata pobiegnie, lecz przewróci się ».

Pietia zatrzasnął książkę.

— Wystarczy! — powiedział gniewnie.

— Dureń z ciebie, Pietka, — powiedział Wania. — Zobaczysz, że niedługo umrę i będziesz kogoś potrzebować.

 

× × ×

 

Pietia z Iriną siedzieli w restauracji przy oknie z widokiem na rzekę.

— Podoba się pani Leskow? — zapytał Pietia.

— Nie wiem, nie czytałam.

— Niech pan jeszcze wina przyniesie, — poprosił Pietia kelnera.

Kelner zabrał pustą butelkę czerwonego francuskiego wina.

— No co, decyduj się! — powiedział Wania.

— Irina, wyjdź za mnie za mąż, — powiedział Pietia.

— Tak od razu? — nie wiedziała co odpowiedzieć.

Przyszedł kelner i otworzył butelkę.

— Jako że szczudlata pobiegnie, lecz przewróci się, — powiedział Wania.

Irina rozlała wino.


× × ×

 

Minął rok.

Pietia siedział i słuchał starego telewizora. Leciał jakiś film.

Wania opowiadał akcję.

Wszedł ojciec.

— Film oglądacie? — zapytał, — Jeszcze coś zabiorę.

— Dzień dobry tato! — powiedział Pietia.

— A tak, cześć!

Jego skronie pokrywała już siwizna.

Poszedł dalej, otworzył sekretarzyk i wyciągnął jakieś książki.

Weszła Irina.

— Tato! — krzyknął Pietia.

Ojciec wszedł do pokoju.

— Tato, chcę byś poznał moją żonę.

— Irina, — powiedziała.

— Miło mi. Aleksandr Siergiejewicz, — powiedział ojciec i uśmiechnął się.

— Naprawdę jest pan milionerem? — spytała z kokieterią.

— Hm, trochę jestem.

— Tato, — nerwowo powiedział Pietia. — Trzeba w szpitalu za mamę zapłacić.

— A co, tobie już skończyły się pieniądze? — zapytał ojciec.

— No mało już zostało, — odpowiedział Pietia.

— Trzeba zarabiać, — powiedział ojciec i wyszedł.

Wyszła też Irina.

Leciał film. Wania kontynuował komentowanie.

 

× × ×

 

Pietia siedział na skraju łóżka. Mama trzymała go za rękę.

— Wania, — powtarzała.

Pietia milczał.

 

× × ×


Pietia przeszedł po nadrzecznym bulwarze i wszedł do baru.

Siedział w pustym barze za kontuarem i pił whisky.

— Kola, masz pieniądze? — spytał barmana.

— Tak, dziewczynko, — odpowiedział barman.

Pietia pociągnął łyk ze szklanki.

— Pamiętasz, jak u Leskowa, — powiedział Wania, — facet dziewczynkę zabił i zabrał jej tobołek z jedzeniem. W sądzie go pytają: czemuś jajek nie zjadł? Był przecież postny dzień, odpowiedział.

— A co to takiego ten postny dzień? — posępnie spytał Pietia.

— Kiedy niepostnego jeść nie można, — odpowiedział Wania.

Pietia już nie dociekał, co to takiego niepostne, mimo że nie wiedział.

Podszedł barman.

— Postny dzień jest wtedy, kiedy można tylko warzywa jeść, — powiedział.

 

× × ×


Pietia drzemał na kanapie w dużym pokoju. Nagle wstrząsnęło nim i gwałtownie usiadł.

— Tam ktoś jest, — powiedział.

— Nikogo tam nie ma, — powiedział Wania, — tylko Irina.

— Nieprawda, słyszę, — powiedział Pietia, wstał i wyszedł.

Przeszedł przez kilka pokojów i wszedł do sypialni. Irina siedziała na łóżku.

— Tam jest, za łóżkiem, — powiedział Wania.

— E, ty! — krzyknął Pietia. — Wynocha mi stąd!

— Tam nikogo nie ma, — przestraszyła się Irina.

— Jest tam, jest, — powiedział Wania.

— Wynocha! — rozdarł się Pietia.

Goły mężczyzna chwycił rzeczy i wybiegł z sypialni.

— Ty też się wynoś, — już cicho powiedział Pietia i usiadł na łóżku.

Irina pozbierała rzeczy.

— Bydlę! — powiedziała i także wyszła.

— No to znów jest nas dwóch, — powiedział Wania. — Chodź zadzwonimy do cioci Tani.

Pietia nadal siedział.

 

× × ×

 

Pietia siedział na bulwarze na ławce. Obok siedział siny facet i pił piwo.

— Pamiętasz, u Leskowa jest ikona piekielna, — powiedział Wania. — Warstwa malunku odskoczyła, a pod nią, na gruncie, namalowany diabełek z ogonem. A w innym miejscu poskrobałeś, a tam od spodu znowu diabełek. Zapłakał i odszedł.

— Co mówiła ciocia Tania? Zapomniałem, — powiedział Pietia.

— Z kim tam gadasz, nieszczęśniku? — zapytał facet i pociągnął z puszki.

— Ze sobą, — cicho powiedział Pietia.

Facet postukał się pięścią po głowie i znowu pociągnął.

 

× × ×


Pietia i ciocia Tania zapełniali koszyk artykułami spożywczymi. Pietia trzymał koszyk, a ona wkładała towary. Byłtrochę spięta nie taka jak zawsze.

Przy kasie Pietia zapłacił.

Wychodząc ze sklepu ciocia Tania zatrzymała się i cicho powiedziała:

— Zmarła wasza mama.

Pietia postawił na ziemi siatkę z zakupami.

— Chodźmy, — cicho powiedział Wania.

Wyszli.

 

× × ×


Kilka osób stało nad otwartym grobem. Duchowny skończył czytać modlitwę.

Robotnicy na sznurach spuścili trumnę i rozpoczęli zakopywanie.

— Tata nie przyszedł, — powiedział Wania.

Ciocia Tania płakała.

— Wybacz, mamo! — powiedział Pietia.

Robotnicy zakopali grób i umocowali drewniany krzyż.

— Trzeba zabić tatę, — powiedział Wania.

 

× × ×


Pietia chodził po sklepie «Świat Dziecka».

— Jeszcze pięć kroków i skręć w prawo, — powiedział Wania.

Pietia poszedł i skręcił.

 Spytaj, szybko powiedział Wania.

— Przepraszam, — Pietia zatrzymał sprzedawcę, — gdzie znajdę pistolety zabawki?

— Proszę za mną, pokażę, — powiedział sprzedawca.

— Który wygląda jak prawdziwy? — spytał Pietia.

— Proszę, — powiedział sprzedawca i podał mu pudełko.

— Nie, — powiedział Wania, — to nie to. Poproś o podobny do pistoletu Makarowa.

Sprzedawca zabrał pudełko i dał inne.

— Dziękuję, — powiedział Pietia. — Gdzie mogę zapłacić?

Podeszli do kasy i Pietia zapłacił.

— No co, ten jest dobry? — spytał przy wyjściu.

— Tak, — powiedział Wania.

 

× × ×


Pietia siedział na pomniku psa i otwierał pudełko.

— Wyjmij pistolet, — powiedział Wania.

Pietia wyjął pistolet.

— Na górze masz kurek, — mówił Wania. — Lewą ręką pociągnij do siebie i odpuść. Teraz kula jest w lufie. Podnieś pistolet i naciśnij spust.

Pietia podniósł pistolet i nacisnął spust.

 

× × ×


Pietia siedział na kanapie w pokoju gościnnym. Telewizor był włączony, ale dźwięku nie było.

— Czuję, że niedługo umrę, — powiedział Wania.

W telewizorze leciał film animowany.

— No co, idziemy? — spytał Wania. — Nożyk jest w gabinecie taty.

Pietia wstał i przeszedł przez pokój do gabinetu ojca.

— Szafa po prawej, — powiedział Wania. — Tam.

Pietia podszedł do szafy, otworzył drzwi i wziął nóż.

 

× × ×


Pietia szedł ulicą.

— Leskow twierdzi: każdego uratowanego człowieka nie prowadzi Etiopczyk, lecz anioł nim kieruje, — powiedział Wania.

Pietia przeszedł ulicą i wszedł do jednopiętrowej kamienicy. Na dole stał ochroniarz.

— Tata w domu? — spytał Pietia.

— Tak, — odpowiedział ochroniarz.

— Teraz, — powiedział Wania.

Pietia wyjął nóż.

— Wal, — powiedział Wania i Pietia wsadził nóż w ochroniarza.

Ochroniarz zachrypiał i upadł.

— Pistolet powinien mieć pod pachą, — spokojnie powiedział Wania.

Pietia poszperał i znalazł pistolet żywego jeszcze ochroniarza.

— Idziemy dalej, — powiedział Wania.

Pietia pewnie wszedł po schodach na pierwsze piętro.

Wszedł do pokoju.

— Jest tutaj, — powiedział Wania.

— Tato, dlaczego nie przyszedłeś na pogrzeb mamy? — spytał Pietia.

— A co, zmarła? — bez żadnego żalu spytał ojciec. — Nie wiedziałem.

Obok stała Irina.

— Przeładuj, — powiedział Wania.

Pietia wyjął pistolet, przeładował i wyprostował rękę.

— Co ty? — krzyknął ojciec.

— Bardziej w prawo, — powiedział Wania.

Pietia wycelował pistolet prosto w ojca.

— Teraz, — głośno powiedział Wania.

Pietia nacisnął spust. Ojciec upadł.

Ira zakryła uszy, krzyknęła i usiadła na podłodze.

— Bardziej w lewo, — powiedział Wania. — Za dużo.

Pietia wycelował bardziej w prawo. Ira krzyczała.

— Niżej, — powiedział Wania, — Jeszcze. Teraz.

Pietia wystrzelił.

 Teraz wprawo. Tata na podłodze. Jeszcze trochę w prawo. Pociągnij.

Pietia wystrzelił dwukrotnie.

— No i zrobione, — powiedział Wania.

 

× × ×


Pietia przeszedł po bulwarze i usiadł na ławce.

— Jak to tak, Wania, wszystkich ich zabiłem, — powiedział Pietia.

— Też niedługo umrę, — powiedział Wania.

Pietia posiedział jeszcze trochę i poszedł.

 

× × ×


Pietia siedział na kanapie w pokoju gościnnym. Weszłciocia Tania.

— Ciociu, wszystkich ich zabiłem, — powiedział Pietia.

— Kogo? — spytała przestraszona ciotka.

— Wszystkich, — odpowiedział Pietia.

Telewizor był włączony.

— Dureń z ciebie, — powiedział Wania.

 

× × ×

Pietia przeszedł przez plac usiadł na pomniku psa.

Siedział i nachmurzony patrzył przed siebie. Nagle wzdrygnął się i szybko zdjął okulary. Światłporaziłmu oczy. Białej błony na oczach już nie było.

— Wania, widzę! — zakrzyczał, zakrywając oczy.

Wania nie odpowiedział.

— Wania, widzę! — krzyknął radośnie. — Wania! Wania!

Wania nie odpowiedział.

— Wania, co jest? — krzyknął przestraszony Pietia. — Żyjesz? — zawołał Pietia.

Nikt mu nie odpowiedział.

— Wania, co ja bez ciebie pocznę? — spytał Pietia.

Długo spoglądał przed siebie, potem zdjął okulary Wani. Oczu nie było.

 

× × ×


Pietia przeszedł ulicą i zatrzymał się przy budynku z napisem «Kawiarnia».

— Gdzie tu można coś zjeść? — spytał przechodzącego obok mężczyznę.

— Ty co, dureń jesteś, czy co? — zapytał tamten. — Jest przecież napisane: kawiarnia.

— Ale ja nie umiem czytać, — powiedział Pietia.

— Namnożyło się na świecie debili, — powiedział mężczyzna i odszedł.

Pietia do kawiarni nie wszedł.

 

× × ×


Siedział w barze w ciemnych okularach nad pustą szklanką.

— Coś jeszcze? — spytał barman, podchodząc.

— Nalej jeszcze, — powiedział Pietia.

Barman nalał.

Barman odstawił butelkę na półkę i odszedł.

Pietia nie wypił, siedział milcząco i patrzył przed siebie.

— Kola, miałeś brata? — zapytał.

— Nie, — odpowiedział Kola, obsługując pozostałych.

 

× × ×


Przeszedł ulicą, doszedł do budynku z napisem «Komisariat Policji Nr 1 Urzędu Spraw Wewnętrznych Leninowskiego Rejonu»  i wszedł do środka.

Za kratą siedział dyżurny porucznik z sierżantem.

— Chcę się przyznać, — powiedział Pietia.

— Zaprowadź go na górę, gabinet nr 2, dyżurny operacyjny kapitan Garkalin Władimir Nikołajewicz, — polecił porucznik sierżantowi.

Pietia i sierżant weszli po schodach.

— Sprawdź go, — powiedział w ślad za nimi porucznik.

Weszli do pokoju.

— Sporządź przyznanie się, — powiedział sierżant i wyszedł.

Operacyjny oderwał się od dokumentów i spojrzał na Pietię.

— Zabiłem tatę, — powiedział Pietia. — Oraz żonę.

— Niech pan siada, — powiedział operacyjny.

Pietia usiadł, operacyjny dał mu kartkę i długopis.

— Proszę dobrowolne przyznanie do winy napisać, — powiedział operacyjny.

Pietia wziął długopis, popatrzył na operacyjnego i powiedział:

— Nie umiem pisać.

 

× × ×


Sierżant stał na korytarzu, przytknąwszy ucho do drzwi gabinetu numer dwa.

 

× × ×


— Michałkow Piotr Aleksandrowicz, — sędzia ogłaszała na stojąco, — na podstawie artykułu 105 Kodeksu Karnego Rosyjskiej Federacji, uwzględniając dobrowolne przyznanie się do winy oraz inwalidztwo z tytułu wzroku, zostaje skazany na dwanaście lat pozbawienia wolności w więzieniu o zaostrzonym rygorze.

Sędzia usiadła.

Pietia także usiadł.

Ciocia Tania płakała.

 

× × ×


Upłynął miesiąc.

Ostrzyżony na krótko Pietia w ubraniu więziennym wszedł i usiadł na pryczy.

— Z jakiego artykułu? — zapytał współwięzień.

— Sto pięć, — powiedział Pietia.

— Ostro, — powiedział mężczyzna. — Jestem Jura, — wyciągnął rękę.

— Jak tu jest?

 

× × ×


Pietia siedział na schodkach.

— Wania, co ja bez ciebie pocznę?

 

× × ×

 

Po terytorium więzienia szli w szyku, potem pracowali.

— Jest tu biblioteka? — spytał Pietia współwięźnia.

— Oczywiście, że jest, — odpowiedział tamten. — Po co ci?

— Pomóż mi, dobrze? — poprosił Pietia.

 

× × ×

 

Przeszli przez korytarz i weszli do biblioteki.

— Jest Leskow? — spytał Pietia.

— A co konkretnie panu potrzeba? — spytał bibliotekarz.

— Wszystko jedno, — powiedział Pietia.

Bibliotekarz otworzył szafę, poszperał i wyciągnął książkę.

— Jura, poczytaj mi coś, — poprosił Pietia i usiadł.

Jura otworzył książkę i usiadł obok.

«9 maja, dzień św. Mikołaja z Miry niszczono w Diejewo kaplicę starowierów, — czytał Jura. — Widowisko było straszne, bezwstydne i prawdziwie oburzające; a do tego jeszcze, jak na złość, krzyż żelazny ze zwieńczenia kopuły się zerwał i zawisł na łańcuchach, a ponieważ bosaki niszczycieli wściekle zmuszały go do upadku, więc nagle spadł roztrzaskując głowę pochodzącego z Żydów strażakowi, z którego to powodu tenże na miejscu zginął. Och, jak ciężko mi było na to wszystko patrzeć: Boże! Po prawdzie to chociaż że Żydów nie posyłano krzyże zrywać! Wieczorem  przy obrabowanej bożnicy zbierali się ludzie, zarówno ich, jak i nasz cerkiewny, i wszyscy razem dużo i gorzko płakali, a na koniec nawet jęli się obejmować i szukać zjednoczenia».

Pietia siedział i słuchał.


Źródło: http://seance.ru/blog/balabanov-script


Data:

rosyjskieklimaty

Rosyjskie Klimaty - https://www.mpolska24.pl/blog/rosyjskie-klimaty1

Czasem o Rosji, Ukrainie, czasem o Polsce i pozostałym świecie, zawsze o ciekawym.
©Copyright by Rosyjskie Klimaty. All rights reserved.
Twitter: https://twitter.com/RussianClimates
Facebook: https://www.facebook.com/RosyjskieKlimaty

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.