Speedway zapoczątkowali Anglicy już w latach przedwojennych kiedy dopiero startowała motoryzacja. Maszyny żużlowe wymyślone wtedy jednak niewiele różniły się od współczesnych. Ramy były nieco inaczej wyprofilowane, silniki nieco inne, ale zasada działania bardzo podobna - wtedy, tak jak i dziś, nie miały ani skrzyni biegów, ani hamulców! W 1936 roku, oczywiście w Londynie odbyły się pierwsze mistrzostwa świata. Mimo startu faworyzowanych gospodarzy psikusa zrobił zawodnik z byłej kolonii Brytyjskiej, Australijczyk Lionel Van Praag. Przez długi czas w speedwayu królowali właśnie przedstawiciele Wielkiej Brytanii oraz ich dawnych kolonii, a sam speedway był czymś w rodzaju bardziej niebezpiecznego i szybszego polo - uważano, że trzeba mieć brytyjską krew aby dobrze jeździć na żużlu. Dopiero w późniejszych latach do głosu doszli skandynawowie i to właśnie żużlowcy tych krajów dzierżą najwięcej tytułów indywidualnego mistrza świata (Dania i Szwecja po 14 tytułów, dla porównania Anglicy tylko 10).
w Polsce żużel na dobre zaczął istnieć w czasach powojennych, wtedy powstało większość żużlowych ośrodków w Polsce. Na wielkie sukcesy na arenie międzynarodowej musieliśmy jednak poczekać długie lata. Dopiero w latach 60-tych i na początku 70-tych liczyliśmy się w światowym speedwayu, czego ukoronowaniem był pierwszy, dość nieoczekiwany tytuł mistrza świata wywalczony przez Jerzego Szczakiela z Opola w 1973 roku na torze w Chorzowie. Później nastąpiły czasy zaściankowości PRLu i żużel w Polsce podupadł na długie lata. Dopiero na początku ery kapitalizmu coś się ruszyło. W naszej lidze pojawili się zawodnicy zagraniczni i zaczęła się karuzela. Z roku na rok na konta klubów wpływało coraz więcej pieniędzy, a system rozgrywek dopuszczał coraz więcej zawodników ze światowej czołówki. Na początku lat 90-tych pojawił się też zawodnik, który wreszcie potrafił powalczyć z najlepszymi na świecie - Tomasz Gollob (o nim raczej wszyscy słyszeli). Przez długie lata walczył on o medale mistrzostw świata, zdobywając kilka srebrnych i brązowych. Złoty zdobył dopiero u schyłku kariery w 2010 roku. W międzyczasie pojawiło się w naszym kraju wielu klasowych zawodników, a nasza liga zyskała renomę najlepszej na świecie kosztem głównie ligi angielskiej, która w tym momencie jest jedynie cieniem przeszłości i większość najlepszych zawodników cyklu Grand Prix (w 1995 roku zmieniono formułę wyłaniania mistrza świata z jednodniowego finału na cykl turniejów na wzór Formuły 1) już w niej nie jeździ. Reprezentacja Polski natomiast dzieli i rządzi w drużynowych mistrzostwach świata, zdobywając niemal co roku złoty medal. W indywidualnych mistrzostwach świata również widać następców Golloba, chociażby Jarosław Hampel, który w swoim dorobku ma już 3 medale indywidualnych mistrzostw świata (2 srebrne i 1 brązowy). Chyba krócej się nie dało...
Teraz krótki akapit o mnie i moim postrzeganiu żużla, musicie po prostu wiedzieć kto do was pisze. Na żużel chodzę już 21 sezon (stąd tytuł wpisu). W wieku 6 lat na żużel zabrał mnie mój ojciec i tak zabierał mnie przez dobre kilka lat zanim trochę nie dorosłem i zacząłem chodzić sam z kumplami. Moją drużyną z racji miejsca zamieszkania zawsze była, jest i będzie Sparta Wrocław. Widziałem już 4 mistrzostwa Polski owej drużyny (1993, 1994, 1995, 2006). Jako małe dziecko obserwując dochodzenie do mistrzostwa może nie zdawałem sobie sprawy z tego co się dzieje tak mocno jak teraz, ale byłem na tyle zainteresowany samym ściganiem, zawodnikami i meczem, że pamiętam zawodników, niektóre biegi oraz ciekawsze mecze z tamtego okresu. Nie byłem typowym dzieckiem bawiącym się żużel pod płotem oddzielającym tor od trybun (kto kiedykolwiek był na żużlu we Wrocławiu, ten wie o czym teraz napisałem, reszcie tłumaczyć nie muszę ;) ). Siedziałem zawsze na tyłku i emocjonowałem się patrząc jak Tommy Knudsen, Wojtek Załuski, Darek Śledź i obecnie nasz trener Piotrek Baron objeżdżają inne drużyny jedną po drugiej. Dziś staram się wiedzieć jak najwięcej o tym sporcie, interesują mnie każde zawody w telewizji, wszelkie nowinki oraz oczywiście nadal żużel na żywo. Udało mi się odwiedzić już kilka stadionów w Polsce, na każdym żużel wygląda zupełnie inaczej. Pachnie i brzmi jednak zawsze tak samo (No chociaż z tym brzmieniem to trochę też niedawno skopali... o tym niżej).
Obserwowałem przez te wszystkie lata jak zmienia się żużel, jak wprowadza się dziwne przepisy i jak coraz bardziej skomplikowany i kosmiczny staje się to sport (zresztą jak każdy sport motorowy). Kiedy w 2006 roku Jason Crump z Australii wygrywał tytuł indywidualnego mistrza świata jeżdżąc jednocześnie dla Sparty Wrocław i widziałem, że ustawienia w motocyklu kontrolowane były za pomocą laptopa to aż zwątpiłem. Tak samo podobno działał najbardziej utytułowany żużlowiec w historii - Szwed Tony Rickardsson. W XXI wieku kto chciał być przed rywalami, musiał szukać czegoś nowego. O tym właśnie będzie trochę za chwilę, o zmianach.
Obserwowanie żużla na żywo nieco się zmieniło za mojego życia. Sprzęt oczywiście ewoluuje, są wprowadzane jakieś nowinki do silników, zapłonów, sprzęgła itp itd. To wszystko można powiedzieć, że jest naturalne i niewymuszone. Ktoś jednak raz na jakiś czas wpada na chory pomysł. Takim chorym pomysłem była reforma oponowa, kiedy chciano je oszczędzać z uwagi na ekologię. Zawodnicy mieli na zawody bodajże tylko jeden komplet opon + komplet zapasowy na wypadek zniszczenia kompletu pierwsze. Formalnie więc zawodnicy na decydujące biegi i tak przecinali pierwszy komplet opon i zgłaszali to sędziemu zawodów, aby wystartować na oponie świeżej. Świeża opona z uwagi na mniej zużyty bieżnik miała oczywiście lepszą przyczepność do nawierzchni i dawała delikatną przewagę. A w sporcie gdzie decydują czasem małe detale o tym czy przyjedziesz pierwszy czy czwarty, nawet takie coś było istotne. Doprowadzało to do wielu absurdów i strajków. Szczególnie kiedy ktoś stracił przypadkowo oba komplety opon w jednych zawodach (cholernie ciężkie do zrobienia, ale możliwe).
Innym
dobrym przykładem jest reforma tłumików. Generalnie bardzo śmiesznie,
bo przy reformie powoływano się na nadmierny hałas powodowany przez
motocykle żużlowe, że są jakieś dyrektywy Unii Europejskiej, które
nakazują zmniejszenie tego hałasu. BSI (Brytyjska firma zarządzająca
mistrzostwami świata na żużlu) zwróciła się więc do FIM (międzynarodowa
federacja motocyklowa) ze swoim nowym tłumikiem, twierdząc, że spełnia
on wszelkie normy emisji spalin oraz głośności. Jako, że Brytyjczycy już
od długiego czasu nie umieją produkować żadnych motocykli, które
potrafiłby jeździć to nie potrafili zrobić też dobrego tłumika. Zrobiono
tłumik nie przelotowy, który ogranicza moc silnika oraz doprowadza do
dziwnego zachowania motocykla. Po odjęciu gazu, silnik dostaje jakiegoś
dziwnego sprzężenia i zanim osłabnie generuje dodatkowego kopa.
Spowodowało to już szereg kontuzji zawodników, nawet tych najwyższej
klasy. Wielu obwinia też tłumik angielskiego pochodzenia za tragiczną
śmierć Lee Richardsona, kiedy po zamknięciu gazu jego motocykl jeszcze
zdołał dogonić motocykl innego żużlowca jadącego z przodu i wjechać na
jego tylne koło, wyrzucając Richardsona przez kierownicę z całym impetem
w bandę okalającą tor. Wiadomo jednak, że pieniądze i tu są ważniejsze
od zdrowia i zdrowego rozsądku. Firmy Brytyjskie produkujące owe tłumiki
przez długi czas utrzymywały nas w przeświadczeniu, że istnieje
dyrektywa unijna o hałasie i że zmiana tłumików na częściowo-przelotowe
to jedyna opcja jaka istnieje. Podważył to na początku tego roku Polski
sędzia i jednocześnie konstruktor Leszek Demski. Stworzył on przelotowy,
bezpieczny tłumik, który nie generuje wyższej ilości decybeli niż
tłumiki angielskich producentów. Można? Można! Ale co z tego jeżeli BSI i
FIM już są opłacone i tłumik został perfidnie i bez uzasadnienia
zablokowany przed wprowadzeniem? PZM wciąż walczy, ale jest to chyba
walka z wiatrakami. Zobaczymy czy za rok coś się zmieni. Mi osobiście
jako kibicowi bardzo nie podoba się zmniejszenie samej głośności. Kiedyś
będąc u babci na podwórku potrafiłem słyszeć trening żużlowców z
oddalonego o około 2km Stadionu Olimpijskiego, teraz ledwo słyszę warkot
motocykli będąc już pod koroną stadionu...
Do dziwnych zmian należy też dodać traktowanie ludzi jak bandytów i nie potrafiących zatroszczyć o samego siebie. No ale niestety żyjąc w Europejskim socjalizmie powinniśmy być na to przygotowani. Ktoś już jakiś czas temu zakazał wnoszenia np. piwa na trybuny przez co naprawdę niektóre stadiony się nieco wyludniły. Zawsze był żużel, piwko, kiełbasa i zapach spalonego oleju silnikowego pomieszanego z metanolem (najpiękniejszy zapach na świecie, zapewniam). Komu to przeszkadzało? Wszelkie dyrektywy sprawdzające się na stadionach piłkarskich wprowadzane były do zupełnie innego, bardziej rodzinnego żużla. Po co? Największym absurdem było wprowadzenie iż nie można na stadion wnieść swojej butelki plastikowej z piciem, której pojemność jest większa niż 0,5 litra. Czyżbym mógł butelką o pojemności 1,5 litra zrobić większą krzywdę kibolowi przeciwnej drużyny niż tą butelką 0,5 litra? Jednocześnie zadziwiająco szybko na koronie stadionu pojawiła się lodówka i kasjerka sprzedająca 0,5 litrowe popularne napoje gazowane w cenie 5zł za sztukę, przypadek?
Warto jednak odnotować też jedną bardzo dobrą zmianę. Jeszcze w latach 90-tych popularnym stwierdzeniem było iż na żużlu podczas upadku słychać trzask desek i połamanych kości. Otóż bandy okalające tor nie były absolutnie niczym zabezpieczone, ktoś kto wyleciał przy prędkości prawie 100km/h ze swojego motocykla po prostu sunął w bandę i się modlił (jeśli zdążył). Parę lat temu wymyślono jednak dmuchane bandy i teraz zawodnicy są znacznie bezpieczniejsi. Jeden z najwspanialszych żużlowych wynalazków. Banda ta amortyzuje upadki w taki sposób, że nawet najpotężniejsze dzwony często kończą się tylko ogólnymi potłuczeniami. Sport jest jednak bardzo kontaktowy i urazowy więc wszystkiego wyeliminować się nie da. Nie pamiętam jednak przypadku by ktoś zginął na torze uderzając w dmuchaną bandę. Wspomniany wyżej Lee Richardson uderzył niestety w bandę ze sklejki, gdyż rzecz działa się na prostej, a bandy dmuchane montowane są tylko na łukach, gdyż na prostych powodowały więcej szkody niż pożytku. Do dziś pamiętam baraż Drużynowego Pucharu świata we Wrocławiu, kiedy bandy były nowinką i założono je na całej długości toru. Kiedy żużlowcy jechali trochę szerzej na łuku, wychodząc na prostą dojeżdżając do bandy zahaczali o nią tzw. hakiem i zostawali wciągani przez nią razem z motocyklem. Najbardziej spektakularnie wyglądały zdecydowanie upadki wielkiego Amerykańskiego mistrza Grega Hancocka, którego tak zdenerwowanego jak wtedy chyba nigdy nie widzieliśmy. Czy jednak wprowadzenie dmuchanych band dało aż tak wielkie poczucie bezpieczeństwa i spokój, że można wprowadzać kontrowersyjne rozwiązania jak wspomniane wyżej nowe tłumiki? Śmiem wątpić.
Sam żużel powoli się rozprzestrzenia. Jest coraz więcej krajów, w których powstają tory żużlowe. W mistrzostwach świata czy Europy coraz częściej znaczące role odgrywają żużlowcy z krajów dość egzotycznych jak na speedway. Mamy ostatnio wysyp zawodników z Finlandii, jest cały czas nieustraszony norweg Rune Holta, są Węgrzy, Słoweńcy (wczoraj Matej Zagar zwyciężył w turnieju Grand Prix!), Łotysze, a nawet Francuzi (David Bellego to wielka nadzieja francuskiego żużla, powoli dobija do tego by liczyć się w mistrzostwach świata juniorów). Nie należy zapominać, że żużel cały czas istnieje we Włoszech, chociaż tam jest teraz nie co zapaść. Ścigają się już nawet w Argentynie! Do głosu po wielu latach zaczynają dochodzić również Niemcy, którzy wreszcie mają swojego przedstawiciela w mistrzostwach świata. Jedyne nad czym można ubolewać to wciąż ogromny kryzys żużla w Nowej Zelandii, który umarł tam razem z końcem kariery ich wielkiego mistrza Ivana Maugera (6-cio krotny mistrz świata! więcej medali indywidualnych ma tylko wspomniany wyżej Tony Rickardsson). Promykiem nadziei jest jednak odbywający się tam doroczny turniej cyklu Grand Prix w Auckland. Może coś się ruszy, w pobliskiej Australii żużel nadal jest narodowym sportem motorowym, tak jak u nas. Problemem też jest nieco upadający speedway w jego Brytyjskiej kolebce. Elite league tą elitarną już jest chyba tylko z nazwy. Brytyjczycy z roku na rok mają coraz mniej klasowych jeźdźców, ale jak pokazuje przykład aktualnego mistrza świata Taia Woffindena, nadal potrafią wychować największe talenty. Możemy więc patrzeć w świetlaną przyszłość i mieć nadzieję, że żużel nie zginie.
A jak jest w Polsce? Czemu to nasz sport narodowy? Chyba już odpowiedziałem...tutaj jest największa kasa i zdobywamy medale największych światowych imprez. Może i w dziejach całego sportu nasz dorobek wygląda nieco marnie w porównaniu z innymi wielkimi potęgami żużla, ale ostatnie lata zdecydowanie należą właśnie do nas. Przykro jednak, że zwykle mistrzem świata wciąż zostaje nie ktoś z Polski. Przełamał całą sytuację tylko raz Tomasz Gollob. No ale może niedługo nadejdą czasy np. Jarka Hampela? W tym roku również wysokie aspiracje miał Krzysztof Kasprzak, ale bardzo możliwe, że przez odniesioną ostatnio kontuzje będzie musiał odłożyć swoje ambicje na następny rok.
Zastanawia
mnie czemu mimo takich wielkich sukcesów naszych zawodników są one
spychane na dalszy plan? Więcej potrafi się mówić o kolejnej
beznadziejnej porażce naszych kopaczy (bo piłkarze to za duże słowo) niż
np. o zdobyciu trzeciego z rzędu złota drużynowych mistrzostw świata
naszych żużlowców. Oczywiście można to tłumaczyć tym, że na świecie
sport jest niszowy. Tylko jak wytłumaczyć to, że na stadiony żużlowe
podczas kolejki ligowej w najwyższej klasie rozgrywkowej przychodzi
średnio więcej kibiców niż na kolejkę piłkarskiej ekstraklasy? Kolejny
dowód, że powinniśmy traktować żużel jako sport narodowy. Ja takie
medialne olewanie tłumaczę tym, że większość mediów jest z Warszawy, a
Warszawa to jest czarna dziura na mapie ośrodków żużlowych w Polsce.
Generalnie to jest hańba, że w stolicy nie mamy żadnego klubu żużlowego!
We wszystkich innych dużych miastach żużel lepiej lub gorzej jednak
prosperuje. Wrocław, Gdańsk, Kraków, Łódź, Bydgoszcz, Lublin - tam mamy
żużel, w Poznaniu trwa w tym momencie walka o kolejny powrót drużyny
ligowej. Brakuje nam jeszcze żużla w Szczecinie i Katowicach. Z tym, że
Katowice leżą na tyle blisko np. Rybnika, że kibice przyjeżdżają właśnie
tam na mecze. W Warszawie się żużla nie zna i się go bagatelizuje. To
nic, że reszta Polski nim żyje na codzień... W żadnej dyscyplinie nie
jesteśmy w tej chwili taką potęgą, nawet osiągnięcia siatkarzy bladną
przy tym co w ostatnich latach osiągnęli nasi żużlowcy. To chyba jedyny
sport w którym nasza reprezentacja stawiana jest od wielu lat w roli
głównego faworyta wszelkich zawodów, nasi żużlowcy w indywidualnych
mistrzostwach świata mają niskie kursy u bukmacherów i każda porażka
drużynowa uznawana jest wręcz za sensację.
Pielęgnujmy to w
czym jesteśmy najlepsi, jeśli czyta to ktoś wpływowy, niech zainteresuje
się tematem i jeśli kiedykolwiek zastanawiał się nad dużym
sponsoringiem - sponsoring klubu żużlowego lub któregoś zawodnika na
pewno jest tak samo zauważalny w społeczeństwie jak sponsoring jakiejś
drużyny w ekstraklasie piłkarskiej. Do tego na pewno jest znacznie
tańszy!
Polecam wszystkim aby chociaż raz
przeszli się na żużel i poczuli magię tego sportu, oraz wspomniany już
wcześniej najwspanialszy zapach świata, który pomimo upływu 21 lat od
mojej pierwszej wizyty na stadionie wciąż pachnie tak samo cudownie.
PS.
Ciekawe jest, że pomimo takiego stażu, umiejętności pisania i
redagowania tekstu oraz niezbędnej o tym sporcie wiedzy, nigdy nie udało mi się
zostać redaktorem żużlowym w żadnym, nawet najmniejszym portalu
traktującym o tym sporcie - pomimo moich usilnych starań. Muszę
natomiast czytać często wypociny 20-latków popełniających błędy
ortograficzne w oficjalnych artykułach, którzy swój pierwszy mecz
zaliczyli w ubiegłym sezonie.