W stosunku do naszej zamożności i liczby studiujących
finansowanie uczelni jest… przeciętne. Poniżej ilustruje to suma
publicznych i prywatnych nakładów na uczelnie wyższe w proporcji do PKB
na głowę jednego studiującego:
Daną
którą najczęściej szermuje profesura to albo nakłady publiczne na
uczelnie jako procent PKB albo wręcz absolutne liczby wyrażone w euro
czy dolarach. Jedna i druga nie uwzględnia różnic pomiędzy
poszczególnymi państwami. W miarę poprawne porównanie nakładów pomiędzy
różnymi krajami powinno uwzględniać różnice w ilości osób w wieku
studenckim i zamożności poszczególnych państw. Miernikiem najlepiej
spełniającym oba te kryteria są nakłady na jednego student jako procent
PKB na głowę, które widzisz powyżej.
Źródło: OECD Education Indicators
Skąd więc powszechne mniemanie o tym, że wydajemy za mało? Znam trzy wytłumaczenia. Po pierwsze uczelnie wyższe w Polsce czeka rzeź. Dyskusja o finansowaniu uczelni w Polsce jest wyciem, które ma rzeź oddalić. Spada liczba osób młodych. A udział osób studiujących już nie będzie tak rósł jak kiedyś:
Źródło: Główny Urząd Statystyczny
Nawet
jeśli państwowym uczelniom uda się uniknąć rzezi, bo utrzymają
wyłączność na państwowe dotacje to jest nie do pomyślenia, by przy
spadku studentów, który nas czeka oraz nadchodzącym kryzysie finansów
publicznych udało się utrzymać obecny poziom dotowania szkół wyższych.
Po
drugie ogrom kasy jest po prostu marnowany. O przydziale pieniędzy
publicznych decyduje polityczna siła publicznych ośrodków akademickich.
Uczelnie państwowe są dysponentem przywileju studiowania za darmo
finansowanego przez podatnika. Przywileju rozdawanego przez państwo za
pośrednictwem uczelni. Dlatego właśnie w Polsce student jest petentem, a
nie klientem. Nie ma w Polsce prawdziwej konkurencji o najlepszego
studenta. A bez niej uczelnie nie będą inwestować w jakość i prestiż.
Nie podoba się studentowi, że wykładowca notorycznie się spóźnia,
regularnie nie pojawia się na wykładach, lub zwyczajnie przynudza? A to
niech idzie sobie gdzie indziej. Minister i tak da uczelni pieniądze na
dalsze funkcjonowanie. A chętni na darmowe studia jak na każdy darmowy
towar zawsze się znajdą.
Kasa prywatna też
jest wydawana nieefektywnie. W Polsce dwie ustawy i kilkaset
rozporządzeń określają co, kto i jak może uczyć. Nie ma naturalnego
dostosowania do potrzeb studenta-klienta. Jest za to w ramach tych
ograniczeń konkurencja o wydanie dyplomu najniższym kosztem.
Po trzecie, gdy większość kasy jest pozyskiwana na mocy politycznej decyzji naturalnym jest, że profesorowie, doktorowie i cały przemysł uczelniany tworzy presje krzycząc o braku środków.
Są dwa proste sposoby na rozwiązanie tego problemu. Po pierwsze płacić uczelnią od każdego studenta który znalazł zatrudnienie przynajmniej na 2 lata w ciągu 3 lat od ukończenia uczelni. I sposób drugi. wydawać uczniom szkół średnich "talony edukacyjne" uzależnione nie tylko od świadectwa maturalnego ale też od uczestnictwa w olimpiadach tematycznych, działalności społecznej itp. Czyli ktoś kto np. ma średnią z matury 3,5 dostaje np. 35 tys. w talonie, gdy ktoś ma 5,0 dostaje 50 tys. w talonie. Wymieszanie obu systemów dało by nowy impuls wyższemu szkolnictwu...