Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Zmiana pana to jeszcze nie wolność

Trudno nie odnieść się choćby w kilku zdaniach do wydarzeń na Ukrainie. Wprawdzie nie śledzę ich na bieżąco, ale takich „rewolucji”, lub jak kto woli „walk o wolność”, było już na świecie tyle, że nie trzeba oglądać po kolei wszystkich serwisów informacyjnych, żeby wiedzieć, o co chodzi.

Zmiana pana to jeszcze nie wolność

Twarzą tej „walki o wolność” za naszą wschodnią granicą stała się pewna „Ukrainka”. Jej dramatyczny apel do świata obejrzało już ponad 7 mln internautów. Fakt, dziewczyna ładna, materiał profesjonalnie zmontowany, a przekaz czytelny. Jednak jakość jakby nieco za wysoka jak na spontaniczną relację z Majdanu. Zapachniało Hollywoodem i propagandą…

W rzeczywistości filmik pt. „I am a Ukrainian” nakręcił amerykański reżyser, który kręcił już filmy dokumentalne o konfliktach w Egipcie, Malezji, Wenezueli i Zimbabwe, Ukrainka pochodzi z Mołdawii i mieszka na stałe w USA, a na Ukrainie była dwa razy w życiu, z czego jeden właśnie teraz. W takich momentach na myśl przychodzą mi reklamy past do zębów – każdą z nich zawsze poleca 9 na 10 dentystów…

Oczywiście sam fakt, że w filmie, który ma promować jakąś ideę lub zagrzewać do walki o jakąś sprawę, grają podstawieni ludzie i/lub aktorzy, nie jest naganny. Liczy się przecież efekt i zasięg. Ale fejsbukowi rewolucjoniści, którzy tak ochoczo udostępniali wspomniany filmik, powinni wiedzieć, że wokół wydarzeń za naszą wschodnią granicą krąży pewien mit. Tym mitem jest rzekoma walka Ukraińców o wolność.

Zmiana pana z surowego wschodniego na (pozornie) łaskawszego zachodniego to jeszcze nie wolność. Prawdziwą wolność to sobie wywalczyli Islandczycy. Uchwalili nową konstytucję, rozesłali po całym świecie listy gończe za bankierami, którzy wywołali kryzys w ich kraju, ostatnio zerwali negocjacje akcesyjne z Unią Europejską, a 25 marca wprowadzają do obiegu walutę cyfrową pod nazwą Auroracoin, która będzie funkcjonować równolegle do korony islandzkiej. Połowa monet zostanie podzielona po równo wśród obywateli (po 31,8 na głowę), a pozostała część trafi do wolnej sprzedaży i kopania (dla niezorientowanych – waluty cyfrowe się „kopie”). Więcej informacji o projekcie Auroracoin znajdziesz tutaj.

Teraz widzisz różnicę? Jeśli nie, to może poniższy opis tego, jak odbywają się i do czego prowadzą takie rewolucje, rozjaśni ci nieco w głowie. Tą samą drogą poszły już liczne kraje w Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie (przy aktywnym zaangażowaniu USA) oraz w Europie (przy aktywnym zaangażowaniu Unii). Opis został pierwotnie opublikowany tutaj. Rozbudowałem go na potrzeby tego wpisu.

  1. Służby specjalne obcych krajów finansują opozycję, która domaga się „zmian”, „reform”, a najlepiej ustąpienia rządu.
  2. Rząd nie ustępuje. Ludzie wychodzą na ulice, podżegani przez opozycję, która w wyniku przewrotu ma przejąć władzę i obrać z góry określony, np. pro-zachodni kurs. Przyklaskują temu media, piejąc z zachwytu na „spontaniczny zryw ludzi do walki o wolność”.
  3. Rząd zostaje obalony. Następuje „otwarcie się na świat i rozwój”, które oznacza swobodniejszy przepływ ludzi, usług i towarów, a w praktyce – kapitału.
  4. Nowy rynek zalewa zachodni kredyt. Najpierw kredyty wędrują do rządu, który musi utrzymać zaufanie udzielone przez lud w czasach rewolucji. Bierze więc kasę w każdej ilości i inwestuje w duże projekty infrastrukturalne oraz szeroko pojęty socjal.
  5. W drugiej kolejności kredyty wędrują do firm. Rosną produkcja, zatrudnienie i płace, wzrasta poczucie dobrobytu. W tej fazie następuje również boom kredytów konsumenckich (do ludzi pieniądze zawsze trafiają na końcu).
  6. Po pewnym czasie (w zależności od intensywności kredytowania od kilku do kilkunastu lat) rząd, przedsiębiorstwa i obywatele są zadłużeni po uszy. Na tym etapie kapitał jest już najczęściej niemożliwy do spłacenia, za to odsetki płyną szerokim strumieniem do zagranicznych kredytodawców. Budżet kraju jest coraz bardziej napięty, stopniowo rosną podatki i inflacja.
  7. Następuje nasycenie rynku kredytem. Zadłużona ludność zaczyna ograniczać wydatki. Spada konsumpcja, a za nią produkcja krajowa, i tak już niewielka po przyjęciu kilkanaście lat temu zachodniego modelu „gospodarki opartej na usługach”.
  8. Wobec braku perspektyw na dalszy „rozwój” kapitał zaczyna odpływać za granicę. Pieniędzy w gospodarce jest coraz mniej, bo instytucje finansowe przestają udzielać nowych kredytów, a stare trzeba spłacać, więc pieniądze wracają do tych instytucji, potęgując drenaż.
  9. Zachód nadal udziela pożyczek, ale tym razem już nie bezwarunkowo. Kraj musi zgodzić się na szeroko zakrojoną prywatyzację i deregulację strategicznych sektorów gospodarki.
  10. W ręce międzynarodowych korporacji przechodzi wszystko, od banków przez firmy ubezpieczeniowe i handel detaliczny po infrastrukturę (chociażby Grecja).
  11. Zadłużony po uszy rząd traci resztkę autonomii. Następują poważne cięcia i ograniczenia w świadczeniu usług publicznych. Gwałtownie rosną podatki, krajowy budżet dyktuje Zachód, a ustawy piszą korporacyjni lobbyści. Następuje faza faszyzmu (trwałe połączenie wielkiego biznesu z władzą).

Tak to z grubsza wygląda. Polska jest między punktami 9 a 12, w zależności od obszaru gospodarki i życia społecznego. Po drodze mogą oczywiście pojawić się różne nieprzewidziane zdarzenia, spowalniające lub przyspieszające opisany proces, ale schemat jest zawsze ten sam. Świetnie opisuje go też John Perkins, tzw. „ekonomiczny płatny zabójca” (ang. economic hitman), w poniższym filmiku.

Żeby uniknąć masowego hejtingu, na koniec dodam, że szczerze współczuję rodzinom ludzi, którzy zginęli na Ukrainie. Bardzo źle się stało, że sprawy przybrały taki obrót. Władza, która strzela do ludzi ze snajperek, zasługuje tylko na całkowite zgładzenie, bo wywiezienie na taczkach to zbyt łagodna kara. Jednocześnie za każdym razem czuję wielki żal, gdy na ulice wychodzą zdesperowani, nieświadomi ludzie. Żeby rewolucja była skuteczna, najpierw musi dokonać się w głowach. Innymi słowy, zanim wyjdzie się na ulice, trzeba wiedzieć po co. Ukraiński zryw to żadne przebudzenie, podobnie jak żadnym przebudzeniem był Okrągły Stół w Polsce.

ukraina_2

Byłem w Kijowie w 2012 r. na meczu ćwierćfinałowym EURO 2012. Na oko stolica jest jakieś 20 lat za Warszawą, a prowincja w głębokiej i bardzo ciemnej dupie. Minie trochę czasu i Ukraina znajdzie się w tym samym punkcie, co my dzisiaj: z gigantycznym, niemożliwym do spłacenia długiem publicznym, upadającą służbą zdrowia i ZUS-em, budżetem uchwalanym w Brukseli i ustawami pisanymi na zamówienie. Ale wtedy nowy pan nie będzie już tak łaskawy jak dziś…

Polub bloga na Facebooku:
http://www.facebook.com/thespinningtopblog.

Zobacz też: Ale poczekaj, to nie działa.

Kamil Cywka

The Spinning Top Blog - https://www.mpolska24.pl/blog/kamilcywka

Misją The Spinning Top Blog jest promowanie wolności, samodzielnego myślenia oraz świadomego życia we wszystkich jego aspektach.

Komentarze 2 skomentuj »
Tomasz Włodarczyk 10 lat 3 miesiące temu
+1

Dodam tylko, że aby zaistniał punkt 1 z listy muszą zaistnieć odpowiednio złe warunki ekonomiczne. Przeważnie punktem zapalnym jest przekroczenie krytycznego progu poziomu bezrobocia wśród młodych mężczyzn zdolnych do pracy. "Łatwo" przeprowadzić rewolucję w Syrii, Libanie czy Ukrainie, trudniej w krajach gdzie stosuje się politykę "ciepłej wody w kranie".
Druga sprawa. Dobrze, że wspominasz o Islandii, to powinien być wzór dla współczesnych "rewolucjonistów", to jedyny kraj gdzie sprawę załatwiono porządnie - zyskali obywatele, a nie korporacje i politycy - dlatego tak cicho o niej w mediach głównego nurtu.

Ja raczej obstawiam, że pomiędzy nimi jest jeszcze słaba władza. Putin, Jaruzel czy Chinole by po prostu przejechały się po protestujących i "po problemie".
Islandia jest przykładem w którym była rewolucja bez rewolucji.
Rewolucja ma wywracać porządek społeczny. Na Islandii tego nie było przecież.
Ale tak to jest ciekawy casus, o którym mało co wiadomo.

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.