Pan Zdrot pisze rzeczy, które moim zdaniem stanowią wyłącznie alibi do wypłaty wierszówki – jego wywód opisuje rzeczywistość jaskiniowego kapitalizmu, a nie początku XXI wieku w kraju środkowej Europy. Choć i tak należy sądzić po stylu tekstu, że gdyby miał wiedzę o funkcjonowaniu związków zawodowych, to możliwe, że napisałby coś rozsądnego.
Jestem związkowcem z wielu powodów. Ten podstawowy to taki, że nie wymyślono lepszego sposobu na obronę praw pracowniczych. Dokładnie jak w przypadku demokracji. I jeśli do niej podchodzimy z pokorą, to powinniśmy tak samo odbierać funkcję, jaką pełnią związki zawodowe.
Gdy czytam lub słyszę wynurzenia szefów organizacji pracodawców, tych którym nigdy nie udało się odnieść sukcesu w biznesie i są na garnuszku składkowym swoich kolegów pracodawców– no cóż, gdybym miał szukać słów do ich opisania, to jak ulał pasują mi zdaniao rzekomo nieudolnych związkowcach tuczących się na synekurach.
Niestety to pracodawcy mają przychylność rządowych mediów. Weźmy na przykład sprawę jawności wynagrodzeń, które stały się w pewnym momencie osią sporu. Jestem gorącym zwolennikiem pełnej jawności, nie bardzo widzę powody, dla których moje albo kolegi zarobki mają być tajne. Jeśli pracuje lepiej niż ja, to niech zarabia więcej (bo to uczciwe), jeśli pracuje gorzej a zarabia więcej, to świadczy to o tym, że pracodawca mnie nie docenia i czas się z nim rozstać. Oprócz zarobków proponuję ujawniać wszystkie transakcje z kart służbowych oraz wszelkie rachunki z wydatków reprezentacyjnych. Chyba nie ma w tym nic zdrożnego? Co w tym złego, że ktoś dla dobra firmy wziął kogoś na obiad do dobrego lokalu? Mnie nie wydaje to się dziwaczne. Ale jeśli służbową kartą płaci się na przykład za wczasy na Majorce albo za wizytę w domu publicznym, to mamy prawo o tym wiedzieć i z tego rozliczyć. Co do pensji związkowców płaconych przez pracodawcę, to napiszę tak: skoro kochanki i juble pracodawców opłacane są z potu pracownika i wrzucane w koszty, to chyba nie burzy proporcji opłacona też pensja związkowca. Osobną sprawą pozostaje, w jakiej wysokości im płacić. Moje zdanie jest bardzo jasne- maksymalnie jedną średnią zakładową, reszta wynagrodzenia płatna ze składek. A jeśli związek zawodowy chce płacić ze swoich składek komuś 100 tys. to wara wszystkim niezwiązkowcom od tego. Choć z drugiej strony regulują to umowy społeczne wynegocjowane przez strony, a w Polsce- państwie prawa, chcącemu (pracodawcy) nie dzieje się krzywda. Chyba że jakaś grupa chce uderzyć w podstawy państwa prawa. Głupio by było, gdyby to był rząd i posłowie.
Jak powinny wyglądać układy w normalnych przedsiębiorstwach? Ja zawsze związkowcom tłumaczyłem, że krowę trzeba doić, a nie zjadać. Pracodawcom tłumaczyłem dokładnie to samo. I tam gdzie udało się do tego ludzi przekonać, wszystko szło dobrze, obie strony były zadowolone, bo potrafiły sobie odpuszczać w trudnych chwilach. Problemy zaczynały się wówczas, gdy ktoś łamał reguły gry i przestawał szanować partnera w rozmowach. Zwykle powodem była zachłanność lub przerost ambicji.
Więcej znam firm, które rozp… nieudolne matoły udające menadżerów niż związkowcy. Powiem więcej: w okresie kryzysu np. upadłości, najbardziej racjonalna grupa w firmie to pracownicy.
A teraz z innej beczki – kiedyś Grzesiuk pisał: „Nie ma cwaniaka nad warszawiaka”, dziś napisałby pewno: „Nie ma frajera nad warszawiaka” i miałby rację, a udowadnia to niejaki Donald Tusk. Ustawia frajerów jak chce, straszy, grozi i poniża. Gdyby w Warszawie mieszkali ludzie, którzy potrafili zachować honor i odwagę, tak jak w 1944, zaproponowaliby miedzianowłosemu Kaszubowi następujący blat:
Odwołamy Panią Hannę Gronkiewicz nie tylko dlatego, że jest słabym prezydentem, ale dlatego, że nas nie szanujesz, plujesz nam w twarz i szczasz do kawy. Po odwołaniu, jeśli powołasz ją na komisarza, przyjdziemy z butelkami z benzyną pod twoją siedzibę, a jak nie zmienisz zdania, to pójdziemy pod Belweder i codziennie będziemy puszczać z dymem jakąś metę twoją albo twojego kumpla. Spróbuj frajerze, zobaczymy czy dasz radę warszawiakom.
Dziś jednak jestem pewien, że nie znajdzie się nikt, kto zaproponuje powyższy kompromis społeczny. Bo nie masz frajera nad warszawiaka.
Cały problem polega na tym, że związkowcy i przedsiębiorca wydają pieniądze jednego człowieka, czyli przedsiębiorcy. Związkowiec to jest adwokat. Jak chce się z jego usług korzystać, to mu się płaci. A w ogóle "jawność" wydatków przedsiębiorcy to jakaś paranoja niestety. Kogo obchodzi to na co on wydaje swoją kasę? Bo to są JEGO pieniążki a nie związkowców, czy pracowników...
powoli, powoli jeśli wydaje swoje a nie spółki to wszytko ok
pieniądze nie sa tylko jego bo są też wartością jaka ocenia się pracę
pisałem o jawności kosztów działalności a nie wydatków osobistych :)
określenie : paranoja to argument czy zaklęcie typu : faszysta ;)
To argument. Uważam, że to co kto wydaje swoje pieniądze, to jego cyrk. Ja uważam, że pieniązki właściciela spółki są jego. A płaca? Jej wysokość jest kwestią umowy pomiędzy pracodawcą i pracobiorcą. Jak się umówią, tak mają. Generalnie kiedyś słyszałem mądre określenie: Płaca, to jest suma, za którą ktoś inny zgodzi się wykonać Twoją robotę :)
Zysk jest częścią finansów spółki, która nie powinna być przez kogokolwiek inwigilowana. Koszty ( w tym pracy) to zupełnie, co innego. Jeśli chodzi o dobrowolność umowy o płacę to, 100 % racji pod warunkiem że jest zawierana przez równoprawne strony mające wiedzę dająca szansa na podpisanie uczciwego kontraktu do podpisania takiej umowy moi zdaniem ważna jest wiedza, co do cen funkcjonujących na rynku – tak buduje się konkurencję a jak mniemam Szanowny Pan nie zamierza konkurencji zwalczać. Jeśli taka wiedza jest ukrywana może to prowadzić do wyzysku lub oszustwa.
Jeżeli ocenimy, że nie ma nic złego w zaproszeniu kontrahenta do dobrego lokalu dla dobra firmy, to konsekwentnie powinniśmy uznać, że i samotne pójście do drogiej knajpy może budować wizerunek dobrze prosperującej firmy i w związku z tym powinno być kosztem działalności.
A obiad w drogiej knajpie z przedstawicielem związków zawodowych? – no przecież służy porozumieniu pracodawca – pracownicy;) Podobnie wczasy na majorce mogłyby być traktowane jako najlepsza strategia nawiązywania kontaktów handlowych z potencjalnymi klientami o preferowanym profilu.
Rzecz w tym, że w ogóle nie powinniśmy zajmować się tą sprawą – bo co komu do rozporządzania prywatną własnością przez upoważnionych pracowników? Rozliczyć to może tylko właściciel firmy, a w przypadku spółek – udziałowcy. Co do tego mają związki zawodowe?
Działalność związków zawodowych pod przymusem opłacanych przez pracodawców jest patologią wyrosłą na chorym systemie. Należy zreformować państwo. Nie widzę możliwości by zrobili to dobrze nagradzani działacze związkowi, którym marzą się jeszcze butelki z benzyną.
Szanowny Panie. Wszystko, co mnoży zyski jest dobre, jeśli oczywiście jest legalne. Jeśli obiektywnie udowodni Pan ze wczasy na Majorce lub konferencja na Mazurach podnosi konkurencyjność, jakość i zyski – to trzeba tam jechać i trzeba chodzić na te kolacje. Podobnie jest ze związkowcami, jeśli jego praca na etacie przynosi zyski firmie a powinna przynosić to niech pracuje na zdrowie, – ale jeśli nie to fora ze dwora i to powinien być postulat członków związku. Procedury referendalne w ZZ ( przynajmniej w NSZZ) są tak rozbudowane, że inni mogą się tylko uczyć. Związkowcy szczególnie ci na etatach to często bardzo mądrzy ludzie, choć czasem szkół nie pokończyli wiec wykształcenie to nie zawsze jakaś wykładnia. Zarządzanie dużą firmą bez związkowców chyba w praktyce nie jest możliwe i wiedzą o tym managerowie mający elementarna wiedzę w tym obszarze.
Butelki z benzyną mi się marzą nie, jako związkowcowi ( bo od dawna nie jestem działaczem związkowym), ale jako obywatelowi, którego władza regularnie okrada i zadłuża na wiele pokoleń na przód i jeszcze twierdzi ze jestem zbyt głupi żeby decydować o tym, co jest dla mnie dobre a co nie. Wyrwać chwasta