Doskonały dokumentalny film SAMSARA oraz wieczne ciemności otaczające mnie z racji pory roku skierowały mnie w ostatnio w natłok egzystencjalnych myśli. Ale od początku … kino w Klubie Filmowym w Gdyni było pełne, stałem w kolejce jak za dawnych lat do kina Warszawa czy Goplana. To było to, powrót do młodych lat i świadomość, że za chwilę usiądę w starym fotelu kinowym i zobaczę obraz ze starego projektora z kina Warszawa, jak za dawnych lat. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz – żadnych reklam, żadnej coli, żadnych chipsów i bilet za 10 zł.
SAMSARA to doskonałe dzieło reporterskie Rona Fricke, w którym nie pada ani jedno słowo; tylko sekwencje obrazów jak we śnie, przyspieszające i zwalniające jak w efekcie tunelowym. Zastanawiałem się czym się kierował twórca, nie dając żadnych dialogów, ba nawet napisów. W moim półwiecznym życiu jest to drugi obejrzany film, który nie zawierał żadnych dialogów (przed laty, w latach 80-tych, był to film Walka o ogień) .
Coś łączy oba te filmy, pytanie ale co? A może ironia reżysera, który jak Albert Einstein stwierdził „Gdyby ludzie rozmawiali tylko o tym, co rozumieją, zapadła by nad światem wielka cisza” …?
I coś w tym jest. Ta szamotanina przeróżnych ujęć, obrazów, z których większość już widzieliśmy w swoim życiu, wprowadza nas w zdumienie i prowadzi do logicznego wniosku, a raczej szeregu pytań, na które wiecznie poszukujemy odpowiedzi : Czy to możliwe to co zobaczyłem? Kim jesteśmy na tej ziemi? Po co tu jesteśmy? Czemu dopiero teraz o tym myślę? Czemu tak późno to zrozumiałem?
Powrót do rzeczywistości
Na myśl powraca mi artykuł z pierwszej strony Gazety Wyborczej „O co Polak nie pyta”; bardzo dobry jak na tę gazetę. Ale dane w nim zawarte są porażające. Tak samo jak sceny w dokumencie SAMSARA, w których człowiek zamienia się w robota, maszynkę do przetwarzania żywności, automat w fabryce. Nie interesują go zupełnie, żadne pytania natury filozoficzno-egzystencjalnej, nawet gdy te pytanie są zasadnicze:
Czy istnieje Bóg? - aż 2/3 zapytanych nie postawiło sobie tego pytania.
Czy moje życie ma sens ? - aż 31 proc nigdy, a 40 % rzadko zadało sobie to pytanie.
Jak będzie wyglądała nasza starość? Czy jesteśmy dobrymi ludźmi?
Dla większości Polaków szukanie odpowiedzi na te pytania to strata czasu. Dopiero osobista tragedia lub bliskich osób zmusza nas do refleksji. Spieszymy się, ale nie wiemy gdzie?
Los ludzkości, jako całości, będzie taki, na jaki ona zasługuje … Albert Einstein
Wolimy się
kłócić, niż dogadywać się i coś wspólnie budować. Zanika tradycyjna rodzina, a
młodzi lawinowo opuszczają Polskę. Wierzymy w wolność Polski, chociaż
wszystkie znaki na ziemi pokazują, że o suwerenność Ojczyzny trzeba walczyć tak
jak Victor Orban na Węgrzech. Stajemy się wirtualnymi konsumpcyjnymi egoistami
marzącymi o rzeczywistej miłości, przyjaźni, rodzinie. Ale tylko marzymy.
Nic więcej w tym kierunku nie robimy. Najwyżej mamy pretensje do całego świata, ale nigdy do siebie.
Los Polaków, jako całości, będzie taki, na jaki zasługujemy … Zbigniew Kozak
Z tym Orbanem to Pan pojechał .. .:)
to źle ? ;) tak mi wyszło o pierwszej w nocy ... nie mogłem zasnąć ;)
Ten Orban niepotrzebny na końcu ale fakt faktem idę na film. W Wawie grają tylko w 3 kinach, Kinoteka, Luna i Kinokawiarnia w Falenicy :)
idź, warto ...Orban był przy myśli Alberta ...jak na wstępie pisałem ...mam pomieszanie myśli ;)
W Poznaniu tylko w jednym: Charlie Monroe (dana Malta). Fajne że na YT jest w wersji HD poprzedni film tego autora: Baraka
"o suwerenność Ojczyzny trzeba walczyć tak jak Victor Orban na Węgrzech"
Mądrzej. Dzięki węgierskim doświadczeniom. Zasługą Orbana jest to, że jest prekursorem.
Film jest mocno buddystyczny z tego względu nie podobał mi się np. fragment o posiadaniu broni. Zdjęcia były piękne, to fakt. Szczególny podziw bierze masowość produkcji mięsa.
Co znaczy mocno buddystyczny?
Chodzi mi o:
1 Tytuł
2 Sposób przedstawienia polegający na zataczaniu koła od tancerek i buddystów na początku do buddystów i tancerek na końcu
3 Poglądy religijne twórców muzyki do filmu
Nie pamiętam już czy te tancerki machały rękami na kształt koła.
http://www.amitaba.za.pl/budd_kolos.html
Takie było po prostu moje pierwsze wrażenie. Na film warto pójść. Jak najbardziej.
to może zwiastun taki jest ...generalnie film jest przekrojem świata ... są wszystkie wiary ...bardzo dobrze zrobiony, polecam
Tak, oglądałem film, wiem że są w nim wszystkie wiary ale jeśli jakąś widzi się długo na początku i na zakończenie to coś to sugeruje. Ja ze swojej strony polecam For Greater Glory: The True Story of Cristiada. Dla odmiany :]
zwłaszcza krowy ... chociaż kurczaki były niezłym wstępem...
Los każdego z nas, w każdej chwili, jest dokładnie taki, na jaki zasłużyliśmy sobie do tego momentu. Nic nowego, aczkolwiek dla wielu trudne do przyjęcia (wszak lokalizowanie winy, za własne niepowodzenia - poza sobą, to jeden z przewodnich motywów człowieka - nie tylko Polaka).
niby nic nowego, ale teza bardzo zakurzona ...warto ją odświeżyć
uniwersalne!
Dla mnie przyczyny są bardzo jasne: za dużo wódki, za mało myślenia...
za dużo tv, durnych sprzedajnych dziennikarzy, kiepskich polityków, zakichanych autorytetów za kasę ...
"człowiek zamienia się w robota, maszynkę do przetwarzania żywności, automat w fabryce" "Indoktrynacja" http://www.youtube.com/watch?v=ShZtvPSiqAM polecam filmik! robotyzacja życia w 100% jest realizowana
Panie Pośle, zgadzam się ze stwierdzeniem, że każdy ma w życiu to, na co zasługuje.
Jednocześnie życzę, aby każdy człowiek zasługiwał na wszystko, co najlepsze.
W końcu ....jesteśmy skazani na sukces !
oj p. Katarzyno jestem już wolnym człowiekiem, nie posłem ;) teraz mam czas chodzić do kina, coś napisać, ludzie są dla mnie jacyś milsi ...chyba jestem skazany na sukces razem z panią ;)
Tak, ja też z pewnością pójdę na ten film. I nie wiem czy nie bardziej niż jego krótki opis zachęciły mnie słowa mówiące o Klubie Filmowym w Gdyni :) Podzielam sentyment do takich miejsc...
nie wiem czy jeszcze będzie grany ten dokument ... życzę sukcesu w dotarciu do filmu, bo warto
zazdroszczę, nie mam czasu na kino, właśnie wysłąłem do Brukseli na konkurs propozycję projektu badawczego, tylko czy przebije się przez te biurokratyczne procedury?
czasami trzeba się oderwać od rzeczywistości kolego profesorze...albo do niej wrócić na poważnie
Dzięki powyższej recenzji zwróciłem uwagę na „Samsarę”. W samą porę, bo dzięki temu zdążyłem jeszcze na ostatni seans w gdańskim „Heliosie”. Wiem, że to rzecz ryzykowna zamieszczać komentarz w 10 dni po pojawieniu się artykułu. Ale trudno, film zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że zamieszczam parę własnych zdań na jego temat, nie bacząc czy je ktoś jeszcze przeczyta...
Mówienie, że „Samsara” jest filmem dokumentalnym jest pewnego rodzaju uproszczeniem. Istotnie, jest to zbiór obrazów zarejestrowanych bez udziału scenografa.
Ale sposób filmowania, montaż, dobór scen, muzyki – słowem, cała robota reżyserska wskazują, że mamy do czynienia z bardzo wyraźną kreacją artystyczną. To prawda, nie ma dialogów i nie ma scenariusza. Okazuje się jednak, że nie są one niezbędne by snuć filmową opowieść o upadku człowieka. Opowieść? Może bardziej odpowiednie byłoby słowo „przypowieść”?
Cóż więc mamy w tej przypowieści? Wędrówkę przez wieki i kontynenty. Patrzymy na ludy, które „dopiero co” gdzieś powstały, jak i cywilizacje, które dawno odeszły. Ślad w kamieniu, który po nich pozostał też okazuje się nie być wieczny. Obserwujemy jak powoli acz nieuchronnie traci wyrazistość rysunku, wietrzeje, zanika... Kołowrót zniszczeń i narodzin. I w tym wszystkim ludzie. Człowiek. Pnący się ku Bogu. Z kamiennych budowli wzniesionych na szczytach gór obserwujący i sławiący Dzieło Stworzenia.
Widzimy tych dawno odeszłych Herosów ducha. Znieruchomiałych, zaklętych w rysunku, rzeźbie... Ale są też i żywi. Widzimy ich in statu nascendi. Ukrytych pod smugami farby zdobiącej ciemne, afrykańskie twarze albo w ostrożnym stąpaniu zmęczonych nóg robotników wynoszących na plecach siarkę z wulkanicznej kopalni. Obraz olśniewa. Zamieramy w osłupieniu i zachwycie. Mówiąc sobie: „Boże, jak pięknym mnie uczyniłeś”.
I z drugiej strony mamy przerażającą współczesność cywilizacji pieniądza i konsumpcjonizmu...Ludną. Oszalałą w pędzie donikąd. Ludzi żrących jak wieprze, kopulujących, agresywnych. Ludzi hodowanych. W biurach przywodzących na myśl obozy pracy, w obozach zabawy i wypoczynku, w jednakowych segmentach sypialnych... Patrzymy z niedowierzaniem na kłębiące się tłumy zadając sobie pytanie: to my tak wyglądamy, to JA?!
I przychodzi westchnienie: „Boże, do czego doprowadziliśmy Twoje dzieło”.
Na pokazywaniu tej opozycji, wspaniałej przeszłości i upadłej teraźniejszości, zbudowany jest film.
Katastrofa opisana z niezwykłym rozmachem, pięknymi i zastanawiającymi obrazami.
To tyle? Niezupełnie, choć przecież wystarczyłoby. Niestety, film nie ogranicza się tylko do opisu upadku. Fricke pokazuje nam alternatywę dla szaleństwa tej cywilizacji jaka, zdaniem reżysera, istnieje w świecie buddyzmu. Spokój mnichów, codzienne ceremoniały przynoszące spokój umysłowi i zmysłom. Prostota życia, piękno natury. Jednak nie każdemu będzie odpowiadać ta propozycja życia poza czasem, powolnego „roztwarzania się” istnienia.
A więc z powrotem odwracamy spojrzenia ku naszemu światu. Gdzie są przyczyny upadku? Czy jest nadzieja? Fricke pokazuje nam przeludnione miasta, zakorkowane autostrady, tłumy na stokach narciarskich i w basenach... Czy rzeczywiście jest tak, że ilość przeszła w tak marną jakość? Film zdaje się właśnie na to wskazywać. To trochę słaba analiza. Albo taka scena: rodzina uzbrojona w broń automatyczną pozuje do zdjęcia. Ujęcie pośród sekwencji innych obrazów przedstawiających maszerujące wojska, zacięte twarze, gotowość do agresji. Że co?, że niby te zorganizowane armie biorą początek w naszej biologicznej, i karmionej od dzieciństwa drapieżności? Tu znowu mam wątpliwości czy to istotnie tak jest, i czy to myśl dostatecznie dojrzała by ją poprzez film milionom ludzi rozgłaszać?
Opis współczesnej rzeczywistości zdaje się być kompletny. Widzimy ludzi jedzących, bawiących się, odpoczywających, pracujących, itd. Po namyśle jednak stwierdzamy, że czegoś brakuje. A gdzie banki, giełda, politycy, kancelarie prawne, związki zawodowe, partie polityczne...? Gdzie są, by użyć określenia z „Defendora” - „kapitanowie przemysłu”? Słowem gdzie te miejsca, którym zwykliśmy przypisywać rolę sprawczą wielu istotnych wydarzeń. W warstwie intelektualnej film jest dziwnie słaby. Ilekroć próbuje dać jakąś odpowiedź, to jest ona niepełna i budzi wątpliwości. Znamy to, wokół nas pełno ludzi zagubionych we współczesnym, trudnym do zaakceptowania i zrozumienia świecie. Dla nich jedynym remedium na pojawiające się uczucie bezsilnej złości jest zamknięcie się w odruchowym, emocjonalnym – PRECZ! „Precz z polityką, nie chcę nawet o tym myśleć, dajcie mi święty spokój...” Wydaje się, że Ron Fricke, reżyser „Samsary” kieruje się podobnym odruchem. Odchodzi w świat buddyjskiej nirwany pozostawiając nas, byśmy sami sobie radzili z naszym światem dogorywającym w konwulsjach.
Pomimo powyższych zastrzeżeń, to dobry, mocny obraz. Aż chciałoby się posiadać go w domowej filmotece. W takim jednak wypadku konieczny duży, dobry telewizor by smakować detale obrazu i, najważniejsze, kinowy reżim zachowania: półtorej godziny skupienia bez rozmów, chipsów i telefonów... Ja miałem nieszczęście siedzieć w kinie w pobliżu rodzinki, która na salę kinową najwyraźniej przeniosła się wprost sprzed telewizora we własnym domu. Próba zwrócenia im uwagi została potraktowana jako atak na wolność osobistą. Pomimo całej irytacji było to jednak doświadczenie wzbogacające odbiór filmu. Bo oto grupa małpiszonów z amerykańskiego McDonalda, uzbrojona we frytki, colę i tępe wyrazy twarzy spojrzała nagle w stronę ciemnej sali kinowej i zobaczyła swoje odbicie. Spojrzenia przesunęły się po sobie i po chwili wszystko ruszyło dalej. Tylko mnie zrobiła się w głowie „stopklatka” i trwam w zdumieniu nad tą chwilą. Gogolowskie „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie” zawisło w powietrzu jak groźne memento...