Dziwni są ci Brytyjczycy. Kiedyś zarządzali wielkim imperium kolonialnym, dzisiaj mają problemy ze zrozumieniem najprostszych niuansów na kontynencie. A może tylko tak udają?
Szacowny tygodnik „The Economist” umieścił tego lata naszego noblistę w towarzystwie domniemanych rewolucyjnych ikon (zdjęcie powyżej). Kto w 2013 roku uważa Lecha Wałęsę za rewolucjonistę? Nie dość, że Lech biega za kasą po całym świecie (kto zapłaci to go może mieć) to jeszcze chce nas pałować. Jak tak dalej pójdzie to Robert Mugabe będzie miał kolegę.
Dzisiejsza wiązanka słowna Lecha pokazuje, że były prezydent wciąż pozostaje w formie (cytat): „PiS jakby zwyciężył, toby dopiero przegrał”. Prawdopodobnie Brytyjczycy z „The Economist” opierają się tylko na zgrabnie ucywilizowanych tłumaczeniach rożnych mądrości Lecha na język angielski, my jednak musimy cierpieć go w oryginale.
Ale dlaczego Brytyjczycy widzą Lecha jako hydraulika? Albo coś im się pomieszało z młodym hydraulikiem z Polski, który miał kilka lat temu podbić Francję albo przeczuwają, że Lech dokręci nam śrubę.
Naiwni redaktorzy z Londynu zachwycają się rewolucjami obywatelskimi w różnych częściach świata:
nie domyślając się nawet co władza (mająca jak wiemy monopol na przemoc) przygotowuje na 11 listopada w Polsce.
Nie pierwszy raz Brytyjczycy dają się naiwnie zwieść pozorom. Pamiętamy słynną wpadkę z tzw. „Piątką z Cambridge” (Cambridge Five), kiedy okazało się, że salonowa elita brytyjskich szpiegów pracowała faktycznie dla Sowietów, zadając bolesne straty Wielkiej Brytanii. Oglądamy na codzień wpadkę z Radosławem Sikorskim, wyhodowanym troskliwie przez Brytyjczyków.
Dziwni są ci Brytyjczycy. Ale czasami maja też dobre pomysły. Lech Wałęsa ulepiony z wosku stoi w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud w Londynie. Stoi i nic nie mówi. Podczas kiedy my wciąż musimy męczyć się z gadającym oryginałem, którego ktoś nam ulepił.
Nasz domaszny Borys Jelcyn (a do tego jeszcze kibol)