Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

UNIWERSYTET ZBIRÓW - OBÓZ JANOWSKI WE LWOWIE

ZBRODNIE

UNIWERSYTET ZBIRÓW - OBÓZ JANOWSKI WE LWOWIE
Aleksander Szumański
źródło: INTERNET

 UNIWERSYTET ZBIRÓW

OBÓZ JANOWSKI WE LWOWIE

W 1941 r. dawna fabryka budowy maszyn młyńskich Steinhausa we Lwowie przy ul. Janowskiej 134 (obecnie Tarasa Szewczenki 134) została przejęta przez niemieckie przedsiębiorstwo Deutsche Ausrustungswerke (DAW). Wkrótce przy zakładach Niemcy utworzyli obóz pracy przymusowej. W lipcu 1942 r. placówka przeszła pod zarząd SS, a jesienią przekształcono ją w obóz koncentracyjny. Ze względu na wysoką śmiertelność i wyjątkowe okrucieństwo wobec więźniów, w powojennej literaturze przedmiotu obóz Janowski jest często określany mianem „uniwersytetu zbirów", obozem śmierci", w którym w sposób okrutny zostało wymordowanych ponad 200 tysięcy więźniów, nie tylko Żydów.

W latach 1945 – 1948 Michał Maksymilian Borwicz (Boruchowicz) opracował książkę o obozie Janowskim „Uniwersytet Zbirów”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Wojewódzkiej Żydowskiej Komisji Historycznej w Krakowie w roku 1948. Od tego czasu wydania nie wznowiono.

Autor opracowania „Uniwersytet zbirów” w latach 1942-43 był więźniem obozu Janowskiego - pseudonim „Ilian”, skąd udało mu się zbiec. Po ucieczce z obozu działał w partyzantce pod pseudonimem Zygmunt. Opracowanie to jest jedynym dokumentem historycznym istnienia obozu Janowskiego spisanym przez świadka historii.

Niestety obozem Janowskim nie zajęli się dotąd polscy historycy, a historyczne opracowania żydowskich historyków  dotyczące „uniwersytetu zbirów” nie są znane. Nie istnieją nawet opracowania monograficzne. Wiadomo jedynie, że w owym obozie ginęli tragicznie nie tylko Żydzi.

Żydzi lwowscy początkowo podejmowali pracę w zakładach DAW dobrowolnie ze względu na ochronę, wynikającą z zatrudnienia w przemyśle niemieckim. Z czasem do obozu Niemcy zaczęli kierować robotników wskazanych przez Radę Żydowską (Judenrat) oraz ujętych w ulicznych łapankach. Od 1942 r. do obozu Janowskiego zaczęto przywozić także grupy z Żydów z innych miejscowości, między innymi z Przemyśla i Drohobycza. Po selekcji Niemcy pozostawiali jedynie silnych i zdrowych mężczyzn, zdolnych do pracy. W marcu 1943 r. w obozie powstał oddział kobiecy. Liczba więzionych ulegała wahaniom. W materiałach źródłowych zachowała się jedynie informacja o stanie liczebnym obozu na dzień 1 marca 1943 r. - przy ul. Janowskiej było wtedy 15 000 Żydów.

We wrześniu 1941 r. wybudowano kompleks baraków, a obszar obozu został otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego z wieżami strażniczymi. Dozór nad obozem powierzono funkcjonariuszom SS, wspomaganym przez ukraińskich strażników (wyszkolonych wachmanów).

Do obozu Janowskiego Niemcy kierowali głównie tych Żydów, których wskazał Judenrat lwowskiego getta. Policja żydowska w biciu i katowaniu żydowskich nieszczęśników obozu janowskiego wyręczała Schutzpolizei. Nieraz policjanci żydowscy pałowali nieszczęsnych więźniów żydowskich po głowach, równocześnie kopiąc w genitalia. Niejednokrotnie okrutne pałowanie kończyło się śmiercią więźnia.

Ten niemiecki uniwersytet zbirów można nazwać „żydowską wyższą szkołą maltretowania”, fakultet niemieckiego „uniwersytetu zbirów”, tak uważa Michał Maksymilian Borwicz „Uniwersytet zbirów” (wyd. Kraków 1948 r. ).

Więźniowie byli zakwaterowani w drewnianych barakach, pozbawionych infrastruktury sanitarnej i grzewczej. Jako miejsce do spania służyły długie, zbiorowe prycze, bez koców i pościeli. Ogromnym problemem był brak środków sanitarnych. Dla kilku tysięcy więźniów przeznaczono nieliczne latryny i umywalnie. Wszechobecny brud w połączeniu z wszawicą oraz wycieńczenie więźniów były przyczynami wielu zachorowań, między innymi epidemii tyfusu. Przez pewien czas wybrani chorzy trafiali do szpitala na terenie miasta.

Później „staraniem” Judenratu w obozie utworzono blok szpitalny, będący de facto umieralnią, bez lekarstw i odpowiedniego wyposażenia. Obłożnie chorzy byli sukcesywnie rozstrzeliwani.

Dzienną rację żywnościową stanowiła porcja chleba o wadze około 15 dkg, kawa zbożowa oraz wodnista zupa, do przygotowania której używano kapusty, krup lub ziemniaków. Były to posiłki o znikomej kaloryczności, nie pozwalającej więźniom na regenerację sił.

Więźniów wykorzystywano do prac w obozowych warsztatach, przy naprawie sprzętu wojennego. Przeciętny dzienny wymiar czasu pracy wynosił 10-12 godzin.

Często po zakończeniu oficjalnej "dniówki" Niemcy zmuszali więźniów do bezsensownych, wyczerpujących zajęć, polegających na przenoszeniu materiałów budowlanych - cegieł, belek i desek - z miejsca na miejsce, przy czym praca musiała być wykonana w biegu.

W obozie panował terror. Na porządku dziennym było dotkliwie bicie, doraźne egzekucje i tortury. Esesmani gnębili i mordowali więźniów na różne sposoby - podczas mrozów na wiele godzin wieszali ich za nogi, kazali stać nago lub trzymali w beczkach z lodowatą wodą. Więźniowie byli rozstrzeliwani, duszeni. Okresowo przeprowadzano selekcje, w trakcie których Niemcy oddzielali osoby chore i wyczerpane. Rozstrzeliwano ich w pobliżu obozu, w tzw. Dolinie Śmierci. Filip Friedman w książce "Zagłada Żydów lwowskich" tak pisał o selekcjach w obozie Janowskim:

"Co pewien czas zabierano po kilka tysięcy obozowców na „Piaski", na stracenie. „Selekcja" przy tego rodzaju „akcji" odbywała się zazwyczaj w sposób nader prosty. Urządzano tzw. „bieg śmierci". Masa biegnących skazańców była obstawiona z obu stron szpalerem SS-manów, którzy biegnącym podstawiali nogi lub karabiny, bili ich po głowach, strzelali do nich itp. Kto się potknął i upadł - bywał odstawiany na bok, do uprzednio już przygotowanej grupy „bez­apelacyjnych straceńców" - tzn. chorych, kalek i wyczerpanych strzępów ludzkich - i szedł wraz z nimi do mordowni na „Piaski".

Obóz Janowski należał w czasie okupacji do  miejsc niemieckich masowych, okrutnych zbrodni, o których poza najbliższą okolicą Lwowa wiedziało stosunkowo nie wielu i nie wiele.

Obóz Janowski przewyższał inne metodyką i rozpiętością zbrodni, kaźń będąca (dla niemieckich zbrodniarzy), czymś w rodzaju wszechnicy zbrodniczości, wyższej uczelni sadyzmu i okrucieństwa, rzadko występującego w historycznych dziejach mordów, gdy jeszcze nie istniało pojęcie ludobójstwa (genocidum).

„Profesorowie” makabrycznego studium rekrutowali się z najwybitniejszych specjalistów katowskiego rzemiosła, wychowywani w osławionym Jakdkommando (nazwa brygady nadzwyczajnej wywodzącej się od nazwy „sztyletu nadającego się wyłącznie do zabijania) „doktora” Dirlenwangera.

36 Dywizja Grenadierów SS "Dirlewanger" była jednostką Waffen-SS złożoną przede wszystkim z kryminalistów rekrutowanych w niemieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych pod dowództwem „dra” Oskara Dirlewangera. Dokonała ona niezliczonej liczby zbrodni wojennych na tyłach frontu wschodniego podczas II Wojny Światowej, odznaczając się wyjątkowym okrucieństwem. Jej działalność pozbawiła życia przynajmniej 60 tysięcy ludzi, w przeważającej większości cywilów.

Jeden ze znanych działaczy ruchu esessowskiego „doktor” Dirlewanger – nieuk, który na rozkaz Gestapo otrzymał honorowy doktorat na jednym z uniwersytetów w Niemczech, wychowywał przez dłuższy czas w swoim Jagdkommando sześćdziesięciu doborowych katów. Wszyscy oni byli w swoim czasie – przed wysłaniem do niemieckich obozów zagłady  -  przedstawiani osobiście Hitlerowi.

Dziesięciu z nich przyjechało do obozu Janowskiego. Pod wytrawnym kierownictwem takich „wykładowców” edukowali się w obozie Janowskim  pozostali zwyrodnialcy. Wielu oprawców, którzy zapisali najkrwawsze strony w dziejach innych niemieckich obozów zagłady i więzień, tam odbywało „studia”, względnie tam przyjeżdżało na odbycie „kursów dokształcających”.

Wściekłość okupantów przybrała tam rozmiary wręcz niesamowite. Ofiar nie można było mordować  dwukrotnie, trzeba było im w sposób wyrafinowany przedłużyć życie męką. A śmierć uczynić kaźnią straszliwą. Takie zadanie miała  „janowska” katownia, a sprawcy obozowi spełnili ją w 100 procentach.

Lwowianie znali niesamowitą rzeczywistość obozu Janowskiego od więźniów wychodzących do pracy poza teren obozu. Obóz na Janowskiej 134 był czymś w rodzaju kursów dokształcających wyrafinowanych oprawców, komendantów i dozorców wysyłanych później do innych obozów. Tutaj pod fachowym kierownictwem  dokształcali się oprawcy, poszukujący  takich sposobów mordów, które skazańcom oprócz śmierci zadawałyby jeszcze jak najwięcej cierpień. Tu prześwidrowywano ludziom brzuchy tępym kijem, zamrażano ich w beczce z wodą, tutaj Niemcy pokazywali sztuki strzelając do dzieci podrzucanych w górę lub rozrąbując je siekierami na pół, jak rozrąbuje się pień drzewa.

Obóz na Janowskiej był uniwersytetem bestialstwa, ale Majdanek, Oświęcim, Dachau, czy Buchenwald – to były w randze porównawczej gimnazja tego samego bestialstwa, którego szkołą początkową jest wychowanie niemieckie, niemiecka tresura zabijania w wyższej szkole mordów „Uniwersytetu zbirów”.

18 listopada 1943 r. Niemcy zgładzili wszystkich więźniów obozu Janowskiego. Silne jednostki policji otoczyły obóz szczelnym kordonem. Więźniowie zostali zebrani na placu apelowym, z którego grupami byli wyprowadzani na Piaski i tam rozstrzeliwani. Następnie na Janowską sprowadzono żydowskich robotników z pozostałych obozów pracy przymusowej we Lwowie. Również oni zostali wymordowani na Piaskach.

Począwszy od połowy 1943 r. Niemcy sukcesywnie próbowali zacierać ślady zbrodni. Utworzona z żydowskich więźniów tzw. Brygada Śmierci pod czujnym okiem funkcjonariuszy oddziału Sonderdienst nr 1005 odkopywała i paliła zwłoki pomordowanych. 20 listopada 1943 r. członkowie Brygady stawili opór. Większość z nich zginęła, nielicznym udało się uciec.

Obóz Janowski funkcjonował do połowy 1944 r. Przebywało w nim kilkuset Polaków i Ukraińców oraz niewielka grupa osób pochodzenia żydowskiego, złapanych na terenie miasta.

BUNT I ZAGŁADA W OBOZIE JANOWSKIM

Nazistowski obóz janowski we Lwowie działał zaledwie dwa lata. To wystarczyło, by przekształcił się z miejsca katorżniczej pracy przymusowej w katownię, w której mordowano tysiące polskich i ukraińskich Żydów. Gdy 19 listopada 1943 roku garstka więźniów wybranych do odkopywania i palenia zwłok podjęła desperacką próbę buntu, Niemcy po raz kolejny zastosowali odpowiedzialność zbiorową. 71 lat temu oddziały SS otoczyły obóz przy ul. Janowskiej i zimną krwią pozbawiły życia resztę jego mieszkańców - pisze Michał Staniul w artykule dla Wirtualnej Polski.

Masywny, dwupiętrowy budynek przy ulicy Janowskiej 134 miał już swoje lata - powstał jeszcze w czasach, gdy Lwów był częścią austriackiego zaboru. W 1939 roku stanowił centralny punkt fabryki maszyn młyńskich należącej do żydowskiego przedsiębiorcy Steinhausa. Gdy po sowieckiej napaści na Polskę miasto dostało się w ręce wojsk radzieckich, zakład został znacjonalizowany. Wkrótce jednak znowu miał konkretnego właściciela.

Niestety, była to DAW - Deutsche Ausrüstungswerke, firma zbrojeniowa zarządzana przez hitlerowskie SS.

TRUCIZNA

Armia Czerwona nie była, rzecz jasna, łaskawa dla mieszkańców Lwowa. Ocenia się, że podczas niespełna dwóch lat pobytu nad Pełtwią komuniści zabili około 7 tys. ludzi, głównie "wrogów klasowych". Większość ginęła w piwnicach bezpieki lub podczas egzekucji w okolicznych lasach, z dala od wzroku przypadkowych świadków.

Kiedy więc 29 czerwca 1941 roku miasto zostało zdobyte przez Wermacht, Niemcy bez większych problemów obciążyli sowieckimi zbrodniami lokalnych Żydów.

Przedwojenny Lwów był trzecim z największych skupisk ludności żydowskiej w Polsce. Według danych z początku lat 30., około 100 tysięcy lwowian wyznawało religię mojżeszową. Dekadę później liczbę tę powiększyła - oprócz przyrostu naturalnego - fala uchodźców z frontu zachodniego. W chwili nadejścia oddziałów nazistowskich w mieście mogło żyć więc nawet 150 tysięcy Żydów.

"Już w pierwszych godzinach rozlepili Niemcy po mieście afisze podjudzające przeciwko Żydom. W tych afiszach i w ulotkach, rozdawanych na ulicach, przedstawiano Żydów jako winowajców pożogi wojennej, pomawiano ich o niestworzone zbrodnie, insynuowano im rzekome wymordowanie kilku tysięcy Polaków i Ukraińców. Zatruty siew wydał oczywiście odpowiedni plon" - pisał w wydanej tuż po wojnie "Zagładzie Żydów lwowskich" historyk Filip Friedman.

Pogromy wybuchały z przerażającą częstotliwością przez kolejne trzy lata. W części z nich brały udział bojówki ukraińskich nacjonalistów.

W lipcu 1941 roku Niemcy uruchomili produkcję amunicji przy ulicy Janowskiej, na północno-zachodnim obrzeżu miasta. Niemieckie prawo nakładało obowiązek pracy na wszystkich żydowskich mężczyzn w wieku od 14 do 60 lat. Początkowo wielu z nich dobrowolnie zgłaszało się do DAW; wierzyli, że papiery z zakładów pozwolą im chociaż częściowo uniknąć represji ze strony okupantów. Ale jeśli tak było, trwało to bardzo krótko.

Po niecałych trzech miesiącach hitlerowcy postanowili zmienić charakter fabryki. Poszerzono należący do niej teren, otoczono go drutem kolczastym i wieżyczkami strażniczymi, a na wolnym miejscu wzniesiono kompleks podłużnych drewnianych baraków. Odesłano też do domu polskich i ukraińskich robotników. 1 października 1941 roku komendant placówki, Hauptsturmführer (kapitan w SS) Fritz Gebauer, oznajmił pozostałym pracownikom: od teraz zostajecie tutaj.

Obiekt przy ul. Janowskiej miał stać się bowiem głównym lwowskim obozem koncentracyjnym dla ludności żydowskiej.

SADYŚCI

Sytuacja Żydów we Lwowie stawała się tymczasem dramatyczna. Jesienią Niemcy zaczęli wypędzać ich do getta, które utworzono w najbardziej zaniedbanej, północnej części miasta: na Zamarstynowie i Kleparowie. Ponad 100 tysięcy ludzi musiało stłoczyć się na obszarze zaledwie kilku osiedli. Przeludnienie, głód i choroby nie były jednak jedynymi problemami - hitlerowcy co rusz urządzali brutalne łapanki, podczas których zatrzymywali zdrowych i silnych mężczyzn oraz chorych i starców. Ci pierwsi trafiali do obozów pracy. Drudzy byli zazwyczaj zabijani na miejscu.

Ośrodek przy ul. Janowskiej cieszył się coraz gorszą sławą. Warunki mieszkaniowe były koszmarne. Upychani setkami do baraków więźniowie musieli spać jeden przy drugim na podłogach lub nieoheblowanych deskach, bez koców czy jakiejkolwiek pościeli. Pomimo ciężkiej, niekiedy 12-godzinnej pracy fizycznej w metalurgii i stolarce, robotnicy otrzymywali głodowe racje żywnościowe (według Friedmana: 1/8 bochenka chleba dziennie, lurowatą kawę i wodnistą zupę), a na kąpiel zezwalano im tylko raz na dwa tygodnie. Wszy i dyzenteria były codziennością, co jakiś czas tragiczne żniwo zbierały również epidemie tyfusu plamistego. Zimą masowym zabójcą stawały się choroby płuc - nieogrzewane baraki tylko w minimalnym stopniu chroniły przed mrozem. Ale największym zmartwieniem osadzonych był i tak personel obozu.

Na Janowskiej przebywało zazwyczaj kilkunastu oficerów SS; wraz z rodzinami mieszkali w specjalnie wybudowanych domkach i mieli dostęp do odseparowanej od reszty ośrodka dzielnicy rozrywkowej z kasynem i sklepami. Rolę strażników pełnili w dużej mierze lokalni kolaboranci i Rosjanie zwerbowani wśród jeńców wojennych.

Chociaż Fritz Gebauer był okrutnym komendantem, prawdziwe piekło zaczęło się wiosną 1942 roku, gdy dowództwo nad obozem przejął 32-letni syn kelnera z Lotaryngii, Obersturmführer Gustav Willhaus. Uważający się za konesera sztuki, Niemiec wypełnił swą rezydencję dziełami zrabowanymi z żydowskich mieszkań, a w wolnych chwilach ćwiczył oko strzelając z tarasu do przechodzących w pobliżu niewolników. Aby upodlić Żydów, kazał im wybrukować drogę wjazdową do obozu fragmentami macew; zmuszał ich też do bezcelowego biegania z ciężkimi deskami i cegłami od jednego punktu do drugiego. Dzień 54. urodzin Hitlera miał z kolei uczcić zabijając tyleż samo przypadkowo wybranych obozowców.

Zastępca Willhausa, kaliski volksdeutsch Wilhelm Rokita, regularnie mordował więźniów podczas apeli. "Uwielbiał z nimi rozmawiać. Czasem rozdawał im kawałki chleba i powtarzał, że jest dobrym człowiekiem i nie może znieść, gdy ludzie przed nim drżą. Kiedy jednak ktoś w rzędzie się poruszył, Rokita zabijał od razu parę osób. Potem zapalał papierosa i mówił: jestem dla was dobry, a wy mnie złościcie, zobaczcie, do czego mnie zmusiliście" - wspominał jeden ze świadków cytowanych przez izraelskiego dziennikarza Eliyaha Yonesa w książce "Smoke in the Sand: The Jews of Lvov in the War Years 1939-1944". Inny ważny SS-man, Franz Warzog, lubował się w wieszaniu swoich ofiar do góry nogami. Bywał jednak wybredny. Gdy pewnego dnia załamany mężczyzna poprosił go o śmierć, Warzog miał odwrócić się na pięcie i odburknąć: "Żyd nie może wybierać, kiedy umrze". Nie wiedział, że ów desperat, Szymon Wiesenthal, znajdzie w sobie siły, by uciec z obozu, a następnie zostać słynnym "Łowcą nazistów".

FABRYKA ŚMIERCI

Gdy wiosną 1942 roku Niemcy postanowili "ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską", obóz janowski ponownie zaczął zmieniać swój charakter. Każdego tygodnia docierały do niego tysiące Żydów zwożonych przez hitlerowców z całej Galicji. Podczas szybkiego przeładunku, SS-mani dokonywali wstępnej selekcji: najsilniejszych (od 1943 roku - również kobiety) zgarniano do pracy, najsłabszych wywlekano do pobliskiego parowu (na tzw. "Piaski") lub lasu lesienickiego i rozstrzeliwano, a resztę wysyłano dalej, do obozu zagłady w Bełżcu.

Wraz z zaostrzeniem represji w mieście (Niemcy najpierw zmniejszyli lwowskie getto, po czym zarządzili jego całkowitą likwidację), położenie więźniów na ulicy Janowskiej ulegało ciągłemu pogorszeniu. Obozowców, którzy wykazywali pierwsze oznaki osłabienia, natychmiast mordowano. Coraz częściej i okrutniej stosowano też odpowiedzialność zbiorową. W marcu 1943 roku polski Żyd pracujący w ekipie czyszczącej lokomotywy zabił jednego z SS-manów. W odpowiedzi naziści rozstrzelali dwieście osób w obrębie obozu i tysiąc poza jego kolczastym ogrodzeniem.

Gdy niemiecka ofensywa na ZSRS ostatecznie się załamała, a Alianci i Stalin połączyli siły, przywódcy III Rzeszy postanowili zatrzeć przynajmniej część śladów swoich zbrodni (Akcja 1005). W połowie 1943 roku dowódcy katowni przy ulicy Janowskiej utworzyli złożoną ze 126 więźniów "brygadę śmierci", której powierzono zadanie ekshumacji i palenia zwłok zakopanych na "Piaskach" oraz w innych masowych mogiłach. Kolejnym obowiązkiem wyznaczonych do tego Żydów było przesiewanie ludzkich popiołów w poszukiwaniu kosztowności. Znaleziska wysyłano do Niemiec.

Jesienią Niemcy przystąpili do otwartego eksterminowania ostatnich więźniów. Przeczuwając, że Akcja 1005 jest preludium do zrównania obozu z ziemią, członkowie "brygady śmierci" zaczęli planować bunt. 19 listopada podjęli desperacką próbę walki. "Czuliśmy, że już nikomu tym aktem nie możemy zaszkodzić", wspominał lata później podczas jerozolimskiego procesu Adolfa Eichmanna Leon Wieliczker, jeden z przywódców rebelii. Część powstańców zdołała uciec na zewnątrz, ale większość została szybko złapana.

Następnego dnia SS i lokalne milicje zabiły wszystkich pozostających w ośrodku Żydów. W zależności od źródeł, było to od 3,5 do 6 tysięcy ludzi.

Po masakrze hitlerowcy sprowadzili do obozu kilkuset Polaków, Ukraińców i Niemców, którzy musieli kontynuować pracę przy usuwaniu zwłok. W czerwcu 1944 roku Lwów ponownie dostał się pod władanie Armii Czerwonej. Dawne zakłady Steinhausa zamieniono w więzienie nr 30.

Nie wiadomo dokładnie, ile osób zginęło w obozie janowskim. Wycofując się z Lwowa, naziści zniszczyli wszelką dokumentację; pod nowymi władzami niezależne badania historyczne były z kolei niemożliwe. Sowiecka komisja ds. zbrodni nazistowskich oceniła liczbę ofiar na 200 tysięcy. Wiarygodność tej statystyki jest jednak co najmniej niepewna - ta sama komisja przypisała wszak mord w Katyniu III Rzeszy. Wątpliwości nie budzi natomiast fakt, że do końca niemieckich rządów lwowscy Żydzi zostali faktycznie niemal doszczętnie zgładzeni.

ZNANI WIĘŻNIOWIE

Maurycy Allerhand - polski prawnik, zginął w obozie,

Adolf Beck - polski neurofizjolog, popełnił samobójstwo,

Fryderyk Kleinman - polski malarz,

Emanuel Szlechter – wybitny polski poeta, scenarzysta i autor tekstów, m.in. filmowej piosenki "Umówiłem się z nią na dziewiątą", zamordowany z żoną i dziećmi,

Maurycy Szymel - poeta, zamordowany,

Debora Vogel - pisarka, zamordowana razem z mężem architektem Szulimem Barenblüthem,

Szymon Wiesenthal - późniejszy tropiciel niemieckich morderców.

                                   Opracowanie Aleksander Szumański "Lwowskie Spotkania"

Dokumenty, źródła, cytaty:

- Michał Maksymilian Borwicz „Uniwersytet zbirów” (wyd. Kraków 1948 r. )

http://pl.wikipedia.org/wiki/Ob%C3%B3z_Janowski

http://pl.wikipedia.org/wiki/Getto_lwowskie

http://www.lwow.com.pl/semper/zaglada.html

http://www.sztetl.org.pl/pl/article/lwow/13,miejsca-martyrologii/4927,oboz-janowski-nazistowski-oboz-pracy-przymusowej-i-oboz-koncentracyjny-ul-janowska-134/

http://pl.wikipedia.org/wiki/Micha%C5%82_Maksymilian_Borwicz

Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #zbrodnie

Aleksander Szumański

Aleszum.blog - https://www.mpolska24.pl/blog/aleszumblog111111

Lwowianin, korespondent światowej prasy polonijnej w USA, Kanadzie,RPA, akredytowany w Polsce. Niezależny dziennikarz i publicysta,literat, poeta, krytyk literacki.
Publikuje również w polskiej prasie lwowskiej "Lwowskie Spotkania".

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.