Nieboszczka „Trybuna Ludu”, już wtedy zresztą bez „Ludu” (co za metafora!), tylko zwykła, czerwona napisała kiedyś - w okresie, gdy mówiono o wizycie w USA jednego z prawicowych polityków piastujących kluczowy urząd w państwie, że wizyta ta była kompletnie nieudana. Wszystko byłoby OK, gdyby wizyta taka miała miejsce. Rzecz w tym, że do niej nie doszło! Ale towarzysze dawnego organu KC PZPR mieli już „gotowca” i puścili kompletną „political fiction”. Dziś, w czasach internetu pewnie nie byłoby to możliwe, ale wtedy - jak najbardziej. Cała ta historia z początku lat 1990. przypominała mi się w tych dniach, gdy opozycyjne medium „ujawniło” klęskę polskich władz w relacjach z USA i rzekomy bojkot Warszawy przez Waszyngton. Trzeba było dementi rzeczniczki Departamentu Stanu Białego Domu, do niedawna dziennikarki prawicowej telewizji Fox News, aby kota postawić z powrotem do góry głową, a nie nogami.
Zostawmy politykę międzynarodową. Właśnie w dniu, w którym piszę te słowa partie „totalsów” czyli opozycji totalnej podpisały umowę koalicyjną do sejmików. I od razu ktoś mnie zapytał czy to porozumienie wyborcze PO i Nowoczesnej nie powinno czasem nazywać się „Roztargnieni”... Cóż, aktywność sędziego-kleptomana ze stacji benzynowej przechodzi z annałów sądowych do języka politycznych grepsów i bon-motów...
Rzecz jasna, opozycyjni koalicjanci, którzy w dni parzyste wystawiają wspólnych kandydatów na prezydentów dużych miast, a w dni nieparzyste wystawiają ich kilku (w Gdańsku sama PO dwóch- póki co) mogą nazwać się jak chcą. Muszą wszak rozumieć, że ich bezkrytyczna obrona sądów - wbrew olbrzymiej większości społeczeństwa - będzie ludzi prowokować do szydery. Takiej, jak ta z „Roztargnionymi”.
Pisze do mnie zawodowy anglista-Polak, uczący tego języka w... Wielkiej Brytanii. Pyta, czy absurdalne żądanie, aby za i n d y w i d u a l n e przewiny poszczególnych obywateli Rzeczypospolitej miał przepraszać cały Naród Polski wyeksportujemy do Ameryki? Per analogiam naród amerykański miałby wtedy przepraszać za Ku-Klux-Klan...
Na koniec znów pytanie - w myśl zasady: „kto pyta-nie błądzi”. Chodzi o podwójne standardy. Czy to nie zastanawiające, że ci sami ludzie, którzy domagają się od Polaków przepraszania i bicia się w piersi za czyny poszczególnych ludzi i to parę pokoleń wstecz - jednocześnie z wściekłością reagują, gdy ktoś przypomina stalinowskie rodowody takich czy innych uczestników życia publicznego w naszym kraju? W pierwszym przypadku „pedagogika wstydu”, a w drugim amnezja?
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (14.03.2018)