Obejrzałem (dwukrotnie) nadzwyczaj ciekawy reportaż z wizyty w Korei Północnej przygotowany przez Alaina Sorala, chyba najbardziej znienawidzonego przez francuski mainstream publicystę, pisarza, komentatora życia politycznego. Media głównego nurtu mają po prostu zapis na zapraszanie go do studia, nie publikuje się z nim wywiadów, przyczepiono mu łatkę antysemity (to jest we Francji łatka, która całkowicie wyklucza człowieka z jakiejkolwiek możliwości życia oficjalnego życia publicznego), oczywiście faszysty, a doraźnie i inne łatki. Tym bardziej interesujące jest czytanie i słuchanie tego, co ma do powiedzenia. Jego kanał na Youtube, na którym pojawiają się jego nagrania śledzony jest przez dziesiątki tysięcy osób, a liczba procesów, które są mu wytaczane o wszystko i cokolwiek, byle tylko odszkodowanie było jak najwyższe jest niezliczona. Soral zdecydowanie przeszkadza.
Jeśli ktoś zna francuski, może sobie o nim poczytać na Wikipedii - widzę, że są też wpisy w kilku innych językach.
Śledzę to, co głosi Soral już od dobrych kilku lat. To, co mówi jest ciekawe i zazwyczaj dobrze uzasadnione. Facet ma zdecydowanie bardzo wysokie mniemanie o samym sobie, co z całą pewnością nie przysparza mu wielu przyjaciół, jednak warto spróbować nie zwracać na to uwagi i słuchać, co ma do powiedzenia.
Przeszedł ciekawą drogę od skrajnej lewicy, poprzez Francuską Partię Komunistyczną po Front Narodowy, gdzie zasiadał w najwyższych władzach. Bardzo podkreśla zazwyczaj swoje dobre stosunki z Jean Marie Le Penem i jest oczywiście bardzo krytyczny wobec Marine Le Pen. Obecnie, o ile wiem, nie jest członkiem ani działaczem żadnej partii, natomiast próbuje głosić swoja własną ideologię kręcącą się wokół hasła: "Gauche de travail droite de valeurs" co można przetłumaczyć jako "lewicowość w kwestiach pracy, prawicowość w kwestiach wartości (czy zasad)". Przypomina to nieco, w pewien sposób, naszą myśl narodową, szczególnie, że bardzo podkreśla swoją niechęć do masonerii (we Francji masoni działają całkiem otwarcie, nie tak jak w Polsce). Soral jest ateistą, ale klerykalnym - dość wyraźnie podkreśla swoją bliskość wobec katolicyzmu.
Warto go słuchać, choć często jest irytujący, a jest taki w sposób z pewnością zamierzony, bo tylko tak porusza się umysły innych ludzi i zmusza ich do działania.
Jego reportaż z Korei Północnej jest ciekawy, bo pokazuje kawałek jednego z najbardziej wciąż nieznanych miejsc na świecie. Nieznanych, ale istniejących w naszej świadomości jako miejsce wrogie i jednoznacznie złe. Chyba dla każdego jest to oczywiste, szczególnie dla każdego w Polsce, kto pamięta jeszcze czasy komunizmu i może sobie wyobrazić, jak straszne może być tam życie. Korea Północna wraz z Kubą i Białorusią długo były przysłowiowym wręcz symbolem miejsca, w którym nikt nie chciałby żyć. Soral, częściowo po to, by kopnąć w skostniałe mrowisko naszych wyobrażeń o Korei, a częściowo po prostu dlatego, że tak to widzi, od samego początku nie ukrywa swojej życzliwości wobec gospodarzy, chodź podkreśla jednoznacznie swoją świadomość, że widzi głównie to, co chcą mu pokazać. Głównie, ale jednak nie wyłącznie.
W stolicy widzimy porządek i czystość. To nie jest odpowiednik Warszawy z czasów PRL, gdzie nikt nie strzygł trawników, a właściwie powszechna była szarość. Widzimy schludne, dobrze utrzymane miasto, w którym jest stosunkowo niewielki ruch - bo samochodów jest mało. Nie ma wszechobecnej szarości, ludzie są ubrani kolorowo, policji ani wojska praktycznie na ulicach nie widać. Nie ma wszechobecnych w naszych miastach reklam, które z pewnością nadają pewnych kolorów, ale przecież są też wizualnym śmietnikiem. Nie widać kolejek przed sklepami, po ulicach jeżdżą taksówki - w stolicy jest 7 PRYWATNYCH firm taksówkarskich.
Budownictwo jest wyłącznie współczesne. Podczas wojny na początku lat 50 amerykańskie lotnictwo zrównało z ziemią praktycznie całą Koreę Północną. Bombardowania były faktycznie większe, niż w czasie wojny w Wietnamie. Widać więc budynki, które doskonale znamy z naszych osiedli z wielkiej płyty - tak samo brzydkie i bezduszne, ale są też dzielnice wybudowane w ciągu ostatnich 10 lat, które swoim wyglądem nie odbiegają od tego, co widzimy w wielkich miastach zachodu. Zarówno mieszkaniówka jak i biurowce.
Najciekawsze są jednak dla mnie uwagi Sorala na temat systemu politycznego i tego, jak ludzie to tam widzą. Pozwoliły mi odkryć pewien aspekt naszej, polskiej historii, którego jakoś nigdy nie brałem pod uwagę, który mi chyba nigdy nie przyszedł do głowy. Sądzę, że jest to przyczyna dla której często zupełnie niepoprawnie oceniamy to, co tam się dzieje, i nie tylko tam, bo odnosi się to również, przynajmniej częściowo, na przykład do Kuby.
Gdy mówmy, czy myślimy o Korei Północnej, o komunizmie, który tam panuje, nieuchronnie przychodzą nam do głowy obrazy z naszej przeszłości, z czasów PRL. Najczęściej odnosimy się do początków lat 50, czasów wszechwładzy złowrogiego i zbrodniczego UB. Wyobrażamy sobie, że ludzie w Korei żyją, są prześladowani i cierpią tak, jak nasi dziadkowie i rodzice wówczas w Polsce. A jest to ogromny błąd w rozumieniu całej sytuacji.
Otóż komunizm w Korei nie jest systemem, który został ludziom narzucony z zewnątrz, przez wrogą im siłę. Komunizm w Korei Północnej wprowadził - oczywiście sterowany z Moskwy i z Pekinu - Kim Ir Sen, człowiek, który wsławił się faktyczną, osobistą walką z prawdziwym wrogiem, jakim zawsze dla Korei była Japonia. Kim Ir Sen był dla Koreańczyków prawdziwym bohaterem, dla którego realne uwielbienie było o wiele większe niż w Polsce dla Piłsudskiego. System nie był więc odbierany jako wrogi zwyczajnym ludziom, tak jak u nas. Nie było tam rosyjskich, czy żydowskich, w każdym razie OBCYCH narodowo i kulturowo funkcjonariuszy, którzy by strzałami w potylicę likwidowali wszelkie ogniska oporu.
Było to dla mnie odkrycie, bo nie patrzyłem nigdy na historię Polski pod tym kątem. Komunizm był nam narzucony z zewnątrz, przyniesiony na bagnetach, zaszczepiony przez ludzi, którzy często nawet jednego słowa po polsku nie potrafili powiedzieć, choć nosili polskie mundury. I to właśnie dlatego go tak nienawidziliśmy! To nie brak wolności słowa, czy możliwości zakupu kurtki Wranglera w sklepie z odzieżą był największym problemem. Problemem było to, że za władcami Polski stał nasz wróg, a ci władcy jemu, a nie Polsce i Polakom służyli. Wydawało mi się, że skoro tak było u nas, w NRD, na Węgrzech czy w Czechosłowacji, to musi tak być wszędzie.
Koreańczycy czuliby się z pewnością podobnie, gdyby to Japończycy narzucili im system polityczny i sterowali ich władzami. Ale nie czują się tak, bo nie mają poczucia, że system był im narzucony z zewnątrz, przez ich wrogów. To wyjaśnia wiele, a w połączaniu z faktem, że mentalność Azjatów jest zupełnie odmienna od naszej, że nie ma tam tak rozbuchanego indywidualizmu jak na Zachodzie, łatwo można zrozumieć, że Koreańczycy NIE MAJĄ poczucia opresji, nie sprawiają wrażenia głęboko nieszczęśliwych. W tym kontekście szczególnie głupia wydaje się wypowiedź Wojciecha Borowika, o której pisałem w notatce Gdy wolne słowo łamie prawo. Wojciech Borowik wzywa tam jednoznacznie do doprowadzenia ludzi w Korei Północnej (tych, którzy przeżyją) do stanu takiej rozpaczy, by zrozumieli, jak było im źle. Takie szkodliwe i głupie postawy są niestety dziś powszechne.
Soral podczas swojej wizyty został również zabrany do świątyni buddyjskiej, by zobaczył, że państwo nie zwalcza tam religii. Nie powiedział o tym w komentarzu, i w tym miejscu pojawiło się, jak mi się wydaje, dość niewygodne niedopowiedzenie. Otóż z mojej - bardzo wyrywkowej i niepełnej - wiedzy o Korei wynika, że Koreańczycy w ogromnym odsetku są katolikami. W reportażu nie ma ani słowa na temat sytuacji Kościoła Katolickiego na północy. Nie wiem, czy autor zapomniał, czy nie chciał poruszać tego tematu, a może faktycznie nie ma tematu. Nie wiem.
Państwo pokazane w tym reportażu jest biedne. Nic dziwnego - jest mocno izolowane, jest obłożone wszelkimi możliwymi embargami, w związku z czym nawet drogi są z betonu, a nie asfaltowe, bo ropa naftowa jest tam rzadka i droga. Ale to też może być przyczynkiem do refleksji, którą Soral przedstawia w momencie, gdy odwiedza prywatne mieszkanie "przeciętnego" Koreańczyka. Oczywistym zarówno dla widza jak i dla Sorala jest fakt, że nie jest to nikt "przeciętny", bo jest to mieszkanie profesora Politechniki, mieszkanie o powierzchni 120 metrów kwadratowych, umeblowane i wyposażone w stylu, który - co odnotowałem z wielkim zdziwieniem - odpowiada w zasadzie dokładnie temu, które widziałem na początku lat osiemdziesiątych u moich ówczesnych teściów, lokalnych , PZPRowski bonzów z ówczesnego miasta wojewódzkiego w centralnej Polsce. Takie same meble, ta sama kolorystyka, ten sam kicz.
Mieszkania w takich domach, w takich miejscach są przyznawane przez władzę, w ramach nagrody i są całkowicie darmowe - jak komunizm, to komunizm. Oczywiście nie każdy może dostać takie mieszkanie, ale jak słusznie zauważa Soral: czy w naszym, zachodnim świecie każdy może mieć mieszkanie w centrum stolicy? Czy bariera zarobków (w Paryżu, aby wynająć mieszkanie konieczne jest udokumentowanie zarobków przekraczających trzykrotnie wysokość czynszu) jest bardziej sprawiedliwa od bariery stawianej przez komunistyczne władze wymagające posłuszeństwa? Dla bogatych ludzi z pewnością lepsza jest bariera finansowa, ale dla większości przeciętniaków wcale nie jest to takie proste.
Korea Północna pojawia się na pierwszych stronach serwisów informacyjnych dość często. Przedstawia się ją jako państwo złowrogie, które poprzez sam fakt posiadania broni atomowej stwarza zagrożenie dla pokoju. Nie ma oczywiście żadnych wyjaśnień w jaki sposób owo zagrożenie jest stwarzane i dlaczego Izrael, ze swoimi głowicami atomowymi takiego zagrożenia najwyraźniej nie stwarza, natomiast próbuje się nas przygotować do tego, że skoro Korea stwarza zagrożenie, to należy na nią napaść i ją spacyfikować. I wielu w to wierzy. Wierzy w to, że zagrożeniem dla pokoju jest państwo, które nie było w stanie wojny z nikim od ostatnich ponad 60 lat, natomiast zagrożenie to może zlikwidować tylko państwo, które w tym samym czasie nie pozostawało ANI JEDNEGO DNIA w stanie pełnego pokoju, prowadząc wciąż gdzieś na świecie jakieś wojny, przyczyniając się do śmierci MILIONÓW całkowicie niewinnych ludzi, niszcząc całe państwa, a próbując wymazać z mapy inne.
Budowa własnego arsenału atomowego to kosztowne przedsięwzięcie, które Koreańczykom się udało. Stawiam na to, że uchroni to to państwo przed losem, który spotkał Irak, czy Libię, które też stanęły na drodze światowemu hegemonowi. Jak na razie wygląda na to, że koreańskie rakiety balistyczne skutecznie odstraszają amerykańskie lotniskowce. Być może będzie tak nadal. W każdym razie Koreańczyków z północy nie będzie łatwo pokonać - kraj jest górzysty, a oni są największymi na świecie specjalistami od budowy tuneli w skałach. Metro w stolicy też zostało przewidziane jako schron atomowy dla ludności i znajduje się na głębokości ponad 100 metrów pod ziemią.
Reportaż kończy się zdjęciami z ogromnego aquaparku, w którym mieszkańcy stolicy mogą się kąpać, korzystać z siłowni, grać w kręgle i bawić. Być może też nie jest to dostępne tam dla każdego, ale z drugiej strony trudno byłoby uwierzyć, by tylko dla jednego reportażu marginalnego youtubera z Francji sprowadzono tam tysiące ludzi i kazano im bawić się z radością i uśmiechem przed kamerą.
Przewodniczka tłumaczyła, że skończył się okres zaciskania pasa, który był konieczny, by zabezpieczyć państwo i je uzbroić tak, by nie było zewnętrznego zagrożenia i teraz można zabrać się za tworzenie warunków do lepszego, lżejszego życia dla zwyczajnych ludzi. I że właśnie to się dzieje.
W sytuacji, gdy ludzie wierzą w to, że kiedyś będzie lepiej, są gotowi ponieść trudy budowy tego lepszego świata. Najwyraźniej Koreańczycy wierzyli i nadal wierzą.
Nie byłem w Korei, nie znam Koreańczyków, nie wiem jak tam jest naprawdę. Wiem jednak, jak wielkie spustoszenie może w ludzkich umysłach robić propaganda. Wiem też, że nieprawdą jest, że tylko my posiedliśmy wiedzę i umiejętność szczęśliwego i pełnego życia. Myślę, że warto pamiętać, że inni ludzie, w innych miejscach na świecie mogą mieć zupełnie inną od naszej wizję szczęścia i dobrobytu. I jestem przekonany, że nie mamy prawa narzucania im naszej wizji.