Powraca jednak dość często, przede
wszystkim na Twitterze, koncepcja Elżbiety Bieńkowskiej jako szefa rządu. Zmroziło mnie. Co prawda to nie moje środowisko i nie mój problem, ale mimo
wszystko perspektywa choćby tylko rocznych rządów Pani Minister może spowodować,
że człowieka oblewają zimne poty.
Wiem.
Opozycję by to ucieszyło, bo byłoby jej łatwiej wygrać wybory ale nie
rzecz w interesach partii politycznych. Polska i Polacy mogą tego nie
zdzierżyć.
Elżbieta Bieńkowska niewątpliwie ma swoje przymioty. Dała się poznać jako sprawna i kompetentna osoba w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego. Dopóki jednak w nim siedziała, dzieliła pieniądze i postrzegano ją wyłącznie w tym kontekście, było super. Kiedy wyszła z ministerialnego gabinetu i weszła na podwórko polityczne, doznała ciężkich obrażeń. Na własne życzenie. Styl bycia i urzędowania, którym sama się zachwyca, i który może budzić uznanie u tzw. kadry zarządzającej, w świecie medialnym nie uwodzi. Odwrotnie. Budzi zażenowanie.
W świetle reflektorów, jak na dentystycznym fotelu, widać wszystkie, nazwijmy to niestomatologicznym językiem, braki. Żeby nie było ich widać, nie można się szeroko uśmiechać co oznacza, że im mniej wychodzenia do dziennikarzy tym lepiej. Ale czy premiera można schować i nie pokazywać? No nie da się.A jakie swoje ułomności pokazała Elżbieta Bieńkowska? Nie tylko brak empatii, ale co gorsza, dumę, że taka właśnie jest. Mówiąc inaczej zobaczyliśmy hołdowanie zasadzie „Jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, takim mnie masz”. Pani Minister zmieniać się nie zamierza czyli nie musi przepraszać, nie musi się tłumaczyć, wszystko wie lepiej i najlepiej.
Elżbieta Bieńkowska nie ma potrzeby komunikować się z tymi, dla których de facto pracuje, czyli z obywatelami. Nie ma empatii, której nauczyć się nie da. Z nią trzeba się urodzić. Doskonale za to rozumie liczby, wykresy, język urzędniczy. Świetnie nadaje się więc do dzielenia pieniędzy. Aż do tego i tylko do tego. Od premiera wymagać musimy innych kompetencji: empatii, rozumienia ludzkich problemów i społecznych oczekiwań. Elżbiecie Bieńkowskiej to wszystko wydaje się całkowicie obce. Czemu w sumie ciężko się dziwić i mieć o to pretensje. Wszak ona żyje na wyspie zamieszkałej przez szefów banków i korporacji. Perspektywa takiej osoby u sterów państwa napawa mnie lekkim przerażeniem i chyba nie tylko mnie.
Jest „sprawna i kompetentna”, a mimo to dla pana Mariusza nie do zaakceptowania z powodu dumy i braku empatii. Nie moje małpy i nie mój cyrk. Nie spodziewam się wiele po pisanym inną ręką finale tego 7 letniego spektaklu. Dziwi tylko, że najważniejszym zarzutem stawianym domniemanej, przyszłej premier jest brak teflonowej powłoki. „Polska i Polacy mogą tego nie zdzierżyć”? No, nie wiem... Na przeszłe, niefortunne wypowiedzi pani Bieńkowskiej jazgot wszczynała klasa dziennikarska. Polska i Polacy jak zwykle słuchali tego w milczeniu. Jeśli zabierali głos to wyłącznie w kompilowanych przez stacje radiowe i telewizyjne sondach ulicznych.
„Polska i Polacy”? - a kto by chciał ich słuchać?! Polska i Polacy udział w medialnym zgiełku mają taki jak kiedyś klasa robotnicza w bogactwie stołu, gdyż jak wiadomo jadała ona kawior tyle, że ustami swoich przedstawicieli. Myślę, ze Polacy, jeśli tylko zaprzestać podpowiadać im przez głośniki „właściwe” myśli, mogą wykazać się pragmatyzmem ocen. Np. ja potrafię pod kontrowersyjną formą wypowiedzi Korwina rozpoznać wagę problemu, o którym mówi. Podobnie jak pod uśmiechem i gładką formą wypowiedzi pana Urbasia umiem dostrzec niemerytoryczność i brak wychowania gdy robi Korwinowi przytyk do jego wieku. Dziennikarzy proszę by pomagali dostrzec istotę rzeczy i sięgali tam gdzie zwykły widz sceny politycznej sięgnąć nie może. Bo gładkość formy lub jej brak każdy widzi i oceni po swojemu.