Wielu wyborców nie głosowało, bo i tak nie ma na kogo i nic to nie zmieni. Czy tak duża absencja pozwala mówić o braku legitymacji klasy politycznej przez obywateli? Naszym zdaniem jak najbardziej.
Trzech na czterech Polaków zbojkotowało wybory do Parlamentu Europejskiego, a największym zwycięzcą został Janusz Korwin-Mikke, który otwarcie przyznaje, że nie chce tego systemu naprawiać – chce go zmienić. Wielu wyborców nie głosowało, bo i tak nie ma na kogo i nic to nie zmieni. Czy tak duża absencja pozwala mówić o braku legitymacji klasy politycznej przez obywateli? Naszym zdaniem jak najbardziej.
Problem nie dotyczy tylko Polski. W innych krajach kontynentu frekwencja również wołała o pomstę do nieba, albo wygrywały organizacje kontestujące obecny stan rzeczy, poddające w wątpliwość sensowność reguł, jakimi rządzi się Europa w ramach Unii. Tryumfowali nie tylko eurosceptycy, ale również kandydaci niezależni. W Polsce tej drugiej możliwości nie było – kandydaci niezależni mieli niewielką realną możliwości w ogóle w wyborach wystartować. By zarejestrować listy w całym kraju potrzebne było minimum 70 tysięcy podpisów. W dojrzałych demokracjach, np: w Wielkiej Brytanii nie zbiera się ich w ogóle. Aby być kandydatem – trzeba przecież zyskać namaszczenie partyjne, bez tego pod względem biernego prawa wyborczego jest się obywatelem trzeciej kategorii. O ile nadal tym obywatelem się jest… Demokracji przeżywa ogólnoeuropejski kryzys.
Z wielu relacji członków komisji wyborczych wynika że młodzi w większości pozostali w domach. Również głosujący zauważyli, że w „święcie demokracji” wzięli udział głównie ludzie starsi. Ale gdy już młodzi się zdecydowali wziąć udział w wyborach, to głosowali na Nową Prawicę lub PiS. W grupie 18-25 lat badania pokazują, że Janusz Korwin-Mikke zaskarbił sobie sympatię prawie 30 proc. głosujących. Za nim uplasował się PiS (21,5 proc.), Platforma zajęła dopiero trzecie miejsce nie przekraczając 20 proc. Gdyby młodzi stawili się przy urnach liczniej, naprawdę byliby w stanie odmienić losy tego wyścigu.
Co to oznacza? Że jest wielki potencjał dla zmian w Polsce. Niestety, zohydzenie polskiej działalności politycznej poprzez oderwaną od obywateli ordynację wyborczą, która foruje partie kosztem obywateli sprawia, że aby wygrać wybory wystarczy dostać niewiele ponad 7% głosów wszystkich wyborców. PiS i PO dostały mniej niż 2 miliony głosów, na 30 milionów uprawnionych do głosowania. To świadczy, że obecny system polityczny w Polsce traci swoją legitymację w oczach obywateli. Naszym zdaniem winna jest tu również ordynacja proporcjonalna, która zniechęca nie tylko do samego głosowania, ale i do jakiegokolwiek działania publicznego. Ludzie naturalnie woleliby głosować w pierwszej kolejność na konkretnych ludzi, w drugiej dopiero na partie polityczne. Niedawno mieliśmy okazję przyglądać się wyborom w Irlandii. Tam na karcie do głosowania dostaje się alfabetyczną listę ze zdjęciami kandydatów. Zaznaczona jest na niej polityczna przynależność lub jej brak. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii. W Polsce dostaje się szarą, ponumerowaną od 1 do 10 książeczkę z listę kandydatów wyłącznie partyjnych.
Pojawia się przestrzeń do zmian w Polsce. Partie polityczne nie mają obecnie legitymacji do rządzenia państwem. Większość obywateli z niechęcią odnosi się do polityki, co widać przy urnach wyborczych. Ponad 60 proc. Polaków według badania Diagnoza Społeczna 2013 nie utożsamia się z żądną z partii politycznych. To jest efekt przyjętej przed laty ordynacji proporcjonalnej, które sprawia, że wieź posła z wyborcą jest fikcją, ważne jest poparcie szefa partyjnych struktur i dobre miejsce na liście. Efektem jest taka frekwencja, jak w ostatnich wyborach. Partiom politycznym to nie przeszkadza, im niższa frekwencja tym lepszy wynik, szczególnie dla tych rządzących, wszak ilość urzędników w Polsce daje spokojnie kilkaset tysięcy głosów.