Oczywista oczywistość: żeby komuś dać, trzeba komuś innemu zabrać. Komuniści w tym byli mistrzami i jak widać mają w tym względzie i dzisiaj wiernych naśladowców.
Wszyscy chcemy zarabiać jak na Zachodzie. Kto by nie chciał? Ale jak do tego dojść? Jest tylko jedno rozwiązanie: zwiększenie wydajności i obniżenie kosztów pracy.
Mamy boom gospodarczy w Polsce i na świecie. Budżet puchnie. To jedyna okazja, żeby obniżyć podatki i koszty pracy, żeby ludziom więcej zostało w kieszeni. To spowodowałoby jeszcze szybszy wzrost gospodarczy, napływ inwestycji, większe podatki… no i mamy koło zamachowe.
A co robi rząd?: nie obniża podatków (Vat, PIT, CIT…) i zapowiada podwyższanie kosztów pracy. Na razie o dodatkowe 3,5% (2% pracownik, 1,5% pracodawca), pod pretekstem odkładania ponoć na przyszłe emerytury (hipokryzja, bo brakuje na bieżące). Rząd zapowiada ostateczną rozprawę z OFE i dokończenie grabieży naszych pieniędzy, które mają być przelane na ZUS (twarde stanowisko minister Rafalskiej), oczywiście na bieżące wypłaty rent i emerytur (w najbliższych 5 latach na wypłatę emerytur zabraknie 200-300 mld zł). Rząd zapowiada zniesienie progu ZUS czyli skubnięcie z wypłaty lepiej zarabiającym (pracowitym i wykształconym), co da ok. 5 mld zł dla budżetu na fanaberie (np. ponad 2 mld zł na strzelnice Macierewicza, 1 mld zł na kancelarie…) i programy prokreacyjne (reklama: rozmnażajcie się jak króliki) i socjalne dla „niezaradnych”.
Dzisiaj średnia emerytura to 2,1 zł brutto (minus podatki), za kilkanaście lat nasze i naszych dzieci emerytury będą wynosiły połowę tego, czyli ok. 1000 zł miesięcznie, czyli tyle ile emerytura obywatelska (czy się stoi, czy się leży… 1000 zł się należy). I nie pomoże żadne ściemnianie, że te 3,5% trafi na nasze prywatne konta. To już było (OFE). Po prostu kiedy po tym rządzie nie będzie już śladu, my, szarzy Polacy, obudzimy się z ręką w nocniku. Ot co.