GENEZA WYBUCHU II WOJNY ŚWIATOWEJ
Na trzy lata przed wybuchem wojny, w 1936 roku, wojska III Rzeszy, wbrew porozumieniom traktatu wersalskiego wkroczyły do zdemilitaryzowanej strefy Nadrenii. Niemieccy dowódcy, świadomi ewentualnego niepowodzenia wobec silnej kontrofensywy ze strony aliantów, nie mieli powodów do obaw wobec ich rutynowego protestu zamiast faktycznego działania. W tym samym roku wybuchła rewolucja w Hiszpanii, na której czele stał generał Franco, wspierany przez włoskich, a następnie także i niemieckich faszystów, dla których taka inwestycja ludzi i sprzętu oznaczała cenne doświadczenie przed mającą wybuchnąć wojną.
W roku 1938, pod pretekstem "zapewnienia ładu i porządku" armia niemiecka wkroczyła do Austrii, gdzie wcześniej, z polecenia Hitlera zamordowano jednego z kanclerzy, a drugiego wymieniono na człowieka opowiedzianego po stronie III Rzeszy. Pod równie pozornym pretekstem obrony prześladowanej niemieckiej mniejszości Hitler przyłączył do Niemiec Czeskie Sudety.
Wobec gotowości aliantów do stawienia zbrojnego oporu, Hitler w czasie konferencji w Monachium (wrzesień 1938) zadeklarował, że aneksja Sudetów zakończy jego ekspansję terytorialną w Europie.
Pół roku później do III Rzeszy zostały przyłączone Czechy i Morawy; utworzone marionetkowe państwo słowackie pozostawało pod niemiecką kontrolą. Agresywna polityka Hitlera wobec państw środkowoeuropejskich była jednoznacznym komunikatem jego zamiarów względem zamieszkujących je narodów słowiańskich (pozostających w świetle rasistowskiej teorii gatunkiem podludzi), które miały od tej pory dostarczać Rzeczy taniej siły roboczej. Pasywne stanowisko aliantów, którzy ograniczali się jedynie do protestów, sprzyjało niemieckiej polityce.
Ofensywa ze strony III Rzeszy na państwo polskie wydawała się po dokonanych już aneksjach oczywistością. Zdaniem niemieckich nacjonalistów istnienie państwa polskiego było pomyłką, popełnioną przy podpisywaniu porozumień traktatu wersalskiego.
Niepodległość Polski. Mołotow nazwał ją „potwornym bękartem traktatu wersalskiego”. Stalin mówił o niej jako „ o, przepraszam za wyrażenie - państwie”, a dla J.M. Keynesa, teoretyka współczesnego kapitalizmu była „ekonomiczną niemożliwością, której jedynym przemysłem jest żydożerstwo”.
Lewis Namler uważał, że jest „patologiczna”, E. H. Carr nazwał ją „farsą”. David Lloyd George mówił o „defekcie historii” , twierdząc, że „zdobyła sobie wolność nie własnym wysiłkiem, ale ludzką krwią” i że jest krajem, który „narzucił innym narodom tę samą tyranię”, jaką sam przez lata znosił.
Polska powiedział, jest „pijana młodym winem wolności, które jej podali alianci”, i „uważa się za nieodparcie uroczą kochankę środkowej Europy”.
W 1919 roku Lloyd George powiedział, „że prędzej oddałby małpie zegarek, niż Polsce Górny Śląsk”, zaś w 1939 roku oświadczył, „iż Polska zasłużyła na swój los”.
Adolf Hitler nazywał ją „państwem, które wyrosło z krwi niezliczonej ilości pułków, państwem zbudowanym na sile i rządzonym przez pałki policjantów i żołnierzy, śmiesznym państwem, w którym sadystyczne bestie dają upust swoim perwersyjnym instynktom, sztucznie poczętym państwem, ulubionym pokojowym pieskiem zachodnich demokracji, którego w ogóle nie można uznać za kulturalny naród, tak zwanym państwem, pozbawionym wszelkich podstaw narodowych, historycznych, kulturowych, czy moralnych”.
Zbieżność tych uczuć, a także sposobów ich wyrażania, jest oczywista. Rzadko - jeżeli w ogóle kiedyś - kraj, który właśnie uzyskał niepodległość, bywał przedmiotem równie krasomówczych i równie nieuzasadnionych zniewag.
Rzadko - jeżeli w ogóle kiedyś - brytyjscy liberałowie bywali równie beztroscy w formułowaniu opinii, lub dobieraniu sobie towarzystwa. Kiedy wybuchła I Wojna Światowa, jeden ze współpracowników Józefa Piłsudskiego zapisał: „nikt na całym świecie Polski nie chce”.
Premier brytyjski Herbert Asquith mówił krótko przed wojną wybitnemu pianiście i orędownikowi sprawy polskiej na Zachodzie Ignacemu Paderewskiemu: „nie ma żadnej nadziei na przyszłość dla Ojczyzny Pana”.
Oznaczało to, że w chwili wybuchu wojny sprawę polską uważano w Europie za wewnętrzny problem zaborców Rosji, która z Francją i Wielką Brytanią znalazła się w obozie ententy oraz walczących z tym sojuszem państw centralnych - Niemiec i Austro-Węgier. Niezależnie od tego, dowództwa wojujących ze sobą na ziemiach polskich armii państw zaborczych chciały zapewnić sobie przychylność Polaków.
Rosjanie wydali odezwę, w której odwołali się do odwiecznej, rzekomo wspólnej walki Słowian z agresją germańską i obiecywali zjednoczenie ziem polskich „swobodnych w wierze, języku i samorządzie”. Deklaracja nie miała najmniejszej wartości, a wydał ją stryj cara Mikołaja II - Mikołaj Mikołajewicz - wódz naczelny armii rosyjskiej.
Jeszcze bardziej ogólnikowe obietnice składały państwa centralne, ograniczając się do wezwania do walki ze wschodnim barbarzyństwem. Z tej trudnej sytuacji zdawali sobie sprawę przywódcy dwóch głównych polskich obozów politycznych, z których narodowodemokratyczny reprezentował orientację antyniemiecką, a irredentystyczny - antyrosyjską.
W niecały miesiąc po umowie z Monachium, w październiku 1938, Niemcy zażądały zgody na włączenie Wolnego Miasta Gdańska i na budowę eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady przez polskie Pomorze.
Żądania te zostały dwukrotnie powtórzone, w styczniu 1939 i dwa miesiące później, po wkroczeniu Niemców do litewskiego portu Kłajpedy. Niemiecka propaganda oskarżała Polskę o prześladowanie niemieckiej mniejszości w swoim kraju.
Rządy Wielkiej Brytanii, a następnie Francji udzieliły Polsce gwarancji bezpieczeństwa i zapewniły o udzieleniu pomocy militarnej, podczas gdy w samej Anglii przeciwnicy wojny protestowali przeciwko próbom militaryzacji kraju.
W kwietniu 1939 roku faszystowskie Włochy zaatakowały Albanię oraz zawarły z III Rzeszą tzw. Żelazny Pakt. Rychła normalizacja stosunków niemiecko - radzieckich, po nominacji Mołotowa na stanowisko ministra spraw zagranicznych ZSRR, zaowocowała 23 sierpnia 1939 podpisaniem "paktu o nieagresji" (tzw. pakt Ribbentrop - Mołotow), zawierającego tajną klauzulę o podziale stref wpływów na terytorium Polski. Pomimo gwarancji pomocowych ze strony aliantów, II Rzeczpospolita została tym samym skazana na zagładę.
Wkładem polskich naukowców w walkę z przyszłym okupantem, a zaskoczeniem dla samych hitlerowców, było przekazanie Francji i Wielkiej Brytanii, w sierpniu 1939, maszyn "Enigma", za pomocą których służby wywiadowcze mogły odszyfrowywać tajne niemieckie meldunki.
W roku 1939 państwo polskie zamieszkiwało 35 milionów ludzi, z których większość pracowała w rolnictwie. Najdłuższymi, niemalże nieuzbrojonymi granicami były 2000 km wzdłuż Niemiec na zachodzie i 1500 km wzdłuż Związku Radzieckiego na wschodzie. Gospodarka nie została odbudowana jeszcze od poprzednich wojen, z wyraźnym brakiem rozwiniętego przemysłu ciężkiego, stąd polska armia była źle wyposażona. Wiszące nad krajem niebezpieczeństwo zmusiło do przygotowań w razie niemieckiej ofensywy.
PŁONĄCY REICHSTAG
Pożar Reichstagu był dla Hitlera pretekstem do rozprawy z opozycją
80 lat temu w Reichstagu podłożono ogień. Jako podpalacza naziści stracili holenderskiego komunistę Marinusa van der Lubbe. Historycy do dziś spierają się, czy to on był sprawcą zamachu. Hitler wykorzystał incydent do brutalnej rozprawy z polityczną opozycją. Budynek Reichstagu był feralnego dnia wieczorem - 27 lutego 1933 roku - jak wymarły, gdyż prezydent Niemiec Paul von Hindenburg miesiąc wcześniej, na wniosek nowego kanclerza Adolfa Hitlera, rozwiązał parlament, wyznaczając na 5 marca przedterminowe wybory.
Przechodzący krótko po godz. 21 obok siedziby parlamentu zecer Werner Thaler usłyszał brzęk rozbijanej szyby i dostrzegł cień tajemniczej postaci wchodzącej do budynku przez okno, a wkrótce potem płomień. Świadek natychmiast zawiadomił policję. W ciągu kilku minut na miejscu zjawiła się straż pożarna, jednak, mimo sprawnej akcji, sali plenarnej i innych pomieszczeń parlamentu nie udało się uratować.
Niedługo potem na miejscu zdarzenia pojawił się przewodniczący Reichstagu -Hermann Wilhelm Göring, a wkrótce po nim sam kanclerz Rzeszy Adolf Hitler. "To bez wątpienia dzieło komunistów" - ogłosił Wilhelm Göring, informując Hitlera, że policja zatrzymała już jednego z podpalaczy. "Trzeba jeszcze tej nocy powiesić wszystkich komunistycznych posłów" - krzyczał Hitler, którego słowa zapisał jeden z amerykańskich dziennikarzy. "Nic nie powstrzyma mnie przed zgnieceniem żelazną ręką na miazgę tej morderczej zarazy" - odgrażał się kanclerz.
"Ten pożar jest początkiem nowej epoki w historii Niemiec" - oświadczył patetycznie Adolf Hitler, zapowiadając rozprawę z przeciwnikami. Minister spraw wewnętrznych, nazista Wilhelm Frick miał w szufladzie gotowy projekt zarządzenia "o ochronie narodu i państwa", znoszący prawa i wolności obywatelskie. Podpisany natychmiast przez prezydenta Rzeszy pakiet przepisów wprowadzał stan wyjątkowy na terenie całego kraju.
W spustoszonym przez ogień budynku policjanci zatrzymali 24-letniego Holendra Marinusa van der Lubbe. Niezrównoważony psychicznie, niemal niewidomy, bezrobotny 24-latek, będący sympatykiem komunizmu o anarchistycznych skłonnościach, przyjechał do stolicy Niemiec, by zaprotestować przeciwko przejęciu władzy przez nazistów. Dwa dni przed atakiem na Reichstag van der Lubbe próbował podpalić berliński ratusz oraz zamek, jednak ogień szybko ugaszono.
Zmieniając nieoczekiwanie swoje plany powrotu do Holandii, van der Lubbe, który spędził ostatnią noc w policyjnym azylu dla bezdomnych, zakupił zapałki oraz podpałkę do węgla i udał się 27 lutego przed południem w kierunku Reichstagu. Wieczorem wtargnął do parlamentu, podkładając ogień najpierw w pomieszczeniach frakcji nazistowskiej NSDAP, a następnie w sali plenarnej. Gdy zabrakło mu podpałki, podpalał zasłony i obrusy, a w końcu zerwał z siebie koszulę i inne części garderoby, używając ich do rozpalania ognia. W chwili zatrzymania van der Lubbe był półnagi, miał na sobie tylko trzymające się na szelkach spodnie.
"Ten pożar jest początkiem nowej epoki w historii Niemiec" - oświadczył patetycznie Hitler, zapowiadając rozprawę z przeciwnikami. Minister spraw wewnętrznych, nazista Wilhelm Frick miał w szufladzie gotowy projekt zarządzenia "o ochronie narodu i państwa", znoszący prawa i wolności obywatelskie. Podpisany natychmiast przez prezydenta Rzeszy pakiet przepisów wprowadzał stan wyjątkowy na terenie całego kraju.
Już w nocy z 27 na 28 lutego nazistowskie bojówki SA i SS aresztowały kilka tysięcy politycznych przeciwników, głównie komunistów. W ciągu kilku dni liczba aresztowanych przekroczyła liczbę 10 tys. - socjaldemokratów, związkowców i dziennikarzy o liberalnych poglądach.
W wyborach parlamentarnych 5 marca NSDAP wraz dwoma mniejszymi nacjonalistyczno-konserwatywnymi ugrupowaniami po raz pierwszy uzyskała większość w parlamencie (51,9 proc.). Przed kolejnymi wyborami 12 listopada wszystkie partie z wyjątkiem NSDAP zostały zdelegalizowane - niemiecka demokracja przestała istnieć.
Proces van der Lubbe rozpoczął się 21 września 1933 roku przed Sądem Rzeszy. Oskarżony przyznał się do podpalenia. "Dokonałem tego czynu zupełnie sam" - oświadczył podczas rozprawy. Jak twierdzą obserwatorzy procesu, Holender był apatyczny, mówił niewyraźnie i sprawiał wrażenie, jakby był pod wpływem narkotyków. Sąd skazał go na karę śmierci za podpalenie i zdradę stanu.
Wyrok wykonano 10 stycznia 1934 roku. Na chwilę przed egzekucją miał powiedzieć "nareszcie" - twierdził więzienny kapelan.
Zarówno podczas wojny, jak i w pierwszych latach po jej zakończeniu, w zasadzie nikt nie miał wątpliwości, że to Niemcy naziści zainscenizowali podpalenie Reichstagu, by mieć pretekst do likwidacji demokracji w Niemczech. Podczas procesu w Norymberdze były pracownik kontrwywiadu Hans Bernd Gisevius zeznał, że podpalenia dokonało dziesięciu członków SA, z których żaden nie przeżył wojny.
Jednak wraz w upływem lat, do głosu coraz śmielej zaczęli dochodzić zwolennicy tezy o van der Lubbe jako jedynym sprawcy pożaru.
Historyk amator Fritz Tobias, opierając się na wypowiedziach świadków wydarzeń, w większości byłych funkcjonariuszy niemieckiej nazistowskiej policji i wymiaru sprawiedliwości, ogłosił, że nie ma żadnych dowodów na udział osób trzecich w podpaleniu Reichstagu, a obarczanie Niemców nazistów odpowiedzialnością za pożar to "bajki".
Jego stanowisko poparł jeden z najbardziej znanych niemieckich historyków Hans Mommsen. Tezy Tobiasa przejął czołowy niemiecki tygodnik "Der Spiegel", publikując od 1959 roku serię artykułów na ten temat. Jego teoria weszła do kanonu niemieckiej historiografii i w tym duchu utrzymany jest zapis w encyklopedii.
Eksperci zajmujący się podpaleniami twierdzą zgodnie, że jedna osoba nie mogła w ciągu kilkunastu minut, a tyle czasu miał do swojej dyspozycji van der Lubbe, wywołać pożaru, który zniszczył ogromną salę plenarną parlamentu. W zgliszczach znaleziono substancje, m. in. ślady nafty, które mogły posłużyć nieznanym sprawcom za materiał do wzmocnienia ognia.
Pracownik renomowanego Instytutu Historii Najnowszej (IfZ) Hans Schneider, który wykazał liczne sprzeczności i niejasności w pracach Tobiasa, w wyniku intrygi został odsunięty od badań i pozbawiony stanowiska w instytucie. Zwolennikiem tezy o współudziale Niemców nazistów w podpaleniu parlamentu była także czołowa postać niemieckiej historiografii Golo Mann.
Na zdjęciach wykonanych bezpośrednio po pożarze widać też zwęglone tekturowe tabliczki z nazwiskami posłów, które pozwoliły na szybkie rozprzestrzenienie się ognia. Van der Lubbe nie miał czasu na szukanie ich w szafach i rozłożenie na podłodze - twierdzą przeciwnicy tezy o jego samotnej akcji. "To musiała być zorganizowana akcja" - twierdzi były szef berlińskiej straży pożarnej Albrecht Broemme.
Autorzy publikacji "Pożar Reichstagu. Historia prowokacji", której zaktualizowane wydanie niedawno ukazało się w niemieckich księgarniach, zaznaczają, że podejrzanie szybko pojawienie się Wilhelma Göringa w Reichstagu świadczy o tym, że musiał wiedzieć wcześniej o podpaleniu. Jego zeznania podczas procesu van der Lubbe świadczą o "wiedzy, którą może dysponować tylko sprawca" - twierdzą Alexander Bahar i Wilfried Kugel.
Amerykanin Arthur Garfield Hays, który jako jeden z zagranicznych korespondentów relacjonował przebieg procesu, powiedział: "Nawet jeśli nie wiemy, kto podłożył ogień, to jedno jest pewne: najpierw spłonął Reichstag, a potem cały świat".
Niemiecka prokuratura anulowała wyrok na van der Lubbe dopiero w 2007 roku, 74 lata po jego śmierci. "To skandal i kompromitacja dla niemieckiego wymiaru sprawiedliwości" - mówi adwokat Reinhard Hillebrand, który po długich staraniach uzyskał rewizję wyroku.
PROWOKACJA GLIWICKA
Hitler potrzebował pretekstu do ataku na Polskę
"Stworzę propagandowy powód rozpoczęcia wojny; nieważne, czy będzie on wiarygodny" - zapewniał swoich generałów Führer na posiedzeniu sztabu głównego 22 sierpnia 1939 roku.
Reinhard Heydrich - to on doprowadził do prowokacji gliwickiej.
31 sierpnia 1939 do radiostacji w niemieckich wówczas, Gliwicach wtargnęło kilku uzbrojonych ludzi w ubraniach cywilnych. Napastnicy sterroryzowali niemiecką załogę i nadali po polsku komunikat: "Uwaga! Tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w polskich rękach...". Zamordowano wówczas Franciszka Honioka, polskiego Ślązaka, uważanego obecnie za pierwszą ofiarę II Wojny Światowej.
Prawda o prowokacji gliwickiej wyszła na jaw dopiero na procesie zbrodniarzy hitlerowskich w Norymberdze. Świadek Alfred Helmut Naujock - żołnierz SD, SS i Waffen SS - zeznał: "30 sierpnia 1939 roku otrzymałem od szefa SD Reinharda Heydricha rozkaz upozorowania ataku na radiostację pod Gliwicami, w pobliżu granicy polskiej. Miało to być wykonane tak, by wyglądało, że napastnikami są Polacy. Dla prasy zagranicznej i dla niemieckiej propagandy potrzebny był dowód rzeczowy polskiej napaści."
By uwiarygodnić atak, potrzebne były trupy. Świadek Naujok opowiedział o swym spotkaniu z szefem Gestapo: "Heinrich Müller powiedział mi, że ma do rozporządzenia 13 skazanych przestępców, których należy ubrać w polskie mundury, a ich trupy należy pozostawić na placu boju planowanych utarczek, aby pokazać, że zostali zabici w czasie ataku." Ubranym w polskie mundury więźniom obozów koncentracyjnych podano śmiercionośne zastrzyki. Następnie zadano im rany postrzałowe. To ich trupy w polskich mundurach fotografowano i pokazywano dziennikarzom, informując o zuchwałych napaściach na niemieckie terytorium. Wszyscy żołnierze SD i SS, którzy strzelali podczas napadu na radiostację w powietrze oraz do zatrutych zastrzykami więźniów, również zostali później zabici.
Prowokacja gliwicka nie była jedyną tego rodzaju akcją zaplanowaną i wykonaną przez Hitlera oraz Gestapo. Różne niemieckie posterunki graniczne zostały zaatakowane lub przelotnie zdobyte przez rzekomych Polaków. W prasie ukazały się sprawozdania i fotografie korespondentów, którzy na własne oczy widzieli zabitych i mogli potwierdzić, że wszyscy oni nosili polskie mundury oraz byli uzbrojeni w polskie karabiny.
POLITYKA III RZESZY W ODZEWIE PAŃSTW OŚCIENNYCH
Na trzy lata przed wybuchem wojny, w 1936 roku, wojska III Rzeszy Niemieckiej, wbrew porozumieniom traktatu wersalskiego wkroczyły do zdemilitaryzowanej strefy Nadrenii. Niemieccy dowódcy, świadomi ewentualnego niepowodzenia wobec silnej kontrofensywy ze strony aliantów, nie mieli powodów do obaw wobec ich rutynowego protestu zamiast faktycznego działania. W tym samym roku wybuchła rewolucja w Hiszpanii, na której czele stał generał Franco, wspierany przez włoskich, a następnie także i niemieckich faszystów, dla których taka inwestycja ludzi i sprzętu oznaczała cenne doświadczenie przed mającą wybuchnąć wojną.
W roku 1938, pod pretekstem "zapewnienia ładu i porządku" armia niemiecka wkroczyła do Austrii, gdzie wcześniej, z polecenia Hitlera zamordowano jednego z kanclerzy, a drugiego wymieniono na człowieka opowiedzianego po stronie III Rzeszy. Pod równie pozornym pretekstem obrony prześladowanej niemieckiej mniejszości Hitler przyłączył do Niemiec Czeskie Sudety.
Wobec gotowości aliantów do stawienia zbrojnego oporu, Hitler w czasie konferencji w Monachium (wrzesień 1938) zadeklarował, że aneksja Sudetów zakończy jego ekspansję terytorialną w Europie.
Pół roku później do III Rzeszy zostały przyłączone Czechy i Morawy; utworzone marionetkowe państwo słowackie pozostawało pod niemiecką kontrolą. Agresywna polityka Hitlera wobec państw środkowoeuropejskich była jednoznacznym komunikatem jego zamiarów względem zamieszkujących je narodów słowiańskich (pozostających w świetle rasistowskiej teorii gatunkiem podludzi), które miały od tej pory dostarczać Rzeczy taniej siły roboczej. Pasywne stanowisko aliantów, którzy ograniczali się jedynie do protestów, sprzyjało niemieckiej polityce.
Ofensywa ze strony III Rzeszy na państwo polskie wydawała się po dokonanych już aneksjach oczywistością. Zdaniem niemieckich nacjonalistów istnienie państwa polskiego było pomyłką, popełnioną przy podpisywaniu porozumień traktatu wersalskiego.
W niecały miesiąc po umowie z Monachium, w październiku 1938, Niemcy zażądały zgody na włączenie Wolnego Miasta Gdańska i na budowę eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady przez polskie Pomorze.
Żądania te zostały dwukrotnie powtórzone, w styczniu 1939 i dwa miesiące później, po wkroczeniu Niemców do litewskiego portu Kłajpedy. Niemiecka propaganda oskarżała Polskę o prześladowanie niemieckiej mniejszości w swoim kraju.
Rządy Wielkiej Brytanii, a następnie Francji udzieliły Polsce gwarancji bezpieczeństwa i zapewniły o udzieleniu pomocy militarnej, podczas gdy w samej Anglii przeciwnicy wojny protestowali przeciwko próbom militaryzacji kraju.
W kwietniu 1939 roku faszystowskie Włochy zaatakowały Albanię oraz zawarły z III Rzeszą tzw. Żelazny Pakt. Rychła normalizacja stosunków niemiecko - radzieckich, po nominacji Mołotowa na stanowisko ministra spraw zagranicznych ZSRR, zaowocowała 23 sierpnia 1939 podpisaniem "paktu o nieagresji" (tzw. pakt Ribbentrop - Mołotow), zawierającego tajną klauzulę o podziale stref wpływów na terytorium Polski. Pomimo gwarancji pomocowych ze strony aliantów, II Rzeczpospolita została tym samym skazana na zagładę.
Wkładem polskich naukowców w walkę z przyszłym okupantem, a zaskoczeniem dla samych hitlerowców, było przekazanie Francji i Wielkiej Brytanii, w sierpniu 1939, maszyn "Enigma", za pomocą których służby wywiadowcze mogły odszyfrowywać tajne niemieckie meldunki.
We wczesnych godzinach rannych 1 września 1939 roku Niemcy zaatakowały Polskę, bez wypowiedzenia wojny na całej długości granicy.
Symbolicznym początkiem II Wojny Światowej stał się ostrzał polskiej składnicy transportowej Westerplatte w Gdańsku przez pancernik „Schleswig - Holstein”. Żołnierze polscy pomimo ogromnej przewagi agresora, od początku wojny stawiali bohaterski opór. Na północy uderzenie niemieckich wojsk pancernych doprowadziło do rozbicia części Armii „Pomorze” w Borach Tucholskich oraz - pomimo początkowego sukcesu pod Mławą - Armii „Modlin”. Znaczący sukces lokalny zanotowała natomiast na zachodnim odcinku frontu Wołyńska Brygada Kawalerii która 1 września w bitwie pod Mokrą zadała duże straty niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Na południowym zachodzie w pierwszych dniach wojny Niemcy zmusili do odwrotu Armię „Kraków” zajmując Śląsk i przekroczyli Karpaty, przełamując słabą na tym odcinku obronę polską.
Po wycofaniu się ze Śląska regularnych oddziałów WP do walki z Niemcami przystąpiła miejscowa samoobrona. Stanowiąca prawdziwą „sól ziemi czarnej” złożona z dawnych powstańców śląskich i harcerzy broniła m.in. Katowic i Chorzowa. Przełamanie przez Niemców obrony granic doprowadziło do odwrotu wojsk polskich na całym froncie. Klęska Armii „Prusy” na kielecczyźnie za która w dużym stopniu odpowiadał lekceważący przeciwnika jej dowódca gen. Stefan Dąb - Biernacki przyspieszyła wycofanie się na linię obronną na Narwi, Wiśle i Sanie.
W tym czasie Warszawę opuściły władze cywilne, które udały się najpierw na wschód, a następnie południe kraju. Za nimi wyjechał ze swoim sztabem naczelny wódz Edward Śmigły - Rydz, który z powodu źle funkcjonującej łączności stopniowo tracił realne możliwości dowodzenia wojskiem. 8 września niemieckie oddziały pancerne dotarły do Warszawy, jednak ich atak od strony Ochoty został odparty dzięki wielkiemu poświęceniu żołnierzy i wspierającej ich ludności cywilnej.
Sukcesy niemieckie umożliwiła zdecydowana przewaga we wszystkich rodzajach broni oraz zastosowanie taktyki „blitzkriegu”, czyli wojny błyskawicznej. Polegała ona na uderzeniach licznych jednostek pancernych w wybrane punkty, zwykle na styku armii polskich.
Oddziały polskie wobec groźby okrążenia zmuszane były do odwrotu, paraliżowanego często przez dominujące w powietrzu lotnictwo niemieckie. Gdy wojska polskie tocząc nieustanne walki odchodziły za Wisłę, Armia „Poznań” gen. Tadeusza Kutrzeby, wsparta przez część Armii „Pomorze” skoncentrowała swoje siły nad Bzurą.
9 września Polacy rozpoczęli tam największą bitwę kampanii, atakując z powodzeniem skrzydło wojsk niemieckich, które nacierały na Warszawę. Zdobyto Łęczycę i Łowicz zadając Niemcom duże straty. Przeciwnik przerzucił jednak wojska z innych odcinków frontu i w drugiej dekadzie września, w zaciętych bojach, w których poległo trzech polskich generałów Mikołaj Bołtuć, Stanisław Grzmot - Skotnicki, Franciszek Wład - rozbił Armię „Poznań” gen. Tadeusza Kutrzeby.
Generał Franciszek Wład wraz ze swym sztabem i resztkami 58 Pułku Piechoty postanowił przebijać się przez Bzurę. 17 września jego oddział został zaatakowany ciężkim ogniem artylerii niemieckiej w lasach niedaleko Iłowa nad Bzurą. Generał został ciężko ranny w głowę i zmarł z ran. Przed śmiercią zdążył podyktować list do żony:
Myślę o Tobie, Polsce się poświęcam. Chowaj naszego syna, na dzielnego Polaka. Spowiadałem się. Frank.
Tylko nieliczne oddziały WP. przebiły się do Warszawy.
„Warszawa będzie się bić” - rozkaz gen. Waleriana Czumy obrońcy Warszawy - oznaczał, że „Warszawa będzie broniona do ostatniego tchu. Obywatele stolicy winni od tej chwili poświęcić całą swoją energię, by ułatwić zadanie walczącemu wojsku. Nikt nie powinien ruszać się z miejsca gdzie go obrona stolicy zastanie. Opuszczenie Warszawy w takiej chwili będzie uważane za tchórzostwo. Warszawa znalazła się na pierwszej linii obronnej i winna być dumna, że tak zaszczytny los jej przypadł”.
W izolacji od reszty kraju walczyli obrońcy polskiego Wybrzeża. Pierwszego dnia wojny Niemcy zaatakowali Pocztę Polską i polską składnicę tranzytową na Westerplatte w Gdańsku. Zmobilizowani wcześniej pocztowcy bronili się cały dzień, poddali się dopiero po podpaleniu budynku przez napastników. Załoga Westerplatte dowodzona przez mjr. Henryka Sucharskiego odparła pierwsze natarcia. Po stawieniu oporu Sucharski zgodnie z otrzymanymi wcześniej rozkazami, zamierzał skapitulować. Wobec sprzeciwu oficerów, z kpt. Franciszkiem Dąbrowskim na czele załoga kontynuowała walkę. Żołnierze polscy w heroicznym oporze wytrwali na Westerplatte do 7 września - atakowani z lądu - ostrzeliwani z morza przez pancernik „Schleswig - Holstein” i bombardowani przez lotnictwo.
W ciągu pierwszych dni wojny praktycznie wyeliminowano z walki polską marynarkę wojenną. M.in. Luftwaffe zatopiło w porcie na Helu kontrtorpedowiec „Wicher” i największy polski okręt wojenny stawiacz min „Gryf”. Niemcy uderzyli również na jednostki WP broniące pod dowództwem płk. Stanisława Dąbka rejonu Gdyni. Po utracie największego polskiego portu Polacy bronili się na Oksywiu, spychani w zaciętych walkach w kierunku morza.
19 września Niemcy złamali opór, a płk. Stanisław Dąbek, nie chcąc się poddać, popełnił samobójstwo. Odtąd ostatnim punktem obrony na Wybrzeżu pozostał półwysep Hel.
W czasie odwrotu oddziałów polskich na północy kraju ciężar powstrzymania Niemców nad Narwią wziął na siebie oddział kpt. Władysława Raginisa, który na czele około ośmiuset żołnierzy przez trzy dni bronił przed blisko 40 - tysięcznym niemieckim korpusem pancernym umocnionej bunkrami pozycji pod Wizną. To znana historia heroicznego boju obrońców Wizny, po obronie 17 sierpnia 1920 roku Zadwórza przez Obrońców Lwowa w wojnie polsko - bolszewickiej, zwana również Polskimi Termopilami.
Zgodnie z rozkazem Adolfa Hitlera wojska niemieckie prowadziły wojnę bezwzględną, totalną, skierowana również przeciwko ludności cywilnej. Lotnictwo niemieckie bombardowało nie tylko cele wojskowe i szlaki komunikacyjne, ale dokonywało również terrorystycznych ataków na miasta w których nie było obiektów militarnych, przemysłowych. Ofiarami niemieckich lotników padali uchodźcy z terenów objętych działaniami wojennymi. W Wielkopolsce i na Śląsku zamordowano wielu wziętych do niewoli członków samoobrony, a w październiku 1939 roku stracono obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku.
W Bydgoszczy dokonano egzekucji ludności cywilnej, którą Niemcy tłumaczyli rzekomym mordem ( nazywanym przez ich propagandę „krwawą niedzielą”) dokonanym przez Polaków na mieszkających w mieście przedstawicieli mniejszości niemieckiej.
W rzeczywistości 3 września część Niemców z Bydgoszczy wystąpiła zbrojnie przeciw oddziałom WP wycofującym się z miasta. W rezultacie około trzystu osób - niektórzy schwytani z bronią w ręku - zostało rozstrzelanych. Po zajęciu Bydgoszczy Niemcy zamordowali w odwecie nie mniej niż 1500 Polaków, w większości wybranych przypadkowych mężczyzn, zwykle wskazanych przez niemieckich sąsiadów.
Zbrodni na ludności cywilnej dokonano również m.in. w Częstochowie.
AGRESJA SOWIECKA.
Wielka Brytania i Francja dopiero 3 września uznały, że nie istnieje możliwość pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu i tego samego dnia wypowiedziały Niemcom wojnę. Wbrew wcześniejszym ustaleniom z władzami polskimi premierzy obydwu państw postanowili 12 września we francuskiej miejscowości Abbeville, że nie podejmą działań militarnych przeciwko III Rzeszy.
Rządu polskiego nie poinformowano o tej decyzji. Mimo, że Niemcy nie pozostawili na swojej zachodniej granicy poważniejszych sił, a wojska francuskie miały niemalże osiemdziesięciokrotną przewagę w czołgach, Francuzi przez następne miesiące prowadzili t.zw. „dziwną wojnę” ograniczając się do zrzucania ulotek i zajęciu kilku wsi na pograniczu. Sprawdziły się więc przewidywania Hitlera, że zachód pozostawi Polskę samą sobie.
W czasie gdy Wojsko Polskie prowadziło wojnę z Wehrmachtem, 17 września 1939 roku wschodnią granicę Rzeczypospolitej na całej długości przekroczyła Armia Czerwona. Władze Związku Sowieckiego złamały kilka porozumień zawartych z rządem polskim, przede wszystkim zaś układ o nieagresji z 1932 roku ( przedłużony w 1934 roku, mający obowiązywać do 1945 roku). Napaść na Polskę i pogwałcenie zawartych porozumień tłumaczyły rzekomym rozpadem państwa polskiego i dezintegracją jego władz.
Prezydent RP Ignacy Mościcki potępił w swoim orędziu te działania, nie zdecydował się jednak ogłosić stanu wojny między obydwoma państwami, co było poważnym błędem i utrudniło późniejsze działania polityczne władz polskich w stosunkach z aliantami zachodnimi i ZSRS.
Naczelny Wódz WP rozkazał wojskom polskim unikać walk z Armią Czerwoną i przebijać się do granicy węgierskiej i rumuńskiej. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia prezydent RP i rząd, a następnie naczelne dowództwo podjęli decyzję o ewakuacji do Rumunii. O ile w wypadku władz cywilnych było to uzasadnione dążeniem do utrzymania ciągłości prawnej państwa polskiego w celu kontynuowania walki na uchodźstwie, o tyle postępowanie Naczelnego Wodza marszałka Edwarda Śmigłego - Rydza porzucającego walczące wojska wzbudziło powszechny sprzeciw i oburzenie w społeczeństwie polskim. Po przekroczeniu granicy zarówno władze cywilne, jak i wojskowe, pomimo wcześniejszej zgody na przepuszczenie ich na Zachód zostały internowane w Rumunii.
Walkę z Armią Czerwoną podjęły nieliczne stacjonujące na liczącej ponad 1300 km oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). W następnych dniach prowadziły ją wycofujące się na zachód pułki KOP gen. Wilhelma Orlika --RĂźckemanna stoczywszy m.in. zwycięski bój pod Szackiem.
Bitwa pod Szackiem - starcie podczas agresji ZSRR na Polskę, stoczone w dniach 28-30 września 1939 między 52. Dywizją Strzelecką Armii Czerwonej, a liczącą w tym czasie około 4000 żołnierzy grupą KOP generała Wilhelma Orlika-RĂźckemanna.
Szacka broniły dwie kompanie z 112. Pułku Strzeleckiego wsparte plutonem CKM. 54. Dywizjon Przeciwpancerny prawdopodobnie wycofał się uprzednio z Szacka i zajął pozycję w połowie drogi z Szacka do miasta Mielniki.
Po stronie sowieckiej w walkach wziął udział między innymi 411. batalion pancerny, dowodzony przez kapitana Nieseniuka, który został całkowicie rozbity.
Walki o miejscowość rozpoczęli Sowieci 28 września, uprzedzając polski atak. Kilka czołgów 411. batalionu pancernego i samochody z piechotą ruszyły groblą koło jeziora Lucemierz na pozycje polskie, które znajdowały się na wschód i południowy wschód od wsi. Teren był bardzo grząski. Oddziały KOP podpuściły wroga blisko i otworzyły ogień z działek ppanc. i karabinów maszynowych. W czasie tej walki zniszczono 8 czołgów T-26, które zablokowały wąską groblę. Z 411. batalionu pancernego uratowało się trzech rannych czołgistów. Na wieść o rozbiciu 411 batalionu pancernego płk. Russijanow długo nie przysyłał posiłków oddziałom walczącym w rejonie Szacka. Następnie rozpoczął się polski atak na Szack. Wojska polskie poprowadził ppłk. Nikodem Sulik. Wieś została ostrzelana przez artylerię, a następnie doszło do szturmu i krwawej walki na bagnety. W południe została zdobyta.
Znalezione tu zaopatrzenie poprawiło sytuację wyczerpanych fizycznie i psychicznie polskich żołnierzy. Sowieci przeprowadzili kontratak, ale został on odparty ogniem broni maszynowej i artylerii. Natomiast polska próba oskrzydlenia wojsk sowieckich nie udała się. 29 września oddziały polskie wycofały się w kierunku przeprawy przez Bug w Grabowie. Niestety samochody ciężarowe i kilka dział trzeba było zostawić. W walkach z sowietami zginęło lub zostało rannych 500 polskich żołnierzy. KOP stracił też sporo amunicji, zwłaszcza artyleryjskiej i kilka ciężarówek. Straty wojsk radzieckich wyniosły: 81-82 zabitych i 184-185 rannych żołnierzy, zniszczonych 8-9 czołgów T-26 i 5 ciągników artyleryjskich T-20 Komsomolec. Siemion Timoszenko przyznał się do straty 7 czołgów i kilku samochodów pancernych. Dowódca radzieckiej dywizji, pułkownik Iwan Russijanow został ciężko ranny w rękę odłamkiem pocisku artyleryjskiego.
Wilhelm Orlik-Rückemann urodził się 1 sierpnia 1894 we Lwowie w rodzinie polskiej o korzeniach żydowskich. W latach 1910-1911 organizował skautowy Oddział "Zarzewia" w I Gimnazjum Realnym we Lwowie, na tamtejszej politechnice rozpoczął w 1912 roku studia na wydziale budowy dróg i mostów. Studia te przerwała jednak I wojna światowa.
Był żonaty z Różą Fajans, która pochodziła ze znanej warszawskiej rodziny Fajansów, właścicieli m. in. "Żeglugi na Wiśle" i działaczy społeczności żydowskiej.
W sierpniu 1914 roku wstąpił do Legionów Polskich. Był oficerem 6 Pułku Piechoty. W 1917 roku, po kryzysie przysięgowym, został wcielony do cesarskiej i królewskiej Armii. Służył w niej m.in. w 19 pułku strzelców. Ukończył też w 1918 roku szkołę oficerów rezerwy.
Przez trzy dni broniło się Grodno. Pod Kodziowcami nad Czarną Hańczą polscy ułani zadali duże straty sowieckiej broni pancernej. Do końca września Sowieci zajęli jednak wschodnie województwa Polski.
Na zdobytych terenach dokonywali zbrodni na wojskowych i cywilach, podobnie jak Niemcy.
I tak w Grodnie Sowieci rozstrzelali grupę wziętych do niewoli obrońców miasta, w szpitalu w Mielnikach wymordowali żołnierzy i oficerów Korpusu Ochrony Pogranicza.
Napaść sowiecka dokonana 17 września 1939 roku zwana „ciosem w plecy” przesądziła ostatecznie o wyniku wojny z Niemcami. Mimo to wojska polskie skoncentrowane na Lubelszczyźnie podjęły decydujący bój, zamierzając przebić się w kierunku granicy węgierskiej. Do największe trwającej dziesięć dni bitwy doszło pod Tomaszowem Lubelskim, gdzie armie „Kraków” i „Lublin” ostatecznie uległy w walce. Na południu kraju zacięte boje z Niemcami toczyły się w rejonie Lwowa. Szczególnym męstwem odznaczyły się oddziały dowodzone przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego rozbite przez Niemców na przedpolach miasta „Semper Fidelis” - Zawsze Wiernego.
Lwów skutecznie broniący się przed Niemcami, 22 września poddał się Armii Czerwonej. Nadal walczyła Warszawa, gdzie symbolem trwania w oporze stał się prezydent miasta Stefan Starzyński.
W kampanii wrześniowej poległo blisko 70 tysięcy żołnierzy polskich, około 300 tysięcy dostało się do niewoli niemieckiej, około 250 tysięcy ( w tym ok. 20 tysięcy oficerów) - sowieckiej.
Polscy oficerowie wzięci przez Sowietów do niewoli zostali zamordowani w Katyniu przez NKWD.
KATYŃ 1940 - ZBRODNIA NIEMIECKA I SOWIECKA
Pod hasłami „pokojowej” propagandy hitlerowskiej - „Ograniczenie zbrojeń” - „Propozycja konferencji” odbyło się kilka „pokojowych”, tajnych konferencji w Krakowie, Zakopanem i we Lwowie począwszy od 28 września 1939 roku, w dniu w którym konała Warszawa, na których uściślono współpracę Gestapo z NKWD. Owe konferencje miały na celu „wspólne zwalczanie wszelkich form polskiego ruchu oporu”. Dotyczyły one skutecznych sposobów zabijania, deportacji i zniewolenia przez Gestapo i NKWD. O losie polskich jeńców zamordowanych w Katyniu, Kozielsku, Miednoje, Ostaszkowie, Twerze, Kijowie, w Charkowie zadecydowała konferencja w Krakowie, co zostało potwierdzone przez historyków Alen Paula, prof. Georga Watsona z Uniwersytetu w Cambridge i prof. Luis R. Coatneya.
Sporządzone przez Gestapo i NKWD listy transportowe były wyrokami śmierci na polskich oficerach, jeńcach wojennych. Na podstawie owych list tworzono konwoje, które w kombinowany sposób, pieszo, wagonami i samochodami więziennymi docierały do miejsc egzekucji.
Hitler i Stalin w sposób zbliżony zakończyli życie. Obaj nie zmarli śmiercią naturalną. Hitler popełnił samobójstwo, natomiast Stalin zapewne został zamordowany.
CÓRKA STALINA - SWIETŁANA ALLIŁUJEWA
Śmierć Stalina nie została w sposób precyzyjny wyjaśniona. Jak wynika z odtajnionych dokumentów lekarskich śmierci Stalina w 50 lat po niej nie był to zator mózgu, czy wylew krwi do mózgu. Mogła być to zbrodnia polityczna, nie wyklucza się też możliwości mordu rodzinnego dokonanego przez córkę Stalina Swietłanę w odzewie za samobójczą śmierć matki, do której przyczynił się Stalin.
Swietłana Alliłujewa, Swietłana Iosifowna Stalina, ros. Светлана Иосифовна Сталина (ur. 28 lutego 1926 w Moskwie jako Swietłana Josifowna Dżugaszwili, zm. 22 listopada 2011 w Richland Center) – najmłodsze dziecko i jedyna córka Józefa Stalina.
Była córką sowieckiego dyktatora Józefa Stalina oraz jego drugiej żony - Nadieżdy Alliłujewej. Matka Swietłany zmarła w 1932 roku, kiedy jej córka miała sześć lat. Prawdopodobnie było to samobójstwo, chociaż istnieje teoria, że to Stalin zabił Nadieżdę. Śmierć matki była dla Swietłany prawdziwym szokiem. Ona sama posądzała o śmierć Nadieżdy swojego ojca. Po śmierci swojej żony Stalin rozpoczął aresztowania członków jej rodziny. Kiedy Swietłana próbowała interweniować w obronie swoich krewnych, dyktator zagroził również jej uwięzieniem.
WIZYTA JÓZEFA BECKA W BERLINIE
W trakcie przygotowywania wizyty Becka w Berlinie, która miała nastąpić natychmiast po upływie sześciu tygodni żałoby oficjalnej, 18 czerwca podpisany został brytyjsko-niemiecki układ morski, stanowiący ruinę kolejnego punktu traktatu wersalskiego i umożliwiający Niemcom legalną rozbudowę wielkiej marynarki wojennej, w skali do Royal Navy jak 35 do 100, wprawdzie z rezygnacją niemiecką z budowania lotniskowców, ale za to z równym dla obu stron parytetem w budowaniu okrętów podwodnych. Beck następnego dnia na konferencji z najbliższymi współpracownikami omawiał to złowróżbne wydarzenie polityczne, nie okazywał jednak zaniepokojenia perspektywą obecności na Bałtyku silnej Kriegsmarine. Interesowała go bardziej możliwość oddalenia się Wielkiej Brytanii od kontynentu. W przededniu wizyty berlińskiej narastał tymczasem nowy konflikt gdański. Było rzeczą oczywistą, że nieustanne kolizje finansowe, gospodarcze i celne między Polską i Wolnym Miastem wynikały w głównej mierze z inspiracji Berlina, z inspiracji znajdujących podatną glebę pomiędzy gdańskimi szowinistami niemieckimi. Sprzeciwianie się Polsce stanowiło w gruncie rzeczy program, a był to program stworzony w Berlinie. Próbowano udowodnić światu, że odłączenie polityczne Gdańska od Rzeszy jest nonsensem. W istocie rozwój Gdańska i jego dostatek zależały wyłącznie od handlu z Polską; odcięcie od Polski oznaczałoby natychmiastową ruinę całej gospodarki tego mini-państewka. Nieco zamętu wprowadziła polsko-niemiecka deklaracja o nieagresji, kiedy to w Berlinie zdecydowano przyhamować przede wszystkim propagandową działalność antypolską. Beck był gotów, jeżeli zaszła by potrzeba, w sprawie Gdańska choćby stanąć do walki z Niemcami; równocześnie, na płaszczyźnie dyplomatycznej, wykluczał ich z pertraktacji nad sprawami Wolnego Miasta. Słusznie zalecał niedopuszczenie do rozmów z Niemcami o relacjach polsko-gdańskich; rozmowy takie rzeczywiście ułatwiać mogły Niemcom ustawienie się na pozycji arbitra. Lecz z drugiej strony, paradoksalnie stanowisko zajęte przez Becka bardzo odpowiadało Niemcom. Gdańsk był przecież organizmem państwowym na pozór od nich niezależnym. W Gdańsku nie obowiązywał zawarty przez Niemcy z Polską układ o nieagresji, nie obowiązywały też umowy o wyhamowywaniu nieprzyjaznej wzajemnie propagandy. Toteż w Gdańsku hitlerowcy robili co chcieli w zakresie działalności antypolskiej. Z polskiego punktu widzenia należało traktować Wolne Miasto, zgodnie z rzeczywistym stanem rzeczy, nie jako państwo i nawet nie jako państewko, lecz jako niemiecką agenturę i rozmawiać o jej sprawach bezpośrednio z jej niemieckimi mocodawcami. Beck jednak wierzył w dobrą wolę Hitlera, gdańskie kłopoty przypisywał działaniu owych starego chowu Prusaków, od których jego zdaniem odcinało się kierownictwo hitlerowskie i tym samym poniekąd oddawał pole nieprzyjacielowi. Dopiero u schyłku roku miał się rozeznać w mechanizmie tej dywersji przeciw polskiej. 3 lipca wyjechał do Berlina. Przed frontem Dworca Śląskiego witała go kompania honorowa SS, po czym przyjął defiladę pułku już nie dawnej Reichswehry, lecz nowego Wehrmachtu. Zastosowano protokół jak dla premiera. Beck napisał później: „...rzeczywista wartość mej wizyty w Berlinie polegała na tym, że wydarzenie to było dla opinii publicznej świadectwem nowej formy stosunków między Polską a Niemcami. W pewnym sensie najważniejszą sprawą było nie to, czy stosunki te będą w przyszłości dobre czy złe; dotychczas uważano po prostu, że są one w ogóle niemożliwe; dlatego sam fakt nawiązania ich wprowadzał już nowy czynnik do polityki europejskiej.” W czasie tej wizyty pomyślnie zostały też rozstrzygnięte sprawy gdańskie. W wyniku nacisku Berlina senat Wolnego Miasta od razu zmienił stanowisko czego wyrazem było ratyfikowanie w Gdyni układu, który przywracał polską barierę celną na zewnętrznych granicach obszaru Gdańska i załatwiał sprawę finansowych rozrachunków z Wolnym Miastem. Berlin starał się tym sposobem niejako wypróbować odporność nowych władz w zmienionych uwarunkowaniach. Generalnie Hitler dawał odczuć wielki respekt dla postaci nieżyjącego już Marszałka Piłsudskiego. Równocześnie badano czy zgon Marszałka nie wpłynie na jakąś gwałtowną zmianę jego polityki.
POLITYKA RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ PRZED 1 WRZEŚNIA 1939 ROKU
Rząd polski, Wódz Naczelny Edward Rydz - Śmigły, minister spraw zagranicznych Józef Beck znali precyzyjnie politykę Adolfa Hitlera i istotę zagrożenia atakiem zbrojnym na Polskę. Oczywiście zdawali sobie sprawę z form żądań Hitlera odnośnie "korytarza", czy też wolnego miasta Gdańska, uważając to, zgodnie ze stanem faktycznym za oczywistą prowokację. Wierzyli w sojusze zawarte z mocarstwami zachodnimi, nie dopuszczali myśli o zdradzie, konferencje krakowskie, zakopiańskie i lwowskie nie były im jeszcze znane, nie spodziewali się wydarzeń z 17 września 1939 roku.
Należy więc przypomnieć wystąpienie ministra spraw zagranicznych Polski Józefa Becka z maja 1939 roku, a więc na niepełne cztery miesiące od napaści Niemiec na Polskę. Pakt Ribbentrop - Mołotow nie był jeszcze zawarty.
PRZEMÓWIENIE JÓZEFA BECKA 5 MAJA 1935 ROKU
W niepełne cztery miesiące przed napadem Niemiec na Polskę minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Józef Beck w dniu 5 maja 1939 roku wygłosił w Sejmie przemówienie, które jako niezmiernie ważne i znaczące dla dalszej polityki Rzeczypospolitej podaję w całości. http://pl.wikisource.org/wiki/Przem%C3%B3wienie_J%C3%B3zefa_Becka_w_Sejmie_RP_5_maja_1939_r
Przemówienie ministra spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Józefa Becka zostało wygłoszone na plenarnym posiedzeniu Sejmu RP 5 maja 1939 roku, w odpowiedzi na mowę kanclerza Rzeszy A. Hitlera z dnia 28 kwietnia 1939 roku.
Józef Beck
"Wysoka Izbo! Korzystam ze zebrania Parlamentu, ażeby uzupełnić pewne luki w mojej pracy, jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach. Bieg wydarzeń międzynarodowych uzasadniałby może więcej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych, niż moje jedyne expose’? w Komisji Spraw Zagranicznych Senatu. Z drugiej strony, ten właśnie szybki bieg wydarzeń skłaniał mnie do odraczania deklaracji publicznej do czasu, w którym główne zagadnienia naszej polityki przyjmą bardziej dojrzałą formę. Konsekwencje, wynikające z osłabienia zbiorowych instytucji międzynarodowych i z głębokiej rewizji metod pracy między państwami, które zresztą niejednokrotnie w Izbach sygnalizowałem, spowodowały otwarcie całego szeregu nowych problemów w różnych częściach świata. Proces ten i jego skutki dotarły w szeregu ostatnich miesięcy aż do granic Rzeczypospolitej. To, co najogólniej o tym zjawisku można powiedzieć, streszczam w określeniu, że stosunki między poszczególnymi państwami nabrały bardziej indywidualnego charakteru, więcej własnego oblicza. Osłabione zostały normy ogólne. Po prostu rozmawia się coraz bardziej bezpośrednio od państwa do państwa. Jeśli o nas chodzi - zaszły wydarzenia bardzo poważne. Z jednymi państwami kontakt nasz stał się głębszy i łatwiejszy, w innych wypadkach powstały poważne trudności. Biorąc rzeczy chronologicznie, mam tu na myśli w pierwszej linii naszą umowę ze Zjednoczonym Królestwem, z Anglią. Po kilkakrotnych kontaktach w drodze dyplomatycznej które miały na celu określenie zakresu naszych przyszłych stosunków, doszliśmy przy okazji mej wizyty w Londynie do bezpośredniej umowy, opartej o zasady wzajemnej pomocy w razie zagrożenia bezpośredniego lub pośredniego niezależności jednego z naszych państw. Formuła umowy znana jest panom w deklaracji premiera Neville Chamberlaina z dn. 6 kwietnia, deklaracji, której tekst został uzgodniony i winien być uważany za układ zawarty miedzy obydwoma Rządami. Uważam za swój obowiązek dodać tu, że sposób i forma wyczerpujących rozmów, przeprowadzonych w Londynie, dodają umowie wartości szczególnej. Pragnąłbym, aby polska opinia publiczna wiedziała, że spotkałem ze strony angielskiej mężów stanu nie tylko głębokie zrozumienie ogólnych zagadnień polityki europejskiej, ale taki stosunek do naszego państwa, który pozwolił mi z cała otwartością i zaufaniem przedyskutować wszystkie istotne zagadnienia, bez niedomówień i wątpliwości. Szybkie ustalenie zasady współpracy angielsko - polskiej możliwe było przede wszystkim dlatego, że wyjaśniliśmy sobie wyraźnie, iż tendencje obu Rządów są zgodne w podstawowych zagadnieniach europejskich; na pewno ani Anglia, ani Polska nie żywią zamiarów agresywnych w stosunku do nikogo, lecz również stanowczo stoją na gruncie respektu dla pewnych podstawowych zasad w życiu międzynarodowym. Równoległe deklaracje kierowników politycznych strony francuskiej stwierdzają, że jesteśmy zgodni miedzy Paryżem a Warszawą co do tego, że skuteczność działania naszego obronnego układu nie tylko nie może być osłabiona przez zmianę koniunktury międzynarodowej, lecz przeciwnie - że układ ten stanowić powinien jeden z najistotniejszych czynników w strukturze politycznej Europy. Porozumienie polsko - angielskie przyjął pan kanclerz Rzeszy Niemieckiej za pretekst do jednostronnego uznania za nieistniejący układu, który pan Kanclerz Rzeszy zawarł z nami w roku 1934. Zanim przejdę do dzisiejszego stadium tej sprawy, pozwolą mi panowie na krótki rys historyczny. Fakt, że miałem zaszczyt brać czynny udział w zawarciu i wykonaniu tego układu, nakłada na mnie obowiązek jego analizy. Układ z 1934 r. był wydarzeniem wielkiej miary. Była to próba dania jakiegoś lepszego biegu historii między dwoma wielkimi narodami, próba wyjścia z niezdrowej atmosfery codziennych zgrzytów i szerszych wrogich zamierzeń, w kierunku wzniesienia się ponad narosłe od wieków animozje, w kierunku stworzenia głębokich podstaw wzajemnego poszanowania. Próba sprzeciwiania się złemu jest zawsze najpiękniejszą możliwością działalności politycznej. Polityka polska w najbardziej krytycznych momentach ostatnich czasów wykazała respekt dla tej zasady. Pod tym kątem widzenia, proszę Panów, zerwanie tego układu nie jest rzeczą mało znaczącą. Natomiast każdy układ jest tyle wart, ile są warte konsekwencje, które z niego wynikają. I jeśli polityka i postępowanie partnera od zasady układu odbiega, to po jego osłabieniu, czy zniknięciu nie mamy powodu nosić żałoby. Układ polsko - niemiecki z 1934 r. był układem o wzajemnym szacunku i dobrym sąsiedztwie, i jako taki wniósł pozytywną wartość do życia naszego państwa, do życia Niemiec i do życia całej Europy. Z chwilą jednak, kiedy ujawniły się tendencje, ażeby interpretować go bądź to jako ograniczenie swobody naszej polityki, bądź to jako motyw do żądania od nas jednostronnych, a niezgodnych z naszymi żywotnymi interesami koncepcji stracił swój prawdziwy charakter. Przejdźmy teraz do sytuacji aktualnej. Rzesza Niemiecka sam fakt porozumienia polsko - angielskiego przyjęła za motyw zerwania układu z 1934 r. Ze strony niemieckiej podnoszono takie, czy inne obiekcje natury jurydycznej. Jurystów pozwolę sobie odesłać do tekstu naszej odpowiedzi na memorandum niemieckie, która będzie dziś jeszcze Rządowi Niemieckiemu doręczona. Nie chciałbym również zatrzymywać panów dłużej nad dyplomatycznymi formami tego wydarzenia, ale pewna dziedzina ma tu swój specyficzny wyraz. Rząd Rzeszy, jak to wynika z tekstu memorandum niemieckiego, powziął swoją decyzję na podstawie informacji prasowych, nie badając opinii ani Rządu Angielskiego, ani Rządu Polskiego co do charakteru zawartego porozumienia. Trudne to nie było, gdyż bezpośrednio po powrocie z Londynu okazałem gotowość przyjęcia ambasadora Rzeszy, który do dnia dzisiejszego z tej sposobności nie skorzystał. Dlaczego ta okoliczność jest tak ważna? Dla najprościej rozumującego człowieka jest jasne, że nie charakter, cel i ramy układu polsko - angielskiego decydowały, tylko sam fakt, że układ taki został zawarty. A to znów jest ważne dla oceny intencji polityki Rzeszy, bo jeśli wbrew poprzednim oświadczeniom Rząd Rzeszy interpretował deklarację o nieagresji zawartą z Polską w 1934 r., jako chęć izolacji Polski i uniemożliwienia naszemu państwu normalnej, przyjaznej współpracy z państwami zachodnimi - to interpretacje taką odrzucili byśmy zawsze sami. Wysoka Izbo! Ażeby sytuację należycie ocenić, trzeba przede wszystkim postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Bez tego pytania i naszej na nie odpowiedzi nie możemy właściwie ocenić istoty oświadczeń niemieckich w stosunku do spraw Polskę obchodzących. O naszym stosunku do Zachodu mówiłem już poprzednio. Powstaje zagadnienie propozycji niemieckiej co do przyszłości Wolnego Miasta Gdańska, komunikacji Rzeszy z Prusami Wschodnimi przez nasze województwo pomorskie i dodatkowych tematów poruszonych jako sprawy, interesujące wspólnie Polskę i Niemcy. Zbadajmy tedy te zagadnienia po kolei. Jeśli chodzi o Gdańsk, to najpierw kilka uwag ogólnych. Wolne Miasto Gdańsk nie zostało wymyślone w Traktacie Wersalskim. Jest zjawiskiem istniejącym od wielu wieków, i jako wynik, właściwie biorąc, jeśli się czynnik emocjonalny odrzuci, pozytywnego skrzyżowania spraw polskich i niemieckich. Niemieccy kupcy w Gdańsku zapewnili rozwój i dobrobyt tego miasta, dzięki handlowi zamorskiemu Polski. Nie tylko rozwój, ale i racja bytu tego miasta wynikały z tego, że leży ono u ujścia jedynej wielkiej naszej rzeki, co w przeszłości decydowało, a na głównym szlaku wodnym i kolejowym, łączącym nas dziś z Bałtykiem. To jest prawda, której żadne nowe formuły zatrzeć nie zdołają. Ludność Gdańska jest obecnie w swej dominującej większości niemiecka, jej egzystencja i dobrobyt zależą natomiast od potencjału ekonomicznego Polski. Jakież z tego wyciągnęliśmy konsekwencje? Staliśmy i stoimy zdecydowanie na platformie interesów naszego morskiego handlu i naszej morskiej polityki w Gdańsku. Szukając rozwiązań rozsądnych i pojednawczych, świadomie nie usiłowaliśmy wywierać żadnego nacisku na swobodny rozwój narodowy, ideowy i kulturalny niemieckiej ludności w Wolnym Mieście. Nie będę przedłużał mego przemówienia cytowaniem przykładów. Są one dostatecznie znane wszystkim, co się tą sprawą w jakikolwiek sposób zajmowali. Ale z chwilą, kiedy po tylokrotnych wypowiedzeniach się niemieckich mężów stanu, którzy respektowali nasze stanowisko i wyrażali opinię, że to „prowincjonalne miasto nie będzie przedmiotem sporu między Polską a Niemcami” - słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy, z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną dn. 26 marca wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, a natomiast dowiaduje się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań - to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da! Te same rozważania odnoszą się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie. Nalegam na to słowo „województwo pomorskie”. Słowo „korytarz” jest sztucznym wymysłem, gdyż chodzi tu bowiem o odwieczną polską ziemię, mającą znikomy procent osadników niemieckich. Daliśmy Rzeszy Niemieckiej wszelkie ułatwienia w komunikacji kolejowej, pozwoliliśmy obywatelom tego państwa przejeżdżać bez trudności celnych czy paszportowych z Rzeszy do Prus Wschodnich. Zaproponowaliśmy rozważenie analogicznych ułatwień w komunikacji samochodowej. I tu znowu zjawia się pytanie, o co właściwie chodzi? Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowincją. Nie mamy natomiast żadnego powodu umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium. W pierwszej i drugiej sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komunikacji przez Pomorze, chodzi ciągle o koncesje jednostronne, których Rząd Rzeszy wydaje się od nas domagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostronnych. Gdzież jest zatem ta wzajemność? W propozycjach niemieckich wygląda to dość mglisto. Pan kanclerz Rzeszy w swej mowie wspominał o potrójnym kondominium w Słowacji. Zmuszony jestem stwierdzić, że tę propozycję usłyszałem po raz pierwszy w mowie pana kanclerza z dn. 28 kwietnia. W niektórych poprzednich rozmowach czynione były tylko aluzje, że w razie dojścia do ogólnego układu sprawa Słowacji mogłaby być omówiona. Nie szukaliśmy pogłębienia tego rodzaju rozmów, ponieważ nie mamy zwyczaju handlować cudzymi interesami. Podobnie propozycja przedłużenia paktu o nieagresji na 25 lat nie była nam w ostatnich rozmowach w żadnej konkretnej formie przedstawiona. Tu także były nieoficjalne aluzje, pochodzące zresztą od wybitnych przedstawicieli Rządu Rzeszy. Ale, proszę panów, w takich rozmowach bywały także różne inne aluzje, sięgające dużo dalej i szerzej niż omawiane tematy. Rezerwuję sobie prawo w razie potrzeby do powrócenia do tego tematu. W mowie swej pan kanclerz Rzeszy jako koncesje ze swej strony proponuje uznanie i przyjęcie definitywne istniejącej między Polską a Niemcami granicy. Muszę skonstatować, że chodziłoby tu o uznanie naszej de jure i de facto bezspornej własności, więc co za tym idzie, ta propozycja również nie może zmienić mojej tezy, że dezyderaty niemieckie w sprawie Gdańska i autostrady pozostają żądaniami jednostronnymi. W świetle tych wyjaśnień Wysoka Izba oczekuje zapewne ode mnie i słusznie, odpowiedzi na ostatni passus niemieckiego memorandum, który mówi: „Gdyby Rząd Polski przywiązywał do tego wagę, by doszło do nowego umownego uregulowania stosunków polsko - niemieckich, to Rząd Niemiecki jest do tego gotów”. Wydaje mi się, że merytorycznie określiłem już nasze stanowisko. Dla porządku zrobię resumé. Motywem dla zawarcia takiego układu byłoby słowo „pokój”, które pan kanclerz Rzeszy z naciskiem w swym przemówieniu wymieniał. Pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej. Po to, aby to słowo miało realną wartość, potrzebne są dwa warunki : 1) pokojowe zamiary, 2) pokojowe metody postępowania. Jeżeli tymi dwoma warunkami Rząd Rzeszy istotnie się kieruje w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy, respektujące oczywiście wymienione przeze mnie uprzednio zasady, są możliwe. Gdyby do takich rozmów doszło - to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo, licząc się z doświadczeniami ostatnich czasów, lecz nie odmawiając swej najlepszej woli. Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”..
Literatura, opracowania, źródła cytatów:Wikipedia,
Ofiary w II wojnie światowej „Wikipedia”,
dr Lucyna Kulińska - wykłady,
prof. Andrzej Nowak wykład „Solidarni 2010”,
prof. Andrzej Nowak „Dziedzictwie roku 1920" -/"Nasz Dziennik" 13 - 15 sierpnia 2011/,
prof. Lech Wyszczelski „Wojna o Kresy Wschodnie 1918 - 1920
prof. VHR. DABERNON „Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata pod Warszawą 1920 r.”.
PWN Warszawa 1932 rok
Adam Dziurok
Marek Gałęzowski
Łukasz Kamiński
Filip Musiał „Od niepodległości do niepodległości”
Marta Tychmanowicz dla Wirtualnej Polski
Norman Davies „Boże igrzysko”
„Głos Polski” Toronto - prace własne Aleksander Szumański