Zakończone 14 stycznia 2011r. referendum wśród pracowników Mirafiroi – podobnie jak przeprowadzone pół roku wcześniej w Pomigliano d’Arco – nie tylko decydowało o lokalizacji inwestycji liczonych w setkach milionów euro, ale przede wszystkim rozpoczęło niezwykle niebezpieczny proces polegając z jednej strony na wymuszaniu ograniczenia zdobyczy socjalnych pod groźbą przeniesienia produkcji, a z drugiej na konfliktowaniu załóg zakładów w różnych krajach.
Aby „zachęcić” pracowników Mirafiori do zrezygnowania z jednej przerwy dziennie oraz zgody na przepracowanie 120 nadgodzin rocznie szefostwo Fiata przypominało im, że w kanadyjskim Brampton załoga sama z siebie – czyli jak mawiano dawniej – „spontanicznie” – gotowa jest zwiększyć wydajność produkcji. Dodatkowo podczas negocjacji aliansu Fiata z Chryslerem tamtejsze organizacji związkowe obiecały rezygnację ze strajków do 2015. I to z organizowanych legalnie, a nie dzikich, na walkę z którymi Fiat domagał się zgody we Włoszech.
Należy się przy tym spodziewać, że niedługo z kolei włoskie ustępstwa zostaną wypominane pracownikom z przynoszących spore zyski fabryk w Polsce czy Brazylii. Wprawdzie trzykrotnie liczby nadgodzin nie da się tam powiększyć, ale przerwę lub też premię zawsze można skasować, o czym wszyscy przekonaliśmy się w ubiegłym roku na własnej kieszeni.
Słowem wiele wskazuje na to, że fiatowskie referenda mają spełnić rolę kamieni, poruszających lawinę, która ma zrównać z ziemią prawa pracownicze. Nic zatem dziwnego, że włoska konfederacja pracodawców Confindustria (jej polskim odpowiednikami jest PKPP Lewiatan) wspiera działania prezesa Marchionne, gdyż wiele innych firm tylko, czeka by ruszyć drogą przetartą przez Fiata. Jeśli do tego dojdzie, to niestety pracownicy drogo za to zapłacą.
(red)
Źródło: Niezależny Związkowiec „flesz”, tygodnik MOZ NSZZ Solidarność FAP.