W "Gazecie Wyborczej" Ewa Siedlecka lobbuje w imieniu profesury, która straciła kasę na badaniach genetycznych bo działalnością tą zajeły sie prywatne firmy:
„Laboratoria sprzedają testy genetyczne jak odzież czy sprzęt RTV. Nikt tego nie kontroluje.
(...)Polskie prawo nie reguluje kwestii testów genetycznych, choć ujawniają one najbardziej intymne informacje o człowieku, mogą zaważyć na jego życiu - także skrzywdzić. Działają dziesiątki prywatnych laboratoriów. Wystarczy wysłać pocztą włos z cebulką, wymaz z ust lub przedmioty zawierające 'mikroślady' - i można sprawdzić ojcostwo, pokrewieństwo czy wykonać 'test zdrady'."
Zgodnie z regułami dziennikarstwa lobbystycznego redaktor Siedlecka przepytuje tylko jedną stronę sporu, dwóch profesorów. Pierwszy wskazuje, że jesteśmy zbyt głupi by sami korzystać z testów genetycznych:
„Ludzie dostają wynik - i nie są w stanie go zrozumieć. Także lekarz pierwszego kontaktu może mieć z tym problem - mówi prof. Lucjusz Jakubowski, konsultant krajowy w dziedzinie genetyki klinicznej."
Drugi przepytany dla celów artykułu profesor jest autorem ustawy, który ma profesurze przywrócić kontrolę nad rynkiem badań genetycznych:
„Prof. Witt stoi na czele zespołu powołanego w 2011 roku przez ministra nauki, m.in. do opracowania założeń projektu ustawy regulującej kwestię testów genetycznych. Wśród tych założeń są:
- wprowadzenie systemu akredytacji laboratoriów genetycznych;
- obowiązek uzyskania zgody właściciela na badanie jego materiału genetycznego;
- badania na ojcostwo - tylko do celów postępowania sądowego czy prokuratorskiego;
- na badanie ma kierować lekarz; ma być ono połączone z poradą genetyczną;
- testy na embrionach można przeprowadzać tylko dla ujawnienia zagrożenia dla zdrowia;
- pracodawca mógłby wymagać od pracownika jedynie testu na obciążenie genetyczne, które uniemożliwia pracę w danych warunkach;
- ubezpieczyciele nie mogą żądać wykonania testów genetycznych."
Ciekawe kto będzie zbierał kasę za akredytację laboratoriów oraz wszelkie konsultacje, które zapewnią tę akredytację?
Znam
rynek usług medycznych od strony biznesplanów i pozyskiwania
finansowania. Jakoś tak się składa, że jeszcze nie spotkałem prywatnej
kliniki, która nie uważała za konieczne mieć jakąś umowę z
ustosunkowanymi lekarzami z dziedziny, którą się zajmuje. Tak na wszelki
wypadek.Ten konsultant krajowy czy wojewódzki jakieś tam specjalności
często nic nie robi poza "doradztwem" wyrażanym na kolacji z
właścicielami kliniki. Ale umowa taka jest podpisywana na wszelki
wypadek lub by podtrzymać relację.
Rozumiem, że redaktor Siedlecką boli, że są jeszcze firmy które śmiały konkurować z profesorami medycyny i jeszcze nie zostały tak przycisnięte regulacjami, że poczuły potrzebę odpalania działki przedstawicielom medycznego establishmentu, by chronili je w gąszczu nadmiernych przepisów...
Mam jeszcze kilka dodatkowych pytań. Dlaczego
tylko lekarz ma kierować na badania? Co do dentysty też będziecie za
chwilę chcieli wymagać skierowania lekarza? A co jeśli chcę sprawdzić do
jakich chorób mam predyspozycje, po co mi w takim wypadku ustawą
wymuszone pośrednictwo lekarza? A jeśli uniemożliwicie mi proste
skorzystanie z tej usługi w Polsce, to sądzicie że nie skorzystam z
zagranicznych firm oferujących tę samą usługę? Jak mnie powstrzymacie
przed wsadzeniem włosu w kopertę i wysyłką za granicę?
I jeśli jak twierdzą panowie profesorzy jesteśmy zbyt głupi, by zrozumieć wyniki badań dlaczego chcecie zakazać korzystania z badania na ojcostwo bez pozwolenia prokuratora czy sędziego?
Jak przystało na stronniczą dziennikarkę redaktor Siedlecka nie kłopotała się przedstawić argumentów drugiej strony. Nie ma ani jednej nawet zdawkowej wypowiedzi prywaciarza prowadzącego taką złą klinikę badań genetycznych. Prywaciarz, który nie jest regulowany i nadzorowany przez przedstawicieli państwa jest po prostu zły, zły, zły... i należy mu dowalić, choćby symbolicznie w artykule.