JEDWABNE - ZBRODNIA GESTAPO
Igo Cyprian Pogonowski
Sprawa Jedwabnego nie jest zwyczajnym oszczerstwem. Nie chodzi w niej o to, że kilka osób mając nieuzasadniony żal do swoich polskich sąsiadów bądź Polaków w ogóle – oczernia ich. Nie chodzi o to, by Jan Tomasz Gross zarobił na antypolskich resentymentach diaspory żydowskiej, sprzedając im swoją książkę. Być może również szkalowanie Polaków na forum międzynarodowym nie jest tu celem. Całe to działanie jest najprawdopodobniej elementem zaplanowanej i szeroko zakrojonej akcji socjotechnicznej, mającej na celu wpędzenie Polaków w poczucie winy wobec narodu żydowskiego.
Po co miałoby to być robione? Chodzi o to, że osoba, która ma poczucie winy wobec kogoś jest mniej skłonna bronić swoich racji w sporze z tym kimś, komu (w swojej opinii) wyrządziła krzywdę (tzw. „pedagogika winy”/”pedagogika wstydu”, jednym z narzędzi jest tu m. in. w film „Pokłosie”). O jaki spór może chodzić? WYKŁAD PROF. IGO CYPRIANA POGONOWSKIEGO (http://www.youtube.com/watch?v=7xG_Qdq8vvk&feature)
Mord w Jedwabnem niekiedy bywa uzasadniany jako „słuszny odwet” polskiej ludności, która pamiętała zachowanie „sąsiadów” po 17.IX.1939 (polecam publikację prof. Krzysztofa Jasiewicza „Rzeczywistość sowiecka 1939-1941 w świadectwach polskich Żydów”).
To bardzo poważny błąd. Jaki sens dla poznania prawdy o tym zdarzeniu ma usprawiedliwianie potencjalnych motywów kogoś, kto zbrodni się nie dopuścił – a mając okazję – dopuścić się nie chciał i był raczej – ofiarą – raz przemocy okupanta, drugi raz – stalinowskiego aparatu represji i istnieje duża szansa, że dochodzenie i proces miały podtekst nienawiści na tle etnicznym, ale skierowanym w niespodziewaną dla Grossa i polskich tumanów stronę, a trzeci raz – współcześnie – jest ofiarą kampanii oszczerstw, zdradzoną przez osobę pełniącą funkcje prezydenta III RP?
Co zapomniano Polakom powiedzieć o procesie łomżyńskim?
Zbrodnia w Jedwabnem (10 lipca 1941 r.) została objęta postępowaniem dochodzeniowym w lutym 1948 roku. Postępowanie to, w sprawie ‚zbrodniczej działalności mieszkańców Jedwabnego’ prowadził Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży, tzw. ‚bezpieka’, w czasach, w których UBP od góry do dołu sterowane oraz kontrolowane było przez funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego. Nikt więc nie może zarzucić wynikom śledztwa, że w jakikolwiek sposób podlegały naciskom zmierzającym do wybielania Polaków, a wprost przeciwnie, po zakończeniu śledztwa, przed sądem, wielu oskarżonych i świadków zeznawało, że różnymi, nieraz okrutnymi metodami, zmuszano ich do składania nieprawdziwych zeznań i przyznawania się do winy, czego zresztą komunistyczny sąd pod uwagę nie wziął.
Sąd Okręgowy w Łomży rozpatrywał tę sprawę w dniach 16-17 maja 1949 roku. W procesie na ławie oskarżonych zasiadły 22 osoby, z czego 12 skazano za to, że ‚idąc na rękę władzy państwa niemieckiego brali udział w ujęciu około 1200 osób narodowości żydowskiej, które to osoby przez Niemców zostały masowo spalone w stodole Bronisława Śleszyńskiego.’, pozostałych oskarżonych uniewinniono. Spośród tych dwunastu, w procesach odwoławczych uniewinniono jeszcze dwie osoby, czyli łącznie stalinowska i żydokomunistyczna sprawiedliwość wymierzyła wysokie kary dziesięciu oskarżonym.
Zauważyć trzeba, że oskarżenia i kary uniknął właściwy winny i wspólnik Niemców, kolaborant Marian Karolak, który z Jedwabnem wspólnego miał tylko tyle, że zaraz po zajęciu przez Niemców Jedwabnego został przywieziony ze Śląska i mianowany niemieckim burmistrzem, skupiając podobnych mu ludzi w podlegającym administracji niemieckiej Zarządzie Miasta. To przede wszystkim on i jego ludzie poszli na pełną współpracę z Niemcami, będąc głównymi wykonawcami niemieckiego planu zagłady jedwabińskich Żydów. Zbrodniarz, kolaborant, nie został odnaleziony, w 1949 r. twierdziło się, że zmarł, choć jak sugeruje J.T. Gross, przeżył.
Skazanymi zaś zostali:
– drugi współpracujący z Niemcami w dokonywaniu zbrodni (jak określono to w wyroku: ‚którego działanie uznać należało za pozbawione cech przymusu’, (a jest to jedyna osoba, której postawiono w oskarżeniach Sądu i na podstawie zeznań udowodniono zarzut dobrowolnego, sprawczego udziału w zbrodni), folksdojcz ze Śląska [1] Karol Bardoń (urodził się pod Cieszynem) , skazany przez Sąd na karę śmierci, której zresztą nie wykonano, w związku z bierutowskim aktem łaski zmieniającym karę śmieci na 15 lat więzienia. W aktach sprawy znajdują się cytowane w uzasadnieniu wyroku zeznania: ‚W dniu krytycznym był zaopatrzony w karabin na zbiórce (św. Józef Grądowski).’ ‚Bardoń tegoż dnia zajęty był cały czas (św. Sokołowska).’ ‚Bardoń zażądał od Niebrzydowskiego [nafty?] do podpalenia stodoły Śleszyńskiego, i takową otrzymał, a więc użył do podpalenia stodoły.’
Za winnych tego, że ‚na rozkaz Niemców wzięli udział w morderstwie około 700 osób narodowości żydowskiej przez doprowadzenie do stodoły, którą podpalono’ Sąd uznał 4 osoby:
[2] Jerzego Laudańskiego pracownika posterunku niemieckiej żandarmerii w Jedwabnem (uwaga redakcji: „praca” na posterunku sprowadzała się w przypadku J. Laudańskiego do … czyszczenia butów żandarmów – o czym sam J. Laudański, wówczas pomocnik szewca, mówi w wywiadzie, którego obejrzenie gorąco polecamy)? a więc będącego na służbie niemieckiej (na rozprawie nie przyznał się do winy, ‚na rynek przyszedł razem z Kalinowskim’, ‚O Laudańskim mówią [Żydzi]Eliasz Grądowski, Abram Boruszczak i Szmul Wasersztejn’ oskarżając go o mord, Sąd uznał ich za niewiarygodnych, J. Laudański: ‚Zeznanie podpisałem pod presją, bo mnie bito i katowano, ale w rzeczywistości tak nie było; to, co powiedziałem było wymuszone, bo powiedziano mi: ‚), i skazał na 15 lat pozbawienia wolności, oraz:
[3] Zygmunta Laudańskiego, jego brata (na rozprawie nie przyznał się do winy, ‚św. Borawska i Chrzanowska mówią, iż oskarżonego ściągali Niemcy na rynek, a później stamtąd uciekł’, ‚uciekł w trakcie pędzenia Żydów do stodoły’, Z. Laudański: ‚Żyluka nie widziałem na rynku, a zeznawałem na niego pod presją‚) (p.e.1984: Szczegółowy opis sprawy Z. Laudańskiego pozwala zorientować się, jak całe postępowanie i proces miały się do sprawiedliwości i uczciwości.),
[4] Bolesława Ramotowskiego (przyznał się, że pilnował Żydów na rynku i do pędzenia Żydów do stodoły Śleszyńskiego, ‚Św. Grądzka i Jarnutowska mówią, że oskarżony zostały na rynek zabrany przez Niemców’, B. Ramotowski: ‚Na zeznaniach zmuszony byłem mówić i na inne osoby, bo byłem bardzo bity‚ ), i
[5] Władysława Miciurę pracownika posterunku niemieckiej żandarmerii w Jedwabnem (na rozprawie nie przyznał się do winy, ‚w pierwszej linii podlegał werbunkowi do akcji przeciwko Żydom’, W. Miciura: ‚Na zeznaniach mówiłem to, co chcieli, bo nie chciałem, żeby mi zdrowie odebrali’), i wymierzył wszystkim karę po 12 lat więzienia.
Za winnych tego, że ‚idąc na rękę Niemcom na rozkaz ujęli pierwsze co do rangi trzy osoby narodowości żydowskiej i doprowadzili na miejsce zbiórki’ Sąd uznał:
[6] Stanisława Zejera (‚na rozprawie wyjaśnił, że gestapowiec kazał mu prowadzić 2-ch Żydów, których on początkowo wziął, ale w drodze puścił’, dodając w przesłuchaniach ‚a potem uciekłem do domu’, św. Marian Rutkowski: ‚Wiem, że Zejer był podczas śledztwa bity i maltretowany’) i
[7] Czesława Lipińskiego (podczas rozprawy zaprzeczył udziału w przestępstwie, ‚Jego świadkowie jak Rybicka, Lipińska /?/, Dolewski zeznali, iż oskarżony zabrany był przymusowo, a potem uciekł’, Natalia Rybicka: ‚Józefa Sielawę oraz oskarżonego Czesława Lipińskiego zabrał z domów niemiecki żandarm.’, widziała to św. Alina Żukowska, Cz. Lipiński:.’Na zeznaniach mówiłem tak, jak ode mnie żądli, bo byłem bardzo bity.‚), skazując ich na 10 lat pozbawienia wolności.
Za winnych tego, że ‚działali na rozkaz na szkodę osób cywilnych narodowości żydowskiej przez pilnowanie ich na miejscu zbiórki’ Sąd uznał 5 osób:
[8] Władysława Dąbrowskiego (na rozprawie nie przyznał się do winy, ‚Oskarżony zeznał, że nie chciał iść i Niemcy przez uderzenie w twarz zmusili go do pójścia.’, ‚ z nakazu niemieckiego, popartego zastosowaniem przymusu fizycznego /uderzenie pistoletem po głowie i dłonią w twarz, od ciosu stracił ząb/ udał się na rynek, aby pilnować ludność żydowską’, w śledztwie ‚przyznał się do pilnowania Żydów przez dwie godziny’, ‚treść zeznań złożonych w czasie postępowania przygotowawczego została na nim wymuszona biciem.’, znamienna jest tu uwaga Sądu, ‚że w pierwszym stadium postępowania Niemców, polegającym na dokonaniu zbiórki Żydów – mógł oskarżony nie przewidzieć dalszych wypadków, jakimi były spalenie i rozstrzeliwanie Żydów na cmentarzu.’),
[9] Feliksa Tarnackiego (oskarżony przyznał się na rozprawie do pilnowania Żydów na rynku przez 15 minut – skąd następnie uciekł., ‚Świadkowie odwodowi Walczyński, Wacław Krystowczyk i Przestrzelski zeznali, iż oskarżony w czasie krytycznym wyjechał rowerem z Jedwabnego.’, w późniejszym procesie uniewinniony)
[10] Romana Górskiego (oskarżony przyznał się na rozprawie do pilnowania Żydów na rynku przez 15 minut, ‚Świadkowie [?]ska, Borawska, Mroczkowska zeznały, że Niemcy zabrali oskarżonego na rynek przemocą.’, R. Górski: ‚Na zeznaniach byłem bardzo bity i tak mówiłem pod wpływem bólu‚),
[11] Antoniego Niebrzydowskiego (na rozprawie wyparł się udziału w przestępstwie – przyznał jedynie, że jako magazynier nafty z czasów sowieckich – wydał Bardoniowi na żądanie naftę w ilości 8 litrów.) i
[12] Józefa Żyluka (na rozprawie do winy się nie przyznał i wyjaśnił, że wziął z młyna Żyda, którego następnie wypuścił w drodze. W czasie śledztwa zeznał, ‚że Żyda puścił na szosie, skąd on sam poszedł na rynek.’, i że ‚po tym udał się do domu i widział jak prowadzili Żydów do stodoły Śleszyńskiego.’, uzupełnia to zapis: ‚W dochodzeniu nie mówił oskarżony, iżby chodziło tu o Zdrojewicza; tą ostatnią okoliczność zeznali świadkowie odwodowi: Brzeczko i Długołęcki.’, w późniejszym procesie uniewinniony), skazując wszystkich na 8 lat więzienia.
Uzasadnienie tego wyroku wskazuje na następujące okoliczności zbrodni: ‚W morderstwie tym wzięli udział Niemcy w liczbie kilkudziesięciu (św. J. Sokołowska) w tym samych gestapowców 68 i miejscowa ludność, która do działania została wciągnięta przemocą. Żydzi zostali zgromadzeni na placu, skąd po wielu ekscesach, jak noszenie pomnika Lenina, odprowadzono ich na cmentarz, gdzie wielu rozstrzelano i do stodoły Śleszyńskiego, gdzie ich podpalono. Miejscowa ludność, a więc w tej liczbie i oskarżeni wzięci byli do udziału pod terrorem, jak to widać ze wszystkich wyjaśnień oskarżonych, gdziekolwiek by były one składane i z zeznań świadków oskarżenia i odwodowych. Przemoc zastosowana przez Niemców do oskarżonych wypływa w niewielkiej ilości w jakiej w tym dniu krytycznym zjawili się w Jedwabnem i z faktu, że Żydów należało wyciągać z mieszkań na plac zbiórki, czego sami Niemcy nie mogli dokonać ze względu na stosunkowo małą ich ilość.’ Uzasadnienie to jest jednoznacznym i wyraźnym przyznaniem, że Niemcy sterroryzowali Polaków i zmusili do udziału w zaplanowanej przez nich zbrodni. W kategoriach prawnych orzeczenie ich winy i skazanie na wieloletnie pozbawienie wolności jest niedopuszczalne, całkowicie pozaprawne, a tak właśnie Sąd ten zawyrokował.
Fakty wymuszania zeznań Sąd skwitował stwierdzeniem: ‚Niektórzy z oskarżonych na swoje usprawiedliwienie podawali, że byli bici w Urzędzie Bezp. i dlatego zeznania składali pod presją. Ponieważ wielu oskarżonych badanych było równocześnie w Prokuraturze i zeznania tutaj złożone pokrywają się z zeznaniami w U.B., przeto zarzut składania przez oskarżonych zeznań pod presją – należy odrzucić, a to co zeznali w U.B. i Prokuraturze za prawdę uznać.’ A to znów naruszenie fundamentalnych zasad prawnych, nakazujących, by w niepewności (a tu niemal wszystkie oświadczenia skazanych fakt wymuszania zeznań potwierdzały) rozstrzygać na korzyść oskarżonego.
Sąd wyłączył ze sprawy pozasądowe oświadczenie Szmula Wasersztajna, określił niewiarygodnymi zeznania św. Henryka Krystowczyka (agenta NKWD, który uciekł wcześnie z Jedwabnego, w obawie przed represjami, i świadkiem zdarzeń nie był), zeznający Żydzi Eliasz Grądkowski (deportowany wówczas wgłąb Rosji) i Boruszczak (nie był mieszkańcem Jedwabnego) świadkami zbrodni również nie byli, więc ich informacje ‚z powyższych względów [należy] traktować jako dowód uzupełniający, przyjmując iż świadkowie ci posiadali jedynie informacje o oskarżonych osobach.’ Jak wiadomo Jan Tomasz Gross swój skandaliczny paszkwil ‚Sąsiedzi’ oparł niemal całkowicie na informacjach pochodzących z tych właśnie źródeł. Zaznaczyć tu trzeba, że ci wszyscy, w czasie mordu w Jedwabnem nieobecni, złożyli najbardziej szkalujące Polaków ‚informacje’, oświadczenia i ‚zeznania’.
Sąd operując liczbami, dotyczącymi Żydów, ofiar zbrodni, w kilku miejscach przytaczał sprzeczne dane, nie poparte jakimikolwiek dowodami, podając je przede wszystkim na podstawie żydowskich materiałów propagandowych oczerniających Polaków, wielokrotnie wyolbrzymiających rozmiary zbrodni, w których liczbę ofiar podawało się od 1200, do nawet kilku tysięcy, co pewnie wymagałoby zbudowania specjalnie dla nich największej w świecie stodoły.
W śledztwie badano sprawy dotyczące kilkudziesięciu (przynajmniej 90) Polaków podejrzanych (nie mylić z oskarżonymi i uznanymi za winnych) o udział w zbrodni, ostatecznie stawiając zarzuty wobec 22 osób, z czego dwunastu uznał za winnych, w tym jednego folksdojcza, ‚którego działanie uznać należało za pozbawione cech przymusu’. Wiadomo dzisiaj, że o podobne jak tych jedenastu (a po późniejszych 2 uniewinnieniach tylko dziewięciu) ‚przestępstwo’ można byłoby jeszcze podejrzewać przynajmniej dwadzieścia innych osób narodowości polskiej (liczbę ogólną osób narodowości polskiej uczestniczących w tej zbrodni o nieustalonym przez Sąd stopniu odpowiedzialności ocenia się na 20 do 30), a mniejsza liczba oskarżonych była wynikiem niezidentyfikowania wielu podejrzanych (duża ich część nie była ‚sąsiadami’, mieszkańcami Jedwabnego, np. chłopi z okolicznych miejscowości), ich nieuchwytności (np. Józef Sobuta [zastępca, czy sekretarz burmistrza Karolaka, ale jak twierdził później w magistracie ‚wykonywał tylko prace dorywcze’, w późniejszym śledztwie św. Julian Sokołowski zeznał: ‚Sobuta w tym czasie pomagał niemieckim żandarmom w spędzaniu Żydów na rynek’, ‚koło stodoły byli tylko przeważnie sami Polacy, którymi dowodził ob. Sobuta’, św. Józef Grądowski: ‚ przy stodole obecny był cały zarząd magistratu’, w 1953 r. a potem w 1954 r. Sąd w Białymstoku nie uznał zarzutów stawianych konkretnie Józefowi Sobucie i go uniewinnił] przebywał w szpitalu psychiatrycznym), nie ujęto wspomnianego Mariana Karolaka oraz Czesława Laceicza, Jerzego Tarnackiego [w czasie wojny i mordu służył w jedwabińskiej żandarmerii niemieckiej, ukrywał się do 1952 r., późniejszy informator UB ‚Ujawniony’], Juliusza Szmidta, Józefa Wasilewskiego, Jerzego Niebrzydowskiego, Michała Trzaski, Wacława i Mieczysława Borowiuków), bądź zgon (nie żyli już:. Stanisław Sokołowski, Eugeniusz Kalinowski, Józef Kobrzyniecki, Bolesław Rogalski, Władysław Modzelewski i Bronisław Śleszyński).
Przeprowadzone w latach 1948-1949 postępowanie w ewidentny sposób wskazuje na to, że jego celem było uzasadnienie tego, iż to Polacy byli sprawcami zbrodni w Jedwabnem, bez względu na wymowę faktów. Widać wyraźnie, że nie podjęto skutecznych starań, by wyjaśnić sprawstwo niemieckie, znaleźć i ustalić odpowiedzialnych po tej stronie, mimo iż niezaprzeczalnym faktem jest, że była to zbrodnia dokonana przez Niemców na polskich obywatelach narodowości żydowskiej, nie zapominając o kilku Polakach, którzy spaleni zostali również w stodole Śleszyńskiego. Polacy uznani ‚na siłę’ winnymi zbrodni, zostali skazani. Spośród kilkudziesięciu przynajmniej Niemców, którzy zaplanowali, zorganizowali i zrealizowali ten bestialski mord, do dzisiejszego dnia nie został oskarżony i skazany żaden z tych Niemców.
Jeśli w kontekście faktów związanych z przebiegiem oraz wynikami śledztwa i procesu łomżyńskiego jakiś ‚Polak’ identyfikuje się z ‚Polakami’ odpowiedzialnymi za niewymuszone, bądź wynikającej ze służby Niemcom podległości sprawstwo zbrodni, tj. folksdojczami (np. Karol Boroń), funkcjonariuszami i pracownikami niemieckiej żandarmerii (np. Jerzy Tarnacki, Jerzy Laudański, Władysław Miciura), czy, będącymi na usługach niemieckich kolaborantami (niemiecki Zarząd Miasta z głównym współwinnym, współorganizatorem mordu, burmistrzem Marianem Karolakiem i jego pomocnikami, np. Józefem Sobutą), to nie ja! Ja raczej opowiadam się za prawdziwymi Polakami, którzy mieli to nieszczęście, że zostali przez Niemców i ich pomocników sterroryzowani, wyposażeni w kije i pałki oraz zmuszeni do dozorowania i konwojowania Żydów. A najbardziej za tymi, którzy w tych tragicznych chwilach znaleźli okoliczności i sposoby, aby uchronić od śmierci kilka istnień ludzkich, czego przykłady są udokumentowane. Dlatego Panie Redaktorze Miecugow, jeśli mogę coś poradzić, niech pan bije się w piersi raczej za Niemców i ich pomocników, niż za Polaków.
‚Sprawców’ osądzono i ukarano. Od 1949 do 2000 roku właściwie nie zrobiono większych postępów w rozpoznawaniu okoliczności mordu w Jedwabnem. Impulsem do podjęcia takich działań niewątpliwie były prowokacyjne kłamstwa i oszczerstwa J.T. Grossa. IPN wdrożył więc dochodzenie, którego kierownictwo powierzył prokuratorowi Ignatiewowi.
Jak UB katowało świadków podczas dochodzenia w sprawie Jedwabnego i jak wyglądał proces w Łomży – sprawa Z. Laudańskiego.
(fragment tekstu Wiesława Wielopolskiego, W Jedwabnem Laudańskiego gnali gestapowcy, Tygodnik Głos NR 27 (884) 7 lipca 2001 za Wiadomości Piskie)
(…)Wkrótce do Jedwabnego zjechało UB. Nabrali ludzi na samochody i zawieźli do Łomży. Tam tak zaczęli ich tłuc, że podpisywali co tylko bijący chcieli. (Podkr. moje – WK.) Sielawina i Kalinowska, które nie umiały pisać ani czytać, „podpisywały” krzyżykami wszystkie protokoły, które im podsuwano. Niebrzydowskiego, który za pierwszych Sowietów pracował w MTS, zaczęli tłuc w pięty, żeby podpisał, że widział Laudańskich przy pędzeniu i paleniu Żydów w stodole. Chłop nie wytrzymał i podpisał. Przez długi czas nie mógł chodzić.
W łapach UB
Wreszcie przyszedł czas i na Zygmunta. Przesłuchania odbywały się według schematu: zaciemniony pokój, śledczy za biurkiem i ciągle te same pytania – kogo widział przy mordowaniu Żydów?
Próbował uczciwie wyjaśniać, że przy tym nie był i nikogo nie mógł widzieć. Wtedy śledczy naciskał przycisk na biurku, gasło światło, a z sąsiedniego pomieszczenia wpadało trzech rosłych ubowców. Jedno uderzenie wystarczało, by leżał na podłodze. Leżącego kopali, gdzie popadło: po głowie, brzuchu, nerkach – nie wybierali. Gdy starał się osłaniać głowę – dostawał w genitalia, gdy chronił przyrodzenie – kopali w głowę, gdy mdlał – cucili wodą i znów bili. Po takiej „obróbce” mówił właściwie wszystko co chcieli. Starał się jednak podawać nazwiska tych, którzy byli poza zasięgiem UB albo nie żyli. (Podkr. moje – WK.)
Na początek wymienił Karolaka, niemieckiego burmistrza w Jedwabnem – wyśmieli go. Podał nazwisko Kalinowskiego i Kurzeniowskiego, bo doszły go słuchy, że nie żyją. Zmusili go do wymienienia nazwiska Mariana Żyluka, jednak później został on przed sądem uniewinniony (okazało się, że gdy Niemcy mordowali Żydów, siedział w areszcie na posterunku żandarmerii w Jedwabnem).
Przy podpisywaniu protokołu śledczy dopisał, że w czasie przesłuchania nie stosowano przymusu fizycznego. Laudański gwałtownie zaprotestował. Śledczy nie ponaglał. Znów nacisnął przycisk na biurku, znów zgasło światło i wpadało trzech ubeckich opryszków. Cios w głowę, podłoga, kopy ubeckimi butami, ból, utrata świadomości. Nie chciał umierać w katuszach, jakie zadawali mu żydowscy oficerowie UB. (Podkr. moje – WK.) Liczył, że przed niezawisłym sądem dojdzie prawdy i sprawiedliwości.
„Ludowa” sprawiedliwość
Sędziemu poskarżył się już w pierwszym dniu procesu. Opowiedział jak go bito, jak wymuszano zeznania i dyktowano co ma powiedzieć. (Podkr. moje – WK.)
„Niezawisły” sąd ze zrozumieniem wysłuchał podsądnego, po czym zwracając się bezpośrednio do Zygmunta sędzia zapytał, czy dysponuje on… zaświadczeniem lekarskim potwierdzającym doznane urazy.
Takiego chwytu Laudański nie przewidział.
W czasie procesu nie zeznawał żaden obiektywny świadek. O tym, że pani Marianna Supraska zeznała w śledztwie, że Laudańskiego gestapowcy gnali razem z Żydami, dowiedział się z publikacji profesora Tomasza Strzembosza w „Rzeczpospolitej” z 31 marca 2001 roku.
Na sali sądowej ze zdumieniem oglądał zeznających. Henryk Krystowczyk, jeden ze wspomnianych czterech braci, zeznał że na czas pogromu wrócił akurat z Wołkowyska i ukrywając się u swego stryjecznego brata Wacława przy ulicy Przestrzelskiej, widział przez dziurę w dachu, jak Zygmunt wraz ze swym ojcem Czesławem Laudańskim pędzili Żydów „piaszczystym gościńcem” do stodoły Śleszyńskiego. W dokładnym rozpoznaniu Laudańskich nie przeszkadzała mu ani dwustumetrowa odległość, ani rosnące na tej przestrzeni drzewa i zarośla, które – jak to w lipcu bywa – pokryte były obfitym listowiem. Jak rozpoznał Czesława Laudańskiego, ojca Zygmunta, który w tym czasie z niedowładem nóg leżał w łóżku? Pozostało to jego tajemnicą… jak również sądu, który tym bredniom dał wiarę.
Zaprzeczenia na nic się nie zdały. Sensownych wyjaśnień, jak chociażby Wacława Krystowczyka, stryjecznego brata świadka i jednocześnie właściciela domu, z którego jakoby wspólnie mieli widzieć Laudańskich, sąd nie brał pod uwagę. Wacław zdecydowanie zaprzeczył obecności Henryka w swoim domu, jak również wykluczył możliwość ukrywania się tam brata bez wiedzy gospodarza. Dementował tym samym kłamstwo o wspólnej obserwacji przez dziurę w dachu.
(…)
Haniebny list prezydenta odczytany w Jedwabnem
Uczestnicy
uroczystości upamiętniającej
- rocznicę mordu w Jedwabnem
Szanowni Państwo!
Łączę się w zadumie i modlitwie ze wszystkimi zgromadzonymi podczas uroczystości odbywających się w siedemdziesiątą rocznicę mordu w Jedwabnem.
W tym właśnie miejscu, 10 lipca 1941 roku, żydowscy mieszkańcy Jedwabnego i okolicznych miejscowości zostali w okrutny sposób pozbawieni życia. Zginęli mężczyźni, kobiety i dzieci, starzy i młodzi. Ocaleli tylko nieliczni, którym w porę udało się zbiec. Zginęli – spaleni żywcem – niemal wszyscy żydowscy obywatele Jedwabnego. Ich krzyk trwogi, dobywający się z płonącej stodoły, mimo upływu dziesięcioleci nie milknie.
Chociaż sprawcy tej zbrodni zostali zaraz po wojnie osądzeni, dopiero dziesięć lat temu pełen obraz tej tragedii dotarł do świadomości i sumień milionów Polaków. Wielu ludziom trudno było uwierzyć, że ten odrażający mord został popełniony polskimi rękami. Potwierdzają to jednak badania i publikacje historyków, jak również śledztwo przeprowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej.
Zbrodnia ta wydarzyła się w nieludzkich czasach II wojny światowej, gdy nie było tutaj państwa polskiego, zniszczonego agresją dwóch totalitaryzmów we wrześniu 1939 roku. Wojna, straszliwa II wojna światowa, podczas której także Polacy byli bezwzględnie wyniszczani i prześladowani, wyjaśnia okoliczności tej zbrodni, ale jej w żadnym stopniu nie usprawiedliwia.
Dlatego, właśnie jako Polak i Prezydent Rzeczypospolitej, z uznaniem wspominam postawę mojego poprzednika, Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który przemawiając przed dziesięciu laty tu w Jedwabnem, znalazł w sobie wystarczająco dużo siły, by w imieniu swoim oraz – jak się wyraził – tych Polaków „których sumienie jest poruszone tamtą zbrodnią”, przeprosić za ten mord. Nazwał on wówczas sprawców tej zbrodni po imieniu: określił ich jako „winnych wobec Rzeczypospolitej, wobec jej wielkiej historii i wspaniałych tradycji”.
Tak, ci ludzie sprzeniewierzyli się Rzeczypospolitej. Podnieśli rękę na swoich żydowskich współobywateli. W tej stodole w Jedwabnem sprawcy tych zdarzeń, sami tego nie rozumiejąc, podpalili także wielowiekowe ideały Rzeczypospolitej, dumną tradycję kraju, który nazywano kiedyś w Europie państwem bez stosów.
Mieszkańcy Jedwabnego, obywatele polscy narodowości żydowskiej spłonęli w tej stodole zapędzeni do niej przez swych polskich sąsiadów. Zginęli – za przyzwoleniem okupanta – bo byli Żydami. (ten fragment jest wyjątkowo haniebny i oszczerczy – p.e.1984)
Odczuwamy do dziś ból i wstyd z powodu tego co się wtedy stało.
Z szacunkiem i wdzięcznością myślimy równocześnie o tych Polkach i Polakach, którzy w tym straszliwym piekle wojny i zniszczenia nieśli pomoc Żydom. Również tu, na Podlasiu. Ci ludzie nie dali się sterroryzować karą śmierci wymierzaną przez Niemców za pomoc okazywaną żydowskim współobywatelom. Ratowali ich udzielając im pomocy i schronienia. Wielu, niekiedy całe rodziny, zapłaciły za to najwyższą cenę.
Szanowni Państwo,
Jedwabne to nie tylko nazwa symbolizująca dramatyczne wydarzenia z czasów II wojny światowej. To także ważny znak w zbiorowej świadomości i pamięci Polaków. Naród ofiar musiał uznać tę niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą. Długo trwało, zanim zrozumieliśmy, że przyznanie się do tej winy nie przekreśla polskiej martyrologii i polskiego bohaterstwa w walce z niemieckim i sowieckim okupantem. Że nie oznacza relatywizacji win i wywrócenia proporcji w ocenie historycznych zasług i grzechów.
Urząd Prezydenta Rzeczypospolitej od początku wspierał ten trudny proces. Chylę czoła przed wysiłkiem, jaki dla oczyszczenia historycznej pamięci i przywrócenia dobrych relacji między Polakami i Żydami podjęli wszyscy moi poprzednicy. Przywrócili oni stosunkom polsko – żydowskim wymiar, jaki powinny mieć relacje między narodami zamieszkującymi tę samą ziemię.
Dziś w siedemdziesiątą rocznicę mordu w Jedwabnem nie sposób jednak nie myśleć przede wszystkim o samotności, przerażeniu i cierpieniu jego ofiar. Opłakujemy je również teraz, po siedemdziesięciu latach. Chcemy – wraz z dzisiejszymi mieszkańcami Jedwabnego – do końca zrozumieć wymowę tego, co się wtedy stało, oraz uświadomić sobie to, co dziś musi zostać w nas ocalone jako pamięć, przestroga, zobowiązanie.
Wtedy nie było tu Rzeczypospolitej. Ale dziś ona jest. Jest i słyszy skargę, niegasnący krzyk swoich żydowskich obywateli. Dziś – w Jej imieniu – oddaję cześć ich cierpieniom. I raz jeszcze proszę ich o przebaczenie.
Bronisław Komorowski
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
Poszukiwany Hermann Schaper
Marszrutę morderców z SS latem 1941 roku można zrekonstruować: w końcu czerwca Wizna, 5 lipca Wąsosz, 7 lipca Radziłów, 10 lipca Jedwabne, w sierpniu (bez dokładnej daty) Łomża, około 22 sierpnia Tykocin, 4 września Rutki
Nazwisko poszukiwanego: Hermann Schaper. Ostatnie miejsce zamieszkania: nieznane. Być może Lüneburg lub Lüdenscheid w Niemczech. W każdym razie coś na Lü… Tak twierdzi świadek, który rozmawiał z nim w roku 1979. Jednak 22 lata temu gubią się ślady tego człowieka. Kto może znać jego dalsze losy?
Przypuszczalnie nie żyje. Już wtedy bowiem był przewlekle chory, cierpiał na prostatę. A może jednak żyje. Pacjenci chorzy na prostatę dożywają niekiedy sędziwego wieku. Gdyby jeszcze żył, to niedawno, 12 sierpnia, obchodziłby swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Miejsce urodzenia: Strasburg w Alzacji, w roku 1911 należący do Rzeszy Niemieckiej, od roku 1919 do Republiki Francuskiej.
Etat Civil de Strassbourg, który w zasadzie powinien aż do śmierci prowadzić rejestr osobowy wszystkich urodzonych w mieście, nie odnotował jego zgonu. Wszelako zdarza się, że niemieckie urzędy stanu cywilnego nie wysyłają do miejsca urodzenia kopii aktu zgonu niemieckich Alzatczyków urodzonych przed pierwszą wojną światową, mimo że przepisy tego wymagają. Urzędy stanu cywilnego w Lüneburgu koło Hamburga i Lüdenscheid na obrzeżach Zagłębia Ruhry również nie potrafią pomóc. W spisie abonentów niemieckiej telekomunikacji figuruje 34 Hermannów Schaperów. W 31 wypadkach pomyłka, w trzech pozostałych od tygodni nikt nie podnosi słuchawki. Natomiast pod nazwiskiem Schaper niemiecka książka telefoniczna wymienia 3421 abonentów, kilku z nich może być spokrewnionych z poszukiwanym.
Akta Hauptsturmführera
Schaperem interesuje się obecnie kilku polskich historyków z Instytutu Pamięci Narodowej. Może wkrótce zainteresuje się nim też prokuratura, gdy otrzyma raport historyków badających archiwa w celu wyjaśnienia zbrodni wojennych popełnionych we wschodniej Polsce. Jeden z nich natrafił na akta Hauptsturmführera Schapera. Dotychczasowe materiały archiwalne, które obejmują zarówno dokumenty urzędowe, jak i zeznania świadków wskazują, że Schaper prawdopodobnie kierował „akcją likwidacji Żydów” w Jedwabnem.
10 lipca 1941 roku był gorącym letnim dniem. Na rynku naprzeciwko pobielanego kościoła z dwoma wieżami zatrzymało się kilka samochodów osobowych, z których, jak zeznali potem świadkowie, wysiadło od ośmiu do dwunastu mężczyzn. Kilku nosiło mundury, inni byli po cywilnemu. Rozmawiali po niemiecku. Jednym z nich był najprawdopodobniej Schaper.
Opinie na temat tego, co się dokładnie stało w Jedwabnem od przybycia Niemców do zachodu słońca, gdy dym i swąd palonych ciał zaległby nad miasteczkiem, są różne. Dokładnie 22 lata później polskie władze umieściły pamiątkową tablicę przy drodze, przy której stała spalona stodoła: „Miejsce kaźni ludności żydowskiej. Gestapo i żandarmeria hitlerowska spaliły żywcem 1600 osób”. Tablicę tę usunięto wiosną 2001 roku.
NIEMIECKIE WYDANIE „SĄSIADÓW”
Adam Michnik: Gross jak Jaspers i Mickiewicz
We wstępie Jan T. Gross pisze, że nie poczynił żadnych zmian w stosunku do oryginalnego wydania polskiego: „Nie ma nic, co chciałbym dodać do wypowiedzi wydania oryginalnego”. Uważa, że po starannym zbadaniu sprawy przez historyków i dziennikarzy nie musi nic zmieniać. Niemiecki czytelnik nie dowiaduje się więc od Grossa, że straszna liczba 1600 ofiar jest wielokrotnie za wysoka, nie dowiaduje się niczego o ekshumacji, o znalezieniu łusek z niemieckich karabinów i niemieckiego pistoletu oficerskiego. Niemiecki czytelnik nie dowiaduje się także o badaniach IPN w niemieckim Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu.
Eksperci z Ludwigsburga już przed 40 laty odkryli, że Einsatzkomando SS pod dowództwem hauptsturmführera Hermanna Schapera od końca czerwca do początku września 1941 r. przeprowadziło w przynajmniej sześciu miejscowościach w okręgu Łomża „akcję likwidacji Żydów”. Przed czytelnikiem ukrywa się też, że izraelskie urzędy, niezależnie od niemieckich, również zrekonstruowały drogę morderców z SS.
Książkę opatrzył przedmową Adam Michnik. Pisze w niej o Grossie tak: „Jego odwaga stawia go w jednym szeregu z Karlem Jaspersem, Thomasem Mannem, Günterem Grassem i Hannah Arendt. Wpisuje się on w długi szereg znakomitych polskich intelektualistów, sięgający od Mickiewicza i Słowackiego do Gombrowicza i Miłosza, którzy odsłaniają zakłamanie i powierzchowność panujące w obszernych częściach polskiej kultury narodowej”. T.U.
Jan T. Gross, amerykański socjolog pochodzący z Warszawy, uważa, że wie, co się wtedy wydarzyło. We wstępie do niemieckiego wydania swojej książki „Sąsiedzi”, która teraz ukazała się w Niemczech, pisze: „W tym dniu w lipcu 1941 jedna połowa ludności zamordowała drugą połowę, około 1600 mężczyzn, kobiet, dzieci”.
Gross pisze dalej: „Udział Niemców 10 lipca 1941 ograniczył się przede wszystkim do robienia zdjęć i filmowania przebiegu wydarzeń”.
Przedtem mieli oni jednak zezwolić radzie miejskiej Jedwabnego na „zrobienie porządku” z Żydami. Gross odwołuje się do zeznań ocalałych, na których opierała się polska prokuratura w roku 1949 w czasie procesu przeciwko dwudziestu mieszkańcom Jedwabnego z powodu „współudziału w morderstwie”. W oczach sądu głównymi sprawcami byli niemieccy okupanci. Gross odrzucił tę tezę. Instytut Pamięci Narodowej chciał jednak mieć pewność i dlatego wysłał swojego eksperta do Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu koło Stuttgartu. Ponieważ Gross wyszedł od tezy, że Niemcy podczas zbrodni w Jedwabnem byli jedynie widzami, dlatego w ogóle nie szukał w Ludwigsburgu. A znalazłby tam bardzo szybko.
Co ustalił radca Opitz
W Ludwigsburgu przed prawie czterdziestu laty radca Sądu Okręgowego Opitz, którego imię nie jest znane, zajmował się sprawą „eksterminacji Żydów” w okręgu Łomża (akta nr 5 AR-Z 13/62). Opitz oparł się przy tym przede wszystkim na wypowiedziach członków SS, którzy byli przesłuchiwani dwadzieścia lat po wydarzeniu, oraz na wypowiedziach ocalałych Żydów, którzy najczęściej mieszkali wtedy w Izraelu. Nie miał do dyspozycji akt polskich, nie było bowiem wtedy stosunków dyplomatycznych między RFN (czy jak się wtedy jeszcze mówiło NRF) a PRL, nie mówiąc o współpracy organów sprawiedliwości.
Opitz ustalił, że w tym okręgu „akcję przeciwko Żydom” przeprowadziło Einsatzkomando SS Zichenau-Schröttersburg. Zichenau nazywali niemieccy okupanci miasto Ciechanów, Schröttersburg natomiast to Płock. Komando SS otrzymało rozkaz zapełnienia „próżni bezpieczeństwa policyjnego” w obszarze Łomży i przeprowadzenia „czystki”, jak to się mówiło w nazistowskim języku. Chodziło o wymordowanie żydowskiej ludności. Marszruta morderców z SS latem 1941 roku daje się dobrze zrekonstruować zarówno na podstawie niemieckich dokumentów, jak też dzięki zeznaniom świadków: w końcu czerwca Wizna, 5 lipca Wąsosz, 7 lipca Radziłów, 10 lipca Jedwabne, w sierpniu (bez dokładnej daty) Łomża, około 22 sierpnia Tykocin, 4 września Rutki. Ponadto wymienione są „akcje Żydowskie” w Zambrowie i Borkowie.
Einsatzkomando postępowało według tego samego schematu jak w wielu innych miejscowościach w obszarze od Morza Bałtyckiego aż po Morze Czarne, na dzisiejszej Litwie, Białorusi, Ukrainie, w Mołdawii rekrutowało przede wszystkim z miejscowych „dołów” młodych mężczyzn, którym obiecywało łupy i bezkarność. Wykorzystywało przy tym tradycyjny antysemityzm w tych krajach. Rząd i Kościół w Polsce przed drugą wojną podżegały nastroje antysemickie, które umocniła jeszcze okupacja sowiecka od września 1939 do czerwca 1941, bo w oczach wielu Polaków część Żydów sympatyzowała albo nawet kolaborowała z okupantem.
Dowództwo nazistowskie dobrze znało te nastroje. Reinhard Heydrich, jeden z dowódców SS, napisał w swoim rozkazie z 1 lipca 1941: „Polacy zamieszkali na tych terenach okażą się na podstawie swoich doświadczeń antykomunistyczni, a także antyżydowscy”. Zalecił wykorzystanie odpowiednio nastawionych Polaków jako „element inicjujący do pogromów”.
Tego rozkazu trzymał się także dowódca Einsatzkomando Zichenau-Schröttersburg, były komisarz kryminalny Schaper. Według świadków osobiście kierował „akcjami żydowskimi” co najmniej w odległym od Jedwabnego o 15 kilometrów Radziłowie oraz w oddalonym o 30 kilometrów Tykocinie. Tego wszystkiego dowiedział się radca sądowy Opitz od władz izraelskich. Otrzymał bowiem z Tel Awiwu raport (sygn. P. Ain. – 0189) biura śledczego do ścigania zbrodni nazistowskich przy sztabie policji izraelskiej, sporządzony w języku niemieckim 23 stycznia 1963 roku przez referenta śledczego N. Derschowitza.
Odpowiedzialność Einsatzkomando
Izraelskie urzędy odszukały ocalałych z akcji „Einsatzkomando SS” w obu miejscowościach. Chaji Finkelstein z Radziłowa, mieszkającej wtedy w Haifie, pokazano 20 zdjęć nazistowskich funkcjonariuszy. Wskazała na dwa zdjęcia Schapera i powiedziała: „Widziałam go na rynku, jak wydawał rozkazy”. W Radziłowie, tak jak w Jedwabnem, kilkuset Żydów spędzono do stodoły i podpalono. Niemcy użyli przy tym, jak ustalili Izraelczycy, powołanej przez siebie polskiej policji pomocniczej. Również grupa ludności miejscowej brała udział w polowaniu na Żydów. Przy czym polscy współsprawcy, jak obecnie wiadomo, dopuścili się szczególnie szokujących okrucieństw.
Podczas badania sprawy Tykocina izraelscy urzędnicy przesłuchali pochodzącego stamtąd Izchaka Felera. On również zidentyfikował Schapera na podstawie zdjęć. Żydzi z Tykocina wedle relacji Felera zostali rozstrzelani w pobliskim lesie przez Niemców przywiezionych czterema ciężarówkami. Polscy chłopi musieli wcześniej wykopać wielkie doły. Urzędnikom izraelskim jednak nie udało się wtedy odnaleźć świadków naocznych z Jedwabnego. W izraelskich archiwach, w tym także w Yad Vashem, są dalsze relacje na temat zbrodni popełnionych przez Einsatzkomanda w Polsce wschodniej. Gross z nich nie skorzystał.
Na podstawie informacji z Tel Awiwu i protokołów z przesłuchań niemieckich funkcjonariuszy Opitz w Ludwigsburgu doszedł do wniosku, że Einsatzkomando Schapera było odpowiedzialne także za masowy mord w Jedwabnem. Wynika to również z planów obszaru operacyjnego, ponieważ esesmani działali przed i po 10 lipca 1941 w sąsiednich miejscowościach.
Postępowanie zostało umorzone
Opitz przesłał swój raport do prokuratury w Hamburgu, która w roku 1964 wszczęła dochodzenie przeciwko Schaperowi z powodu mordowania Żydów w okolicach Łomży (akta nr 141 Js 223/64). Schaper mieszkał wtedy w Hamburgu, jako sublokator u Krögera na Strandweg 9, w eleganckiej dzielnicy Blankenese. Bezpośrednio po wojnie zniknął, żył pod fałszywym nazwiskiem Karl Bielinski w różnych miejscowościach. W 1953 roku jednak urzędnicy z Hamburga odkryli, że nazwisko jest fałszywe (akta nr 9 Js 2759/53).
Podczas przesłuchania przez prokuraturę tego miasta w 1964 roku jako zawód Schaper podał „urzędnik handlowy”. Jednakże zaprzeczył, żeby kiedykolwiek słyszał nazwy miejscowości Radziłów, Rutki, Zambrów, Jedwabne i Wizna. Potem zaplątał się w sprzecznościach: raz mówił, że był kierowcą, innym razem, że załatwiał w Łomży sprawy administracyjne, jeszcze innym razem, że miał ścigać podwójnych agentów. Kierownik niemieckiej administracji cywilnej w Łomży, niejaki hrabia von der Groeben, zeznał natomiast do protokołu, że słyszał, iż Schaper miał tam prowadzić rozstrzeliwanie Żydów.
Postępowanie zostało umorzone 2 września 1965 z braku dowodów. W uzasadnieniu hamburski starszy prokurator napisał, że co prawda ocaleni z Radziłowa i Tykocina rozpoznali Schapera jako kierującego akcją, jednak, jak pokazuje doświadczenie, przy identyfikacji na podstawie zdjęć możliwe są pomyłki. Dalej niemiecki prokurator stwierdził: „Nawet jeśli Schaper nadzorował gromadzenie Żydów, to jeszcze nie dowodzi, że wiedział, iż zostaną następnie zabici, a cóż dopiero, że on sam w tym zabijaniu jakoś uczestniczył”. Również wypowiedź hrabiego von der Groebena nie stanowiła dowodu. Był to czas, gdy większość niemieckich prokuratorów niezbyt się wysilała, żeby oskarżyć nazistowskich sprawców.
Ale Schaper trafił jeszcze za kratki prawie dziesięć lat później za popełnione w Polsce zbrodnie. W 1974 roku spędził kilka miesięcy w areszcie śledczym, zanim jego adwokatowi udało się załatwić mu zwolnienie. Dalej odpowiadał z wolnej stopy. Sąd był zdania, że nie zachodzi niebezpieczeństwo ucieczki, Schaper prezentował się jako porządny obywatel, który stawiał się punktualnie na wszystkie rozprawy. W tym czasie był już rencistą, przeszedłszy przed ukończeniem 65 roku życia w stan spoczynku z powodów zdrowotnych. Jego dolegliwości prostaty nasiliły się. Musiał, jak przypominają sobie uczestnicy procesu, nosić pieluchę, co było dla niego krępujące. Jednakże starał się na zewnątrz zachować wyprężoną postawę.
Skazany na sześć lat
Sąd w mieście Giessen w Hesji stwierdził ostatecznie w „procesie gestapo” w roku 1976, że on oraz czterech innych członków komando SS Zichenau- -Schröttersburg winni są „współudziału w mordzie na Polakach i Żydach”. Za głównych winowajców uznano nazistowskich zwierzchników, którzy wydali gardzące człowiekiem ustawy i przepisy. Jednakże oskarżeni musieli przecież rozumieć, że „przepisy prawa karnego dla Polaków” (Polenstrafrecht), jak i represji wobec Żydów stanowiły „moralny upadek” i były bezprawne. Działali oni z nienawiści rasowej, tudzież z „niskich pobudek”.
Schaper został skazany na sześć lat. Jednak jego adwokat złożył rewizję i były Hauptsturmführer SS pozostał na wolnej stopie, bo nie zachodziło przecież niebezpieczeństwo ucieczki. Adwokat argumentował, że Schaperowi nie można zarzucić nienawiści rasowej, bo twierdzi, że wśród jego przyjaciół miał kilku Żydów. A poza tym, on tylko wykonywał rozkazy. Ta argumentacja pozwoliła Schaperowi i jego adwokatowi wygrać przed Trybunałem Federalnym w Karlsruhe. Najwyżsi sędziowie uznali, że w sprawie Schapera sąd w Giessen nie sprawdził dostatecznie zarzutu „nienawiści rasowej”, i przekazali jego postępowanie do innej izby karnej. Do drugiego procesu jednak nigdy nie doszło, ponieważ stan zdrowia 68-letniego wtedy Schapera pogorszył się na tyle, że na podstawie zaświadczenia lekarskiego nie mógł brać udziału w rozprawie.
W czasie procesu w Giessen wyszło na jaw, że archiwum gestapo z Zichenau-Schröttersburga dostało się w polskie ręce. Gdy Armia Czerwona latem roku 1944 posuwała się na zachód dużo szybciej niż oczekiwali tego Niemcy, jeden z esesmanów otrzymał zadanie zniszczenia akt. Kazał wszystko załadować na ciężarówkę, którą jednak zapewne w panice porzucił w lesie. Z akt tych cytowali ku wielkiemu zaskoczeniu niemieckich prawników polscy oskarżyciele posiłkowi. Dopiero niedawno okazało się, że akta gestapo leżą przypuszczalnie w Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Tylko część została dotychczas przejrzana. Gross nie wiedział najwyraźniej o tym, w każdym razie tam nie szukał.
Dowód, czyli 100 łusek
Jednakże ani dotychczas sprawdzone warszawskie dokumenty, ani akta procesowe z Giessen, ani raporty z Ludwigsburga, ani protokoły z Tel Awiwu nie zawierają jednoznacznego dowodu na to, że niemieccy okupanci przy mordzie Żydów w Jedwabnem odegrali decydującą rolę. Jednak w maju 2001 roku, prawie 60 lat po zbrodni, dowód taki został znaleziony w postaci prawie 100 łusek oraz kilku pocisków z karabinu i pistoletu. Eksperci IPN zbadali mianowicie teren, gdzie stała stodoła, do której spędzone zostały ofiary. Na początku Związek Gmin Żydowskich w Polsce protestował przeciw temu, bo zakłóca to spokój umarłych. Ostatecznie znaleziono kompromis – został wykopany rów przez teren, rabini odmówili w czasie prowadzenia prac modlitwę za zmarłych.
Eksperci odkryli nie tylko szczątki ofiar, lecz znaleźli także amunicję. Skoro tylko mała część grobu została zbadana, eksperci nie wykluczają, że znajduje się tam jeszcze kilkaset dalszych łusek (p.e.1984: Lech Kaczyński uniemożliwił dokończenie badań, na co zwróciła uwagę pani halszka w komentarzu poniżej). Amunicja pochodziła z niemieckich karabinów „Mauser”, rok produkcji 1938, oraz z pistoletu „Walter”, noszonego przez niemieckich oficerów. Nie ma żadnych wskazówek, że strzały zostały oddane w innym dniu niż owego 10 lipca. Co prawda zmieniali się okupanci podczas wojny – najpierw Niemcy, potem Armia Czerwona, znów Niemcy, wreszcie znów czerwonoarmiści, jednak Jedwabne nigdy nie było terenem bezpośrednich działań wojennych.
Tym samym teza, że Niemcy nie brali czynnego udziału w mordzie Żydów w Jedwabnem, została poważnie podważona (raczej – całkowicie obalona – p.e.1984). Ciekawe, że Gross nie odnosi się do tego faktu ani słowem w niemieckiej edycji, która w tych dniach ukazała się w wydawnictwie C.H. Beck w Monachium.
Wykopaliska wykazały ponadto, że w stodole nie mogło zostać spalonych 1600 osób, jak głosiła tablica pamiątkowa z roku 1963, lecz około 250. Inne masowe groby, które zostały opisane w książce, najwidoczniej nie istnieją. W grobie masowym w Jedwabnem znaleziono także biżuterię oraz monety, w tym również złote rublówki. Prokurator, który badał ponownie ten grób masowy, uważa: „Liczba 1600 jest tylko symboliczna”. Mimo to międzynarodowe media powtarzają tę szokującą swoją wielkością liczbę. Dla moralnej oraz prawno – karnej oceny nie ma to żadnego znaczenia, czy było 250 czy 1600 ofiar, ma jednak znaczenie dla rekonstrukcji wydarzeń.
Teza Grossa nie do utrzymania
Że w Polsce w tamtych latach panowały silne nastroje antysemickie, że mężczyźni z Jedwabnego i z przyległych wsi brali udział w masakrze, że stali się mordercami i złoczyńcami nie ulega najmniejszej wątpliwości w obliczu zeznań świadków. Jednakże wersja Grossa, że istniało porozumienie między radą miejską Jedwabnego a Niemcami w sprawie zamordowania żydowskiej ludności, nie da się udowodnić na podstawie relacji świadków. Nie było mianowicie w ogóle rady miejskiej w Jedwabnem. Niemcy użyli raczej wygodnych dla siebie kolaborantów. Obaj mężczyźni na czele administracji nie pochodzili zresztą z Jedwabnego, jeden przynajmniej z nich był kryminalistą.
Pojęcie rady miejskiej sugeruje, że jej decyzje były akceptowane przez większość mieszkańców i że istniała miejscowa elita. Ta jednak w ciągu dwóch lat okupacji radzieckiej została deportowana przez tajną policję i większość z niej zginęła, m.in. proboszcz, aptekarz, burmistrz, większość pozostałych członków rady miejskiej, komendant posterunku policji, prawie wszyscy nauczyciele i pozostała inteligencja, kilku rzemieślników.
Gdy latem 1941 roku Niemcy przybyli do Jedwabnego, zastali pozbawioną kierownictwa i zdezorientowaną, straumatyzowaną społeczność, w której nie było żadnych autorytetów. Ton nadawało pospólstwo, jeden z ocalałych Żydów mówi wprost o „miejscowych zbirach”. Jednakże jest zupełnie prawdopodobne, że większość katolickiej ludności przynajmniej w pierwszych godzinach owego 10 lipca cieszyła się z szykan przeciwko żydowskim sąsiadom, którzy przed południem musieli pod strażą plewić na rynku chwasty, bo wszyscy Żydzi według Polaków sympatyzowali z Sowietami.
Zmuszanie Żydów do poniżających „prac oczyszczających” należało do typowych elementów wymyślonych przez Niemców w „akcjach żydowskich”. Po anszlusie w 1938 roku w Wiedniu Żydzi przy wrzaskach przechodniów czyścili ulicę szczoteczkami do zębów. W Radziłowie, a więc trzy dni przed mordem w Jedwabnem, musieli zbierać zwierzęce odchody. Pewien świadek, którego wypowiedzi dla Grossa posiadają najwyraźniej wartość dowodową, miał tam w ogóle nie widzieć Niemców. Stąd również w odniesieniu do Radziłowa w obliczu wielości wypowiedzi świadków zarówno Polaków, jak też Żydów nie ulega wątpliwości, że część miejscowej ludności brała udział w mordzie.
Nie inaczej było w Jedwabnem. Ocaleni opowiadają, że było od trzydziestu do czterdziestu, którzy w brutalny, sadystyczny sposób pędzili, bili, torturowali, zabijali Żydów; którzy jeszcze wieczorem tegoż 10 lipca podzielili między siebie ich dobytek; którzy jako pomocnicy Niemców wzięli na siebie ciężką winę. Jednakże szokująca teza, że jedna połowa mieszkańców napadła na drugą połowę, wydaje się w świetle dokumentów i relacji świadków nie do utrzymania. Materiały archiwalne i wyniki ekshumacji przemawiają przeciw tej tezie. To raczej Niemcy ten mord wymyślili, zorganizowali, wyreżyserowali i swoją bronią ostatecznie dopełnili.
Autor, slawista i historyk, jest długoletnim korespondentem monachijskiego dziennika „Süddeutsche Zeitung” w Warszawie i autorem trzech książek o stosunkach polsko-niemieckich. W języku polskim ukazała się: „Niemcy w Polsce. Historia mniejszości w XX wieku”. Niniejszy tekst ukazuje się jednocześnie w „Rzeczpospolitej” i „Süddeutsche Zeitung”.
http://myslnarodowa.wordpress.com/2012/04/17/jedwabne-oszczerstwo-i-haniebne-przeprosiny/ WYKŁAD PROF. IGO CYPRIANA POGONOWSKIEGO
http://niepoprawni.pl/blog/2218/jedwabne-antypolskie-oszustwo