Źródłem tej niefortunności jest ubzdurana konieczność zmierzenia się z „pożytecznością egoizmu”, który wcale nie rozumie się jako działanie w celu zaspakajania swoich potrzeb, ale jako nadmierną albo wyłączna miłość do siebie. To, że ludzie są racjonalni i kierują się głównie własnym interesem bynajmniej nie oznacza egoizmu, który wszelako ma jednoznacznie pejoratywne zabarwienie, a którego nie udało się odplamić nawet samej Ayn Rand.
Potem już było tylko z górki, co skończyło się na „samoczynnej sile, która bez intencji pojedynczych podmiotów ukierunkowuje ich indywidualne prywatne egoizmy w publiczną korzyść”, a która działa za pośrednictwem „niewidzialnej ręki rynku” kierującą nimi tak, aby zdążali do celu, którego wcale nie zamierzali osiągnąć.
I tak przez całe dziesięciolecia wszelkiej maści socjaliści i ćwierćinteligenci dezawuują i wyśmiewają koncepcję wolnego rynku, albowiem stoi za nią „niewidzialna ręka ludzkiego egoizmu” i to właśnie on jest sprawcą tylu niesprawiedliwości, a który możne okiełznać jedynie państwowy but (czy przykładowo można nań narazić szacowne grono pedagogiczne, które chce żyć "godnie", a nie być poddawane subiektywnej ocenie rodziców)?.
Obecni piewcy wolnego rynku nie wyciągnęli żadnego wniosku z tego semantycznego grzechu pierworodnego pro-wolnorynkowców i miast „niewidzialną rękę rynku” odczarowywać, o zgrozo, idę jeszcze dalej. Najlepszym przykładem jest tu Janusz Korwin-Mikke, który bezpardonowo dokazuje pochwałą wyzysku, który zresztą jest pochodną egoizmu.
Wielka to szkoda, że wolnorynkowcy wciąż walczą szabelką niewidzialnej ręki rynku, czy „dobrego wyzysku” miast prezentować wolny rynek jako w pełni widzialny proces oceny dóbr i usług konsumpcyjny ukierunkowujący ludzką wytwórczość, tak ażeby jej produkt posiadał możliwie największą wartość użytkową dla konsumenta. A wolny rynek naprawdę widać gołym okiem i nawet niezbyt bystrym rozumkiem można dostrzec jego racjonalność i sprawiedliwość.