Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Master. 20

Pistolet jest dobry, sztuka jest lepsza.

Popołudnie było ciepłe, ludzie na ulicy rozmawiali w grupkach. Pomimo porannych niepowodzeń większość obecnych skłaniała się do tezy, że sataniści chcieli zakopać Juliana pod lasem, ale ucieczka Pierre'a pokrzyżowała im plany, więc wywieźli ciało gdzie indziej. Byli tacy, którzy wątpili w słowa Pierre'a, ale swoje wątpliwości wyrażali przez internet, na manifestację nie przychodzili. Ponad tysiąc osób stało, siedziało lub spacerowało wzdłuż ulicy. Od czasu do czasu ktoś coś mówił do mikrofonu, jednak nie wywoływało to takiego entuzjazmu, jak dzień wcześniej. Wszyscy zdawali się na coś czekać. Ludzie, którzy przyszli, zdawali sobie sprawę, że wizja świata, którą się im serwuje, jest fałszywa. Nikt jednak nie umiał wyraźnie wskazać, co takiego jest fałszem, co prawdą. Poranne podpalenia śmietników i ustawione walki chuliganów zostały szybko wygaszone. Policja chętnie głosiła, że to zasługa ich sprawnego działania. Było jednak coś niejasnego w tym całym działaniu. Nie było zatrzymanych, nie było śladów. Wszystko było nadmiernie profesjonalne. Nie wiadomo było nawet, czy traktować podpalaczy jak sojuszników, czy jak prowokatorów.
Wianuszek dziewcząt wokół Chena trwał na pozycjach. Każda z nich miała nadzieję, że ona będzie tą wybraną. Chen jednak czuł się tą sytuacją skrępowany i lekko onieśmielony. W innych okolicznościach może byłby zadowolony, wiedział jednak, że sytuacja jest naprawdę poważna, wróg jest bezwzględny. Równie uprzejmie odnosił się do wszystkich dziewczyn, tak naprawdę chciał, żeby nagle znalazł się jakiś inny bohater i przejął jego wielbicielki.
Na razie na nic takiego się nie zanosiło. Co gorsza, do tej małej rebelii antysystemowej zaczęła wkradać się nuda. Najważniejszy postulat rebeliantów, przeszukanie budynku, utknął w sieci biurokratów. Nie powiedzieli nie, w zasadzie byli prawie za, ale potrzeba było trochę pieczątek i podpisów. Kończyła się środa, na następny dzień miał przyjechać prokurator, na pewno będzie miał nakaz z sądu. Presja internautów była potężna, urzędnicy pracujący dla Gi nie mogli otwarcie bronić przestępców. Mogli jednak opóźniać, przeciągać, odkładać, zagubić coś, nie zastać kogoś, byc już po pracy i stosować tysiące drobnych, sprawdzonych sztuczek.
Bianka siedziała na schodkach wtulona w Andrei, wypłakała, co miała wypłakać, teraz głos serca mówił jej, że córka jest gdzieś niedaleko. Wiedziała jednak, że grozi jej niebezpieczeństwo. Nie chciała dopuścić myśli, że już nigdy nie zobaczy jej żywej. Wtulona w męża patrzyła, jak Chen i Pierre rozmawiają. Jakaś maleńka iskierka nadziei kazała jej widzieć w tych ludziach pomoc dla Bianki. Nie było żadnych racjonalnych powodów, by tak myśleć, ale tak właśnie myślała. Może dlatego, że każda inna myśl wiodła do szaleństwa i rozpaczy. Mąż trzymał ją mocno w ramionach, wiedziała, że się modli tak jak i ona.
Popołudnie zmieniało się w wieczór, pozapalały się latarnie, zmrok zasłonił pęknięcia w tynku, zacieki i plamy na murach. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Chen miał w nocy siedzieć z grupą pilnujących wejścia, postanowił chwilę się zdrzemnąć. Vivien zaproponowała, żeby poszedł do niej, co spotkało się z niechęcią pozostałych dziewcząt, ale w zasadzie było to najrozsądniejsze rozwiązanie. Wstali i poszli do samochodu, odprowadzani zazdrosnymi spojrzeniami.
Chen był zmęczony, mimo że cały dzień przesiedział na schodach. Kontakt z wielką ilością ludzi, rozmowy i spekulacje na temat tego, co się mogło stać, wyczerpały go psychicznie. Szli w milczeniu, choć Vivien starała się iść jak najbliżej, ich ramiona co chwilę się ocierały. W pierwszym momencie rozzłościło go to, bo wyrwało z zamyślenia. Później jednak zaczęło sprawiać przyjemność, przestał unikać tego dotyku. Wchodząc do klatki, położył jej rękę na ramieniu, przepuszczając w drzwiach, uśmiechnęła się najpiękniej, jak umiała. Idąc po schodach, kołysała biodrami, Chen wpatrzył się w ten widok, idąc dwa stopnie za nią. Zatopił spojrzenie w cudownych kształtach i prawie zapomniał o całym świecie. Jednak w zakamarkach świadomości zarejestrował fakt, że nie słyszał szczęku drzwi, które zamykały się automatycznie po ich przejściu. Dochodzili na piętro, gdzie mieszkała Vivien. Chen odwrócił się i zobaczył wymierzony w siebie pistolet z tłumikiem. Objął dziewczynę i rzucił ją na ziemię, kładąc się na niej. Oszołomiona, ale zadowolona leżała pod nim, nie zdążyła nawet pomyśleć, dlaczego tak się stało. Trwało to jednak krótko. Chen skoczył w dół, przekoziołkował po kantach schodów i uderzył strzelającego mężczyznę stopami w klatkę piersiową. Tamten przewrócił się i wypuścił pistolet, wstał jednak i próbował atakować. Kilka mocnych kopnięć w twarz przewróciło go na ziemię. Wtedy Chen usłyszał, że drzwi mieszkania się otwierają i wychodzi mężczyzna z pistoletem, mierząc w leżącą Vivian.
Chen podniósł porzuconą przez pierwszego mężczyznę broń, uniósł za lufę i rzucił, trafiając strzelca w czoło. Tamten padł, oddał jednak strzał. Zza pierwszego wyłonił się drugi, musiał przekroczyć leżącego kolegę, żeby wyjść na klatkę, Chen był tuż przy nim. Kiedy zobaczył wycelowaną w siebie lufę i oczy strzelca, uchylił się w momencie nacisku na spust. Kula przeleciała nad nim. Wtedy silnie uderzył kantami obu rąk w szyję. Mężczyzna upuścił pistolet i padł.
Vivien leżała w kałuży krwi. Patrzyła na niego ze strachem. Ujął ją za rękę i patrzył w mętniejące oczy. Nie wiedział co robić, rana na piersi krwawiła mocno. Zerwał jej koszulkę, rozerwał i zrobił tampon. Wiedział że powinien zadzwonić, chyba już zadzwonił. Tamci niedługo oprzytomnieją. Nagle poczuł się bezradny. Chciał, żeby Marek był obok niego. Razem coś by wymyślili. Poczuł samotność, bezradność, zaczął popadać w rozpacz.
Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu, drgnął, ale dotyk był przyjazny. Nad Vivien pochylił się lekarz. Jacyś ludzie w policyjnych mundurach prowadzili skutych napastników. Ręka na ramieniu należała do Petera. Pomógł Chenowi wstać. Patrzyli, jak Vivien jest znoszona na noszach, kroplówka wpięta w jej ramię dawała nadzieję. Po chwili usłyszeli ostry dźwięk karetki, odjeżdżającej sprzed bloku.
Data:

LeszekSmyrski

Spółdzielczość drugiej generacji - https://www.mpolska24.pl/blog/spoldzielczosc-drugiej-generacji11

Od siedmiu lat zajmuję się spółdzielczością, zwłaszcza socjalną w praktyce i w teorii. Wiem dlaczego środki pomocowe są marnotrawione i chcę się z Wami podzielić tą wiedzą. Chcę Was również przekonać do innego patrzenia na świat. Wierzę że wiele można zmienić, o ile wie się że zmiany są możliwe i potrzebne, i jeśli jest się wystarczająco zdeterminowanym.
Pozdrawiam i życzę szczęścia.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.