Znałem dobrze Marka Kotańskiego. Kiedyś powiedział mi, że nie „kłody rzucane mu pod nogi“ przez ministerstwa i ośrodki rządowe – bolą go najbardziej, ale prawicowe – czyli czytaj w Polsce: bogobojno- ojczyźniane, nawiedzone odmą katolicką protesty i pogarda w stosunku do jego działań, ataki personalne na jego osobę.
Był taki klecha – ks. Nowak – który przy każdej okazji – wypinał pierś do medali, dyplomów i odznaczeń hołubiony przez ośrodki kościelne – który nigdy żadnemu narkomanowi ani choremu na AIDS osobiście nie podał ręki. Pan Nowak – w roli funkcjonariusza kościelnego walczącego z narkomanią – miał być antidotum na Marka Kotańskiego.
Wiem, że Markowi Kotańskiemu – często bywało przykro, nie z powodów urażonych ambicji, nie z powodu niedoceniania, ale ponieważ wiedział, że Nowak – jest orężem wymierzonym przeciw niemu, człowiekiem który nic dla chorych nie robił, a dość skutecznie fałszował obraz ówczesnej rzeczywistości.
Nic się nie zmieniło – nawet wtedy, gdy Marek próbował mocniej eksponować swoją wiarę, swój katolicyzm – dla wielu pozostał Wrogiem Numer Jeden – ponieważ ośmielił się coś konkretnego robić dla innych – wychodząc przy tym przed szereg, przed masy nawiedzonych tłuków i skretyniałych dewot, pokazując przy tym instytucji kościelnej, że nie zauważa tego, dla którego rzekomo została powołana – człowieka w potrzebie, większej niż inni.
Jurka Owsiaka nie znam osobiście, ale stosując biblijną zasadę „po owocach go poznacie“ mam wrażenie, że znam go równie dobrze jak Marka Kotańskiego. O tym jak Wielka Orkiestra ratuje życie, o tym jak to pożyteczna akcja powodująca, że ponownie choć na chwilę warto wierzyć w ludzi, w ich grupowy akt zwykłej ludzkiej dobroci – nie powinienem pisać, bo to tak oczywiste, że czymś uwłaczającym dla intelektu, dla serca – byłoby rozpisywać się na ten temat.
Napiszę tylko tyle, że to dzięki Jurkowi Owsiakowi, jeden raz w roku czuję się patriotą, czuję się Polakiem dumnym z jego unikatowej w skali świata – inicjatywy. To coś dla mnie więcej niż jeden dzień charytatywnego katharsis, to jeden krótki dzień obywatelskiego przebudzenia w debilnym (bo nie zdolnym
do takiej funkcji) polskim społeczeństwie. (Przypominam – to trawestycja słynnego zdania napisanego przez Cypriana Kamila Norwida – a nie tylko moja konstatacja).
Następnego dnia – wstydzę się swojej polskości – szczególnie wtedy gdy czytam wypowiedzi tych „prawdziwych patriotów polskich“, narodowców wszelkiej maści, klechów spod znaku rzekomych Prawdziwków, Rydzyków czy innych Purchawek i Piesków, nie tyle nawet trujących – co roztaczający rodzimy swąd oburzenia, nienawiści i tak typowego dla niektórych Polaków – prawicowego małostkowego zakłamania.
Wtedy rusza WOŚP – ale nieco inne - Warcholska Ofensywa Świętej Pogardy. „Kiedy rozum śpi – rodzą się demony“ – u nas należałoby powiedzieć: kiedy Prawdziwe Dobro wychodzi przed szereg – Prawicowe Hordy będą natychmiast roztaczać wokół – smród pogardy i oburzenia.
Tak czy owak, Drogi Jurku – dziękuję Ci za ten jeden dzień w polskim kalendarzu.
Piotr Tymochowicz