Wniosek o odrzucenie rządowego projektu ustawy zmian w systemie emerytalnym został przez Sejm odrzucony głosami 233 posłów przeciwko 185 przy 27 wstrzymujących się. Kiedy przyszło do głosowania nad zmianami w OFE poparło je 232 posłów, 216 było przeciwko a jeden wstrzymał się od głosowania. Czyli mówiąc krótko władzuchna nasza kochana uwłaszczyła się na naszej forsie, którą najpierw kazała nam przymusowo pakować w OFE. Tak, ta sama władzuchna, kto nie wierzy niech spojrzy jak Donald Tusk głosował w czasie premierowania Jerzego Buzka, kiedy fundusze otwarte (dobre sobie, otwarte...) powstawały – wtedy były cacy, teraz są be. Wszystko wskazuje na to, że rząd potraktował drugi filar systemu emerytalnego jako gigantyczną skarbonkę, do której lud pracujący przymusowo wrzucał pieniądze tylko po to, by je stracić na rzecz ratowania budżetu państwa. Jeżeli to nie jest wywłaszczenie to ja już naprawdę nie wiem, co nim jest.
Ale zostawmy, nie o reformę czy raczej pseudoreformę mi się rozchodzi, ale o sposób w jaki została ona przeprowadzona. Sposób, który świadczy o totalnej niekompetencji posłów, o ich absolutnej ignorancji i nieprzygotowaniu oraz braku jakiegokolwiek mandatu do stanowienia prawa. Ekspresowe tempo, w jakim ustawa emerytalna została przepchnięta przez Sejm świadczy o tym, że większość naszych „przedstawicieli” nawet jej projektu nie przeczytała głosując tak, jak życzył sobie tego przewodniczący partii i państwa przedkładając interes partyjny nad dobro społeczne. Klasyka demokracji przedstawicielskiej i ordynacji proporcjonalnej, w której poseł nie jest zależny od swoich wyborców, ale od miejsca na liście, które przydzieli mu szef partii – i stąd wektor ich lojalności ma taki a nie inny kierunek oraz zwrot.
Demokracja przedstawicielska w europejskim wydaniu, gdzie deputowanym może zostać praktycznie każdy jest ustrojem kompletnie od czapy, absolutnie pozbawionym jakiegokolwiek sensu. Doskonałym tego przykładem jest polski Sejm, w którym ludzi kompetentnych i mających jakiekolwiek uprawnienia do stanowienia prawa można policzyć na palcach jednej ręki a cała reszta to banda ideologicznych fighterów i koniunkturalistów traktujących swój mandat nie jako służbę, ale jako przywilej. Weźmy dla przykładu takiego Roberta Biedronia – jak facet, który nie ma pojęcia czym jest Konwent Seniorów może stanowić prawo? Albo Annę Grodzką, której jedyną cechą wyróżniającą jest to, że kiedyś była Krzysztofem Bęgowskim? Andrzej Adamczyk – technik budowlany, człowiek niewątpliwie niezastąpiony na placu budowy, ale nie o decydowaniu o budżecie. Piotr Chmielewski – inżynier mechanik, człowiek któremu bez wahania powierzyłbym samochód chce decydować o funkcjonowaniu służby zdrowia. Tadeusz Blanik – gimnastyk, chce decydować o polityce zagranicznej. Przykłady można by mnożyć, ale po co? W kraju naszym nieszczęsnym prawo tworzą ludzie niekompetentni, często nie rozumiejący nawet słów zapisanych w projektach ustaw. Czy może zatem dziwić ilość prawnych bubli produkowanych przez parlament?
A'propos wspomnianej Anny Grodzkiej – sejm głosował też jej (jego) projekt ustawy o uzgodnieniu płci, który – niestety – głosami posłów PO, SLD i TR został skierowany do dalszych prac w komisjach (198 głosów za odrzuceniem w pierwszym czytaniu przeciwko 224). Ktoś może powiedzieć, że akurat w tym wypadku Grodzka jako były (?) facet jest kompetentna, ale czy naprawdę o kwestiach medycznych (a konkretnie psychiatrycznych) ma prawo decydować człowiek, który sobie w Tajlandii cycki doprawił? Aż się prosi o przytoczenie słynnego cytatu z „Seksmisji”, filmu idealnie oddającego zarówno ideologiczne zaangażowanie wspomnianego projektu jak i całej polskiej polityki podporządkowanej nie ludziom, obywatelom i państwu, ale interesom wąskich grup, które zagarnęły władzę i trzymają się jej kurczowo niczym huba pnia.