Nasza rodzina, a dokładnie moja śp. Mama, przyjaźniła się z państwem Mazaraki. Mówiła mi, brzdącowi, przed blisko półwieczem (sic!), że korzenie tej familii sięgają Albanii. Owa Albania była dla mnie, małolata, jak bajka o żelaznym wilku. Nie tylko dla mnie. To samoizolujące się państwo ortodoksyjnego komunisty Envera Hodży było niczym za siedmioma górami, za siedmioma lasami. Mówiono, że to najbiedniejszy kraj Europy i podśmiewano się z Radia Tirana, które ustawiało „do pionu” Moskwę z pozycji prawdziwego marksizmu-leninizmu. W jego optyce polityka Związku Sowieckiego była przejawem „liberalnego” i „prokapitalistycznego” odchylenia... To właśnie do Albanii – skansenu komunizmu – uciekł oskarżający Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą o zdradę na rzecz burżuazji członek ścisłych władz Komitetu Centralnego PRL-owskiej kompartii Kazimierz Mijal.
Na falach tegoż Radia Tirana wygłaszał swoje gniewne oskarżenia, które potem ponoć miały być w jakiś cudowny sposób kolportowane do Polski. Ba, jeszcze na początku lat 90., kilka lat po śmierci Hodży (rządził od 1945 do zgonu w 1985 r.) kraj wciśnięty między Morze Jońskie a Adriatyk wydawał się czystą egzotyką. Myślę o tym wszystkim, będąc po raz szósty w ostatnich parunastu latach w Albanii. Jestem tu po raz czwarty w ciągu półtora roku, bo historia tego wciąż jednego z najbiedniejszych państw Europy przyśpiesza. Tirana konsekwentnie wpycha się do bałkańskiej kolejki krajów oczekujących na zielone światło z Brukseli i akces do Unii Europejskiej. Ba, wyprzedziła już w tym peletonie faworyta numer jeden sprzed dekady – Macedonię, którą przerastają problemy wewnętrzne, rosyjska infiltracja, napięcia religijne (muzułmanie!) i szowinistyczne nastroje jako forma ucieczki od problemów wewnętrznych. Dziś Tirana jest już trzecia w sznurze kandydatów do UE, po liderze – Czarnogórze i niewiele jej ustępującej Serbii, która przecież do niedawna tworzyła z Montenegro wspólne państwo. Czarnogóra liczy niespełna 700 tys. ludzi i nie będzie żadnym ekonomicznym obciążeniem dla Unii – a mówiąc ścisłej, dla jej najbogatszych krajów – płatników netto – które coraz bardziej, pod wpływem eurosceptycznych podatników, patrzą na kieszenie. Serbia liczy 7 mln mieszkańców, a Albania jeszcze mniej, bo według oficjalnych własnych statystyk – trzy. Chyba te dane są nienaciągane, bo nie uwzględniają permanentnej emigracji – według UE w Albanii jest 2,8 mln ludzi.
Tyle że blisko trzy piąte z nich to muzułmanie. A demografia przemawia na korzyść wyznawców proroka Mahometa – mają generalnie więcej dzieci niż chrześcijanie i owe proporcje będę nieubłaganie faworyzować półksiężyc, a nie krzyż. Jest w tym pewien paradoks, bo najwięksi bohaterowie narodowi Albanii to nie muzułmanie, lecz chrześcijanie. Patronka lotniska w Tiranie, „nene Tereza”, czyli święta matka Teresa z Kalkuty oraz średniowieczny przywódca antytureckich powstań narodowych Jerzy Kastriota (Skanderbeg). Zresztą cały czas blisko jedna czwarta obywateli Albanii to prawosławni i chrześcijanie, a co 10. mieszkaniec jest katolikiem, północ kraju zaś to bastion chrześcijaństwa. Tyle że elity polityczne i gospodarcze zdominowane są przez muzułmanów. Mój znajomy albański katolik, właściciel firmy autobusowej, sieci sklepów i restauracji, jest jednym z wyjątków potwierdzających regułę. Ba, czołowi politycy w kraju pozwalają sobie w rozmowie ze mną, skądinąd w biegłej angielszczyźnie, na uwagi, że gros mafiosów i więźniów zarówno w tutejszych więzieniach, jak i w Europie Zachodniej wywodząca się z północnych terenów kraju to... chrześcijanie. Nawet jeśli statystyki pokazują, że procentowo jest tutaj więcej przestępców z chrześcijańskich regionów kraju niż muzułmanów, to takie słowa w ustach polityków brzmią złowieszczo, zwłaszcza pod kątem tego, co będzie się tu działo za dwie, trzy dekady. Na koniec poloniki: z radością dostrzegam pomnik polskiego papieża, kościół pod jego wezwaniem czy tablicę ku czci Piłsudskiego (!) w katolickiej świątyni...
Autor jest posłem do Parlamentu Europejskiego oraz wiceprezesem ds. międzynarodowych Polskiego Związku Piłki Siatkowej
*Felieton ukazał się w tygodniku „Wprost” (14.05.2018)