Specjalne piosenki od Andrzeja Pańty na oficjalne otwarcie Nowego Ekranu z życzeniami udanego marszu w imię prawdy, ale by nie było tak patetycznie wszystko z uśmiechem na ustach.
Tak to szło…
Tak to szło: już nie młoda, lecz go pcho
Ten swój wózek, który w sobie mo —
żywe srebro, czyste szkło…
Ta, co w sobie wózek mo, ledwo drepcze,
Lecz go pcho —
brzęczy srebro, pęka szkło…
Koniec gry, w oczach jej nie błyszczą łzy.
Cel przed sobą jasny mo, chociaż stoi,
Ciągle pcho —
odzyskać srebro, skleić szkło…
Prawy but, lewy but, gdzieś naświecie
stał się cud. Parapam.
Tup, tup, tup…
Tabaka rogiem?
Czy umysł mówi do umysłu, czy
Tylko ciało przemawia ciałem?
Czy to, co było, dopiero się powtórzy,
A to, co będzie, nie jest nawet
Sękiem i tchem podróży?
Czy to, co mam, już dawno utraciłem,
A to, co budzi gniew, dodaje wiary?
Czy rozum jest tak tępy, że nie widzi związk& oacute;w,
Że luźne powiązania stają się konieczne,
Co śmieszy tak głęboko, gdy upokarza szczegół
Wtedy, gdy patrzysz w lustro, a to tylko ślepy mozół?
Mówi ci, że nie szkoda tych lat, bo nic nie jest stracone,
Co zionęło batem, nie było poniżone,
Gdy do skrótów dołącza się jeszcze głos trzewi:
A wtedy to naprawdę już niczego nie wiem.
Jestem tylko oddechem albo dłonią Bożą,
Dlatego się nie boję tego, co tak wszystkich trwoży.
Mnie tylko przerasta, dlatego akceptuję
Ową plamę na słońcu, która mnie przeżuje.
Płynie Odra, płynie…
Płynie Odra, płynie, po śląskiej krainie,
po śląskiej krainie,
kto się w niej utopił, ten już nie wypłynie,
kto się w niej utopił, ten już nie wypłynie.
Płynie Odra, płynie, płynie całkiem głucho,
płynie całkiem głucho;
kto się jej naraża, tego trzepie w ucho,
kto się jej naraża, tego brzytwą w ucho.
Płynie Odra, płynie, cóż ma do roboty?
Cóż ma do roboty?
Więc czepiają się Odry żarty oraz psoty,
więc czepiają się Odry żarty oraz psoty.
Płynie Odra, płynie, już nie chce do morza,
już nie chce do morza,
skacze więc ku górom niczym koza hoża,
skacze więc po górach niczym koza hoża.
Skacze sobie Odra po szczytach i udaje kurę,
i udaje kurę,
myślała, że ziarno, pożarła zaś górę,
nie dziobnęła ziaren, pożarła więc górę.
Skacze sobie Odra, goni za ogórkiem,
goni za ogórkiem,
by się nie rozlała, trzeba ją powstrzymać,
trzeba ją zatrzymać i powiązać sznurkiem.
Nie daje się związać, biegnie w swoje brzegi,
biegnie w swoje brzegi,
a tam już leżą tylko zmarli i polegli,
a tam już leżą tylko zmarli i polegli.
Na zydelku w ciepłej norze
płacze anioł, bo nie może
cyt, cyt, cyt, aniele!
Czyś ty nie jest McCartneyem?
Bo choć płaczesz, to nie zmożysz,
Jak się dobrze nie przyłożysz,
By ten zydel był ci miły.
W ciepłej norze przy ogarku
Piecze się diabełek w garnku.
Dobra będzie dziś wieczerza:
Pieczeń z tak grubego zwierza!
Pyk, pyk, pyk z fajeczki —
palą chłopcy i dzieweczki,
pali nawet Eric Clapton,
kiedy nagle gaśnie światło:
robi się tak strasznie ciemno,
że nie widzę, co pode mną —
piekło, raj, a może czyściec,
wciąż chciałbym przy Tobie błyszczeć;
chociażem popiół — jest i diament,
który ze mnie pozostanie. —
Zawsze już przy Tobie będę
fajkę trzymał w swojej gębie:
pyk, pyk, pyk z fajeczki —
wokół chłopcy i dzieweczki,
przy mnie nawet Eric Clapton:
zatem już nie zgaśnie światło,
nigdy strasznie ani ciemno,
duch Boży zawsze nade mną!
Pyk, pyk, dym puszczam uszami —
zawsze już zostanie z nami.
Na osiołku jadę mym, w Jeruzalem progi:
Rozproszyłem rozpacz, łzy. — Któż jest gotowy
Pomóc nieść mi ciężki krzyż, pod którym upadnę?
Może stanie się to dziś, sam nie odgadnę. —
Może stanie się to dziś albo mi poskąpi:
Chyba jest tu jeszcze ktoś, kto we mnie wątpi?!
Może stanie się to dziś albo się nie zdarzy,
Skoro wokół tylko śpiew, tych roześmianych — twarzy?!
Nie stęchli, nie sami
Sztuka mi, sztuka mi, sztuka mi
m& oacute;wi, że nie jesteśmy stęchli ani sami,
że są jeszcze inne sfory ponadwidzialne
i wymiary ściśle zindywidualizowane —
spontaniczne wymuszenia, niedobrowolne
dary, datki z niewyparzenia, cesarstwa
nie z tych kiecek, gołe zadki przeznaczenia,
gdzie nawet wilk nie zawyje z rozpaczy
ku zadowoleniu księżyca i jego siepaczy,
tylko stuli pod siebie ogon i na przekór
żądzy krwistej, na obiad powlecze się dalej.
Łajba, trzeźwa
Gdy oś wszechświata przekręca się na skroś,
To nic: To tylko chlupot w garnku i w zupie włos…
Chociaż ci już w gardle zniesmacza się to wszystko —
Kością się zdaje życia całość— to nic: Okraś
Solą, dołóż dziegciu, dosyp bobków — zobaczysz
Wówczas tych na Titanicu, których dopadł czas,
Chociaż na skroś, tak wolno się obraca wszechświata oś,
Że już nie jesteś częścią tego lęku, bo to tylko
Chlupot w garnku i włos w zupie: Soli! dziegciu! bobków!
Dlatego światła nigdy już nie zgasną na Titanicu:
Tak się przekręca ta wszechświata oś, cała na skroś —
Trzewia wieczności puszczają bąka: Ktoś zatem
Powinien przeprosić nas za to wszystko! A niech to:
Choć to tylko chlupot w garnku i włos w zupie,
Orkiestra ciągle gra na Titanicu, więc się nie trwóż!
Okraś solą, dołóż dziegciu, dosyp bobków: Kręci się wciąż
Ta oś, że grób jest pusty i nie ma lęku, a jeśli w głowę
Rąbie czas, to tylko chlupot w garnku i włos w zupie…
Nie poskąpięmokrej ziemi gromów, deszczu,
ani trąb, co wszystko w siebie wściekle ssą.
I rozmnożę tak ogromnie plemię kleszczy,
że nie jeden zjedzą żywcem cały dom. —
Że zatęsknią za epoką, kiedy komar
nie lubieżnie wpijał się kobietom w oczy;
i zatęsknią za tym czasem,
kiedym świat ostrzegał basem —
rozwierając w niebie dziury
wyczekuję potępionych?!
Jedziesz gdzieś pod obce słońca
i zapominasz być może nawet o mnie,
— o różach już na pewno —
chociaż dopiero staję się istotą:
cierniowidzącą, wredną,
nie zachodzę w głowę, choć z niej
wyskakują mi i wieprze i zaskrońce
i okopcone szańce dawnych kłamstw,
żywa nadzieja, brody, gotówka, nie aksamitna
WIECZYSTA PAMIĘĆ.
Mercedes! Benz!
Gdy myślę o Tobie,
Za Tobą ciągnie pies:
Na imię ma Mercedes,
A wołasz go — Benz!
Nie należy się płoszyć,
Gdy pies pcha się za Tobą,
Choć ledwo się rusza noga,
I noga za nogą.
Wleczemy się tak w trójkę
Przez wszystkie podwórza,
Już nie mamy siły
W sobie się zadurzać.
Mercedes, jego pani, ja, chłopek
Biedny — wypatrujemy
Z góry siły, by móc się podnieść
I pobiec w te pędy.
Gdy myślę o Tobie
Nie całkiem już przychylnie,
Mercedes czuje bluesa
I szarpie mnie za spodnie —
Miętosi mi spodnie
I gryzie mnie w zadek,
Gdy myślę o Tobie,
Nie do śmiechu mi to!
Mercedes, przestań wreszcie
W ten zadek mnie gryźć,
Ona jest kobietą, ja chłopem,
Tyś psem: wołam Cię, Benz!
Gdy myślę o Tobie,
Pies w zadek mnie gryzie —
Chciałbym Ciebie objąć,
Lecz bluźnię mu w buzię!
Gdy myślę o Tobie,
Za Tobą rwie się on,
Nie musisz tedy pytać
Komu bije ów dzwon:
Nie bije on Tobie,
Nie bije i mnie,
Jesteśmy przy sobie,
Za nami bieży pies.
Dla niego to przykre,
Że wciąż jesteśmy razem,
Więc ździebko zazdrosny
Pogryza nas w zadek —
Gdy myśli tak krążą,
Za nami śmiga pies:
Nazywał się Mercedes,
Wołałaś go — Benz!
Na zydelku w ciepłej norze
płacze anioł, bo nie może
cyt, cyt, cyt, aniele!
Czyś ty nie jest McCartneyem?
Bo choć płaczesz, to nie zmożysz,
Jak się dobrze nie przyłożysz,
By ten zydel był ci miły.
W ciepłej norze przy ogarku
Piecze się diabełek w garnku.
Dobra będzie dziś wieczerza:
Pieczeń z tak grubego zwierza!
© Copyright by Andrzej Pańta