Pogubić się można! Lewicowi krzykacze prześcigają się w absurdalnych sloganach. Ci sami ludzie głoszą postulaty równouprawnienia, parytetu, tolerancji, zdejmowania krzyży, wielokulturowości i mnożyć można by było bez końca. Umysł otwarty, analityczny oprzeć się nie może wrażeniu, że gdzieś tu w pułapkę absurdu "ktoś" nas popycha. Zacznijmy, więc obnażać sloganowe pustosłowie.
Równouprawnienie a parytet.
Absurd?
Już tłumaczę. Równouprawnienie postulat słuszny. Wszyscy równi być
powinni wobec prawa, niezależnie od płci, wyznania i pozycji społecznej.
Wymusza to indywidualne traktowanie i ocenę każdej osoby. By do czegoś w
życiu dojść należy o to walczyć, im skuteczniejsza walka tym efekty
większe. Te efekty to pozycja zawodowa, pozycja społeczna i idące za tym
poparcie. Nie można mieć wątpliwości, że to jest równouprawnienie,
wszak człowiek rozsądny różnicę między równouprawnieniem a faworyzacją
dostrzec potrafi.
Lecz parytet opcja dziwna. Zakłada on, że podział
ma być równy między części, którego dotyczy. Najgłośniejszy ostatnimi
czasy parytet płci, winien mieć więc rozkład 50 na 50 procent. W Polsce
nie przeszło. Za to mamy: nie mniej niż 30% na listach winny stanowić
kobiety i nie mniej niż 30% winni stanowić mężczyźni. W konsekwencji
Partia Kobiet musiała znaleźć owych mężczyzn, którzy skłonni byliby
wystartować z jej list. Rozwiązaniem sytuacji w dużej mierze
zapoczątkowanej przez tą partię był start wspólny z SLD. Z powodów
czysto praktycznych pominę rozkład miejsc na listach, bo efekt jest tu
najważniejszy - 0 reprezentantek partii kobiet w obecnym parlamencie. To
co miało być korzystne dla kobiet okazało się gwoździem do ich trumny.
Równouprawnienie i parytet wzajemnie się wykluczają. Jeśli ktoś jest
wystarczająco dobry i tak się przebije bez faworyzowania parytetem.
Tolerancja, wielokulturowość no i... Krzyż.
Tolerancja...
Hasło sztandar, a że sztandar podobnie jak chorągiew na wietrze
powiewa, to jak zawieje tak też się ustawi. Ta lewicowa "tolerancja"
zakłada dalece posunięte niepiętnowanie odmienności, wręcz nakazuje
niedostrzeganie różnic i koncentrowanie się na wspólnych cechach. A
przynajmniej tę stronę sztandaru pokazuje, gdy postulat dotyczy
orientacji seksualnej, pochodzenia. Jednak gdy tematem staje się
wyznanie, jawi się strona odmienna. Wołający o tolerancję, krzyczą:
"precz z Krzyżem". Przecież to jest dyskryminacja, to uwłacza, to
nietolerancyjne..
Póki choć jeden poseł będzie katolikiem i będzie
pragnął Krzyża w sali plenarnej, nie widzę powodu by tam nie wisiał.
Podobnie jeśli swój symbol powiesić będzie chciał wyznawca innego Boga,
jego wiara będzie mu na to pozwalać powinien móc swój symbol umieścić.
Niech i niewierzący swój symbol wieszają. Wszak ściana wytrzyma, a nikt
rozsądny oburzony być nie powinien. Skoro równouprawnienie to zgodne z
definicją.
Jeszcze tylko krótko wspomnę o wielokulturowości, którą
to szumnie się propaguje. Niemiecka kanclerz głośno i wyraźnie dawała
znać, że chce społeczeństwa otwartego i multikulturowego, lecz po latach
stwierdziła, że brak propagatorów własnej narodowości groźne jest i
nakazała cudzoziemcom uczyć się niemieckiego jeśli chcą w Niemczech
mieszkać.
A w Polsce blokuje się Marsz Niepodległości (który w
ocenie lewicowego piewcy p. Blumsztajna jest narodowo-katolickim) i
próbuje się ludzi czujących przywiązanie do polskości zepchnąć na
margines wyzywając ich od najgorszych.
Moim skromnym zdaniem, nieskończona ilość sloganów powstawać będzie, dopóki środowisko lewicowe nie pojmie czym jest tolerancja i wolność jednostki. Przecież jedna regulacja rozwiązuje tyle problemów. Wystarczy uznać że: "wolność twojej pięści musi być ograniczona bliskością mojego nosa lub twoja wolność kończy się tam gdzie zaczyna moja"
P.S. A co do parytetu, idąc konsekwentnie lewicowym tokiem myślenia, że każda przestrzeń powinna być równo dzielona między obie płci, to jak mają zamiar rozwiązać problem parytetu w urzędzie stanu cywilnego, gdy po świstek przyjdą jednopłciowcy?