Rosyjskie Ministerstwo Energetyki zapowiedziało anulowanie zniżki na gaz płynący do Ukrainy, podając za powód nieterminowość spłat. Prawdopodobne, że następnym krokiem w razie eskalacji napięcia, będzie zakręcenie gazowego kurka, równoznaczne z przerwaniem dostaw do Polski. Chyba nikt specjalnie nie zdziwiłby się, gdyby bezpośrednim pretekstem, było uszkodzenie rurociągu przez “nacjonalistów ukraińskich”, dziwnym trafem mówiących jedynie “pa ruski”.
Niezależnie od dalszego rozwoju wypadków, wartko płynące wydarzenia na Ukrainie obnażyły w pełnej krasie ułudę bezpieczeństwa energetycznego Polski, uzależnionej od dostaw z jednego źródła.
Choć od wielu lat wydawało się oczywiste, że w razie nasilenia proeuropejskich nastrojów w Kijowie, Rosja prędzej czy później wprowadzi na szachownicę rozgrywki politycznej dodatkową figurę - rurociąg, dywersyfikacja źródeł dostarczania gazu do Polski szła jak “po grudzie”. Po wypowiedzi Putina o “wieloletnich szkoleniach w Polsce uczestników wydarzeń na Majdanie”, wydaje się oczywiste, że czekają nas “karne” sankcje gospodarcze ze strony Moskwy, których manipulacje cenami i dostawami surowców zwykle stanowiły nieodzowny element.
Jeśli zaczęliśmy już snuć polityczne scenariusze, nie można pominąć tych najczarniejszych - od zimnej wojny ekonomicznej, do bezpośredniej konfrontacji militarnej. Niewątpliwie w każdym z tych przypadków, ruchem wyprzedzającym byłoby przykręcenie przez Rosjan gazowej rury, równoznaczne z idącymi w setki milionów dolarów straty dla polskiego przemysłu i osłabieniem naszej pozycji negocjacyjnej pod presją ekonomiczną. Należy jednak również zdać sobie sprawę, że zatrzymanie dostawy gazu jest bezpośrednim zagrożeniem zewnętrznego i wewnętrznego bezpieczeństwa kraju i jego obywateli. Pierwszego poprzez znaczne ograniczenie możliwości produkcyjnych przemysłu, w tym obronnego, drugiego chociażby poprzez rzeczy z pozoru tak prozaiczne jak brak ogrzewania i ciepłej wody w domach, mieszkaniach, instytucjach publicznych, szpitalach, szkołach, przedszkolach.
Warto zastanowić się, kto przyczynił się do takiego stanu rzeczy, a kto próbował mu przeciwdziałać, nie po to by ukamieniować, ale by stworzyć jasne przesłanie, że krótkowzroczność lub umyślne bądź nieumyślne zaniechanie osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju nie może zostać przemilczane i powinno stać się lekcją dla młodego pokolenia lgnącego do władzy.
Tak się składa, że w kwestii dywersyfikacji dostaw gazu winnego nie trzeba szukać ze świecą w odległej przeszłości. Początek “perypetii” rurociągowych w trójkącie Polska-Rosja-Ukraina pokrywa się z dojściem do władzy Putina (2000), który już w kampanii wyborczej nie krył impierialnych ambicji, grając na nostalgii za ZSRR. Jednym z głównym instrumentów polityki zagranicznej Kremla, stały się surowce naturalne. Z perspektywy czasu jasno widać, że wasalizacja Kijowa była od początku priorytetem nowych władz, gdyż już w 2001 ze strony rosyjskiej padła poprowadzenia rurociągu z gazem do Polski, nie przez Ukrainę, ale przez Białoruś. Ówczesny rząd Jerzego Buzka nie zgodził się na takie rozwiązanie i rozpoczął negocjacje z Norwegią. Decyzja, choć z dzisiejszej perspektywy oczywista, naonaczas podległa ostrej krytyce dużej części lewicy, jako nie pragmatyczna.
W 2001 roku po wygranej SLD, a premierem został Leszek Miller. Dość szybko udało się nowym władzom wynegocjować z Gazpromem obniżkę cen, co wpisuje się w politykę Kremla, który w ten sposób “nagradza” za przychylność, vide: przykład Janukowicza, któremu również znacznie obniżono ceny gazu. Po tym “sukcesie” lewicowy rząd spoczął na laurach, a rozmowy z Norwegami umorzono. Głównym argumentem, podawanym w mediach, za ich zaprzestaniem była zbyt wysoka cena norweskiego gazu.
Około 2002 rozpoczęły się negocjacje Niemcy-Rosja w sprawie budowy gazociągu na dnie Bałtyku, których wynik minister MON w rządzie PiS, Radosław Sikorski później nazwie paktem Libbentrop-Mołotow. Do czasu upadku rządu “mężczyzny, którego poznaje sie po tym jak kończy” w zgiełku afery Rywina, sprawa dywersyfikacji źródeł gazu nie posunęła się naprzód ani o krok.
Gdy w 2005 roku władzę przejął PiS, sprawa gazociągu północnego jest jednym ze sztandarowych haseł ugrupowania braci Kaczyńskich. Nerwowa, hałaśliwa kampania przeciw budowie gazociągu północnego, z próbami zaangażowania Unii Europejskiej kończy się fiaskiem. W 2006, w ostatnich tygodniach urzędowania Gerharda Schroeder, Rosja i Niemcy ostatecznie finalizują umowę. Trudno tu nie wspomnieć, że zaraz po odejściu ze stanowiska były już kanclerz Niemiec trafia na lukratywne stanowisko w radzie nadzorczej Nord Streamu. Rząd Jarosława Kaczyńskiego w tym samym roku decyduje o rozpoczęcie budowy gazoportu w Świnouściu.
Leszek Miller wobec zarzutów o zaniechania i działanie wbrew interesom państwa broni się argumentami ekonomicznymi. Na swoim blogu we wpisie w 2009 obecny szef SLD cytuje słowa innego Millera, Aleksieja, szefa Gazpromu, że bezpośrednim powodem budowy gazociągu północnego była odmowa przez rząd AWS zgody na budowę nitki łączącej gazociągi Białorusi i Słowacji z pominięciem Ukrainy, przez co Polska straciła miliony dolarów. Aktualne wydarzenia pokazują, że to sami interesowani - rosyjskie władze, ośmieszyły argumentację Millera w obronie rosyjskich interesów. Jako ciekawostkę warto dodać, że do rozmowy Millera z Millerem doszło na spotkaniu Klubu Wałdajskiego w 2009, którego zjazdy służą za propagandową tubą poplecznikom Putina skierowaną do zagranicznych polityków, a ukoronowaniem cyklu konferencji jest zwykle audiencja u rosyjskiego prezydenta. W 2009 Leszek Miller był jedynym zaproszonym z Polski gościem (w 2010 dołączyli do byłego premiera, Rozenek i Michnik)
Podejmując próbę obiektywnej oceny polityki energetycznej kolejnych rządów w świetle aktualnej sytuacji geopolitycznej, trudno nie dostrzec, że rząd SLD zlekceważył bardzo poważne zagrożenia dla bezpieczeństwa Polski, choć zgodnie z art.146, ust. 4 Konstytucji Rzeczpospolitej, Polskiej Prezes Rady Ministrów odpowiada za bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne kraju. Czy zatem Leszek Miller powinien stanąć przed Trybunałem Stanu? Nie, ale najwyższy czas by trafił do politycznego lamusa, ku przestrodze innym. Gdyż niezależnie od opcji każdy polityk powinien ponieść odpowiedzialność za zaniedbanie oczywistych racji stanu i sprowadzenie realnego zagrożenia dla obywateli, niezależnie czy spowodowane krótkowzrocznością czy wyrachowanym lub nie zaniechaniem.