Odkąd sięgam pamięcią w chrześcijaństwie najbardziej fascynowało mnie przebaczenie. Nie to abstrakcyjne, w sensie pojęciowym, ale przebaczenie, którego doświadczam na własnej skórze, choćby w sakramencie pojednania.
Doświadczenie tego, że Bóg mi przebacza- ostatecznie – moją głupotę zawsze mnie najpierw onieśmiela, sprawia, że czuję się jak małe dziecko, które ma przeczucie, że uczestniczy w czymś wielkim, ale do końca nie rozumie w czym i dlaczego. Zaraz potem do mojej świadomości dochodzi jedna myśl: abym tego nie zepsuł. Mam świadomość, że za jakiś czas znów zrobię coś głupiego, że znów będę potrzebował przebaczenia, ale to co mnie wtedy nakręca jest świadomość tego, że trzeba innym dać przebaczenie. Nie w sensie teorii na jego temat, ale w odpuszczaniu.
Odkąd głoszę kazania, i kiedy w ewangelii, którą komentuję, pojawia się scena, gdy Jezus mówi swoim uczniom o tym, by odpuszczali mocą Ducha Świętego grzechy innych ludzi, zawsze wtedy mówię, że to nie jest tylko władza dla księży. To byłoby zbyt wygodne. Każdy z nas ma władzę odpuszczenia (nie w sensie sakramentalnym) drugiemu grzechu, zła i przewinień.
To jest sedno chrześcijaństwa. Przed samą śmiercią Jezus odpuszcza winy tym, którzy ani się do swoich grzechów nie przyznają, ani ich nawet nie chcą zostawić. Bóg wie, że człowiek czyni zło, bo nie jest świadomy do końca tego, co czyni. Jezus nigdy nie oskarżał, On był zawsze tym, który broni człowieka.
Chrześcijaństwo nie jest systemem od cenzurowania tego świata. Gdyby tak je postrzegać, stałoby się utopią. Nikt z nas nie zna serca drugiego człowieka, znamy tylko czyny (niektóre) i motywacje (też niektóre). Wiem, że to naiwne patrzenie w oczach wielu (również chrześcijan), wiem że jesteśmy dobrzy w uzasadnianiu osądów. Jednak, skoro mamy stawać się doskonali jak Ojciec Niebieski, to musimy w końcu nauczyć się tej boskiej naiwności. Ona przynosi tylko pozorne straty, w rzeczywistości zyskujemy coś niesamowitego – odpuszczanie naszych win.
Chrześcijaństwo to nie jest system, który usprawiedliwia dokopywanie innym tylko dlatego, że my chcemy wykazać ich grzech i zło, które popełniają. Nas, przede wszystkim, obowiązuje zasada, że cel nie uświęca środków. Mamy jeden środek, przy pomocy, którego możemy pokazać Prawdę. Jest nim krzyż, na którym musi umrzeć nie ten, komu chcemy udowodnić zło, ale my sami. Ty my mamy oddać życie. To nic, że będzie się wydawało, że zło zwyciężyło. Tym, co stali pod wiszącymi zwłokami Jezusa też tak się zdawało.
Stając przed człowiekiem, który według nas czyni zło, musimy mu pokazać nie jego zło, ale nasz grzech. Kiedy staniemy w prawdzie o naszej słabości, przed tak samo słabym, wtedy jest szansa na to, że go dla Chrystusa zdobędziemy. Jeśli zaczniemy od jego słabości, tylko go utwierdzimy w jego drodze. I siebie też – w naszej doskonałości.
Podejmij ryzyko przebaczania.